„Dura lex, sed lex” czy „Durne lex, sed lex”?

"Rzeczpospolita" podała w dzisiejszym wydaniu, iż Sąd Najwyższy wydał wyrok, zgodnie z którym strony WWW muszą być rejestrowane zgodnie z prawem prasowym. Tzn. jako dziennik, w razie aktualizacji częściej niż raz w tygodniu, bądź jako czasopismo, w razie aktualizacji przynjamniej raz do roku. Na forach wrze, nic dziwnego. Sędziowie, którzy wydali taki wyrok chyba nie do końca wiedzą co się znajduje w Internecie. W tym konkretnym przypadku chodziło o brak rejestracji gazety on-line, ale wyrok SN ma to do siebie, że sądy powszechne lubią często się powoływać na wyroki SN. A skoro mowa o stronach WWW, to mamy burdel prawny. Rację mają ci forumowicze, którzy zauważają, iż niemożliwe jest zarejestrowanie całości stron polskich w Internecie, zgdonie z tezą postawioną przez sędziów. Sądy by się zatkały na amen na wiele lat. Czy taki jest ogólny sens prawa prasowego wedle sędziów? Wątpię. Dyskusja na forum Gazety.pl tutaj.

Jednak żaden z forumowiczów nie zauważył, że to nie sędziowie są w dużej mierze winni, choć swoje trzy grosze dorzucili. Samo prawo prasowe, pochodzące z 1984 (!!) jest w coraz większym stopniu oderwane od rzeczywistości. O ile w 1989r. i kolejnych latach zmieniano po kolei stare komunistyczne prawo, to ta ustawa dziwnym trafem pozostała. Co prawda co jakiś czas posłowie biorą się za pisanie nowej ustawy, ale jej żywot kończy się w debacie "Kto jest dziennikarz, na ile można pozwolić" itp. Czekam teraz na akcję prokuratorów, którzy zechcą się wykazać przed ministrem Ziobrą w zwalczaniu przestępczości białych kołnierzyków lub inaczej zwąc wykształciuchów albo dostaną zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez nich. To będzie wówczas okres świąteczny dla reszty prawdziwych przestępców.

Panie Ministrze Sprawiedliwości – "Zero tolerancji dla przestępców". Tylko czy przypadkiem posłowie też nie złamali prawa?? Strona Sejmu wciąż jest uaktualniana, podobnie jak reszta stron WWW polskich władz czy sądów. Oni też pójdą ze mną do odsiadki??

Cud, którego nigdy nie było

 

Dzisiaj jest rocznica zwycięskiej bitwy warszawskiej z 1920 roku. Bitwy, którą wygrali konkretni ludzie, a nie Matki Boskiej opieka i pomoc. Większość z nas (w tym i prasa) powtarza bezrozumnie powtarza slogan "Cud na Wisłą" na określenie tej najważniejszej bitwy w wojnie polsko-bolszewickiej. Dlaczego bezrozumnie? Bo to cud , którego nigdy nie było. Bo to zwycięstwo jest wynikiem działania wielu ludzi, żołnierzy i cywili, a nie tylko boskiej interwencji. My, Polacy ciężko zapracowaliśmy na ten sukces. Ciągłe powtarzanie tego zdania deprecjonuje ówczesny kolosalny wysiłek podjęty nie tylko w tej bitwie, ale też w innych częściach frontu. Tym bardziej, że samo to określenie jest wyłącznie ideologicznym sloganem.

Wymyślił je prawicowy polityk i publicysta Stanisław Stroński, aby pomniejszyć rangę sukcesu Piłsudskiego. Że to nie jemu, ale opatrzności zawdzięczamy zwycięstwo. Pamiętajmy też, że prawica namaściła na zwycięzcę – inkubatora cudu, gen. Weyganda. On się przed tym bronił, ale taki był wtedy nastrój, że wszyscy, tylko nie Piłsudski. To powiedzenie zaczęło później żyć własnym życiem i nie jest dziś nacechowane niechęcią wobec Marszałka.

za: "Bój o Polskę i Europę", Mówią Wieki 08/2004.

Warto wreszcie odmitologizować tę bitwę. Skoro przyjmujemy, że Matka Boska wtedy udzieliła swojej pomocy, to dlaczego nie pomogła nam 24 lata później? Dlaczego o innych bitwach nie mówimy, że są cudem bożym? Wiedeń, Grunwald, Raszyn, Zieleńce, Racławice i wiele innych bitew też można ochrzcić mianem cudu i wskazywać Matkę Boską jako twórcę zwycięstw. Dobrze, że historycy w artykułach czy książkach próbują opinii społecznej przekazać prawdziwe tło tej zwycięskiej bitwy.

Warto zdać sobie sprawę, że:

– prowadzony nasłuch radiowy i wywiad wojskowy dawały pełny obraz działania Armii Czerwonej,

– zbyt szybkie tempo natarcia i słabość sił sowieckich działały na ich niekorzyść,

– personalne animozje dowódców ACz utrudniały skoordynowanie działań,

– bohaterskie opóźnianie wojsk sowieckich na Ukrainie podczas odwrotu Wojska Polskiego spod Kijowa

– elastyczne działanie Sztabu Generalnego uzależnione od bieżącej sytuacji na froncie,

– postawa zwykłych żołnierzy i pomoc cywilów

dały Polsce zwycięstwo w tej bitwie. Nie Matka Boska, ale ludzie. Warto o tym pamiętać, że tylko my sami możemy sobie pomóc.

Zastanawiające jest, że endecja w swojej zapiekłości wobec Piłsudskiego, postanowiła wpierw ojcostwo tego zwycięstwa przypisać generałowi wojsk obcych (francuskich) Weygandowi, a jak się nie udało, to Matkę Boską mianowała sprawcą. Tylko, że to wierutna bzdura. Takie pomniejszanie rangi wysiłku jest antypatriotyczne, wywołuje marazm, niechęć do wysiłku, działania, skoro i tak Matka Boska i Bóg zawsze nam pomogą. Jak to możliwe, że wywijająca szabelką polskości endecja tak chętnie, przed bitwą warszawską chciała powierzyć komendę nad Wojskiem Polskim francuskiemu generałowi? Czy w swojej nienawiści ideologicznej do Piłsudskiego nie zabrnęli za daleko?

 

Chętnym poszerzyć swoją wiedzę o kulisach tej bitwy polecam:

bitwa warszawska 1920 na Wikipedii

wycinki artykułów z prasy międzywojennej na blogu "To mój kraj"

wywiad z historykami z 2005 roku z czasopisma "Mówią Wieki"

artykuł Janusza Szczepańskiego o kontrowersjach bitwy warszawskiej

My – dzieci wojny

Przeszłość przestaje kryć się w mitycznych mrokach. Dzięki Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej każdy z nas może mieć na własnym biurku gazety sprzed ponad 60 lat. Nie musimy już słuchać sztucznie spreparowanych legend o bohaterach. Tak jak wchodzimy na onet lub gazetę, aby poznać najnowsze wiadomości i opinie – możemy teraz zanurzyć się w świat przeszły i dowiedzieć się, co sądzili sami owi bohaterowie. Dotychczas ten komfort mieli tylko nieliczni, posiadający dostęp do archiwów. Dziś – każdy internauta.

Tygodnik Powszechny w 1945 roku – rok po Powstaniu Warszawskim – opublikował dyskusję na temat motywów psychologicznych, które popchnęły mieszkańców stolicy do walki. Okazuje się dopiero, jak skamieniałym i świątobliwym mitem stało się Powstanie w dzisiejszej propagandzie. Ze zdziwieniem zauważamy, że wówczas – zaraz po traumie klęski! – rozmawiano o nim znacznie bardziej otwarcie i krytycznie niż obecnie.

Nie mam tu na myśli ocen politycznych. To jest akurat najsłabsza strona tekstów, które przytaczam poniżej. W każdym razie sami autorzy starają się raczej pomijać tę kwastię. Powodów jest kilka: pierwszy – choć nie nazwany wprost – to aktualna sytuacja polityczna w Polsce przejętej przez sowietów; drugi zaś – to krótki czas, który minął od tamtych wydarzeń.

Ten właśnie brak perspektywy czasowej – wada w rozważaniach historyczno-politycznych – jest jednak zaletą przy analizie emocji, kierujących wówczas społeczeństwem. Te emocje jeszcze wtedy nie opadły, a w każdym razie były dobrze zapamiętane. Nie przesłonięte jeszcze kombatanctwem i mitomanią. Świeża dyskusja Wojciecha Kętrzyńskiego (historyka) i Stefana Kisielewskiego (publicysty) o psychologii kolektywnej powstańców jest bardziej wiarygodna niż współczesne prasowe domysły.

W artykule Warszawa 1944 (TP nr 21, 12.8.1945) Kętrzyński pisze:

Wśród powodzi wypowiedzi prasowych, którą wywołała sierpniowa rocznica, jeden pogląd przeważa w sposób zasadniczy. Oddając słuszny hołd bohaterstwu stolicy oddziela on tych, którzy za powstanie ponoszą odpowiedzialność od tych, którzy w nim brali osobisty udział. Potępiając winę jednych, wynosi pod niebosy ślepe bohaterstwo i poświęcenie drugich.

A więc wówczas, rok po Powstaniu, prasa nie wahała się krytykować, a nawet potępiać! Nie wierzę, że było to jedynie wynikiem sowieckiej propagandy.

Sam Kętrzyński powiada dalej:

Są problemy, które naród polski na swój specyficzny, irracjonalny sposób pojmuje. Są to przede wszystkim honor i suwerenność. Jakiekolwiek naruszanie tych pojęć powoduje odruch rozpaczliwego protestu, który wybucha wbrew i mimo wszystkiemu. Jakkolwiek beznadziejne byłyby okoliczności walki – naród poświęci zawsze wszystko w obronie tych świętości. Być może, że inne narody mają na te zagadnienia pogląd inny, bardziej utylitarny. Mozę nawet mają rację. Polacy jednak rozumieją to inaczej. Można to słusznie określić jako zbiorowy uraz psychiczny społeczeństwa polskiego. (…)

Naród poświęcił stolicę, gdyż sądził, że jest to potrzebne w obronie honoru i suwerenności Polski. Następnie autor wyraża przekonanie, iż warszawiacy praktycznie od początku wiedzieli, że przegrają. Pomimo krytycznego wstępu, Kętrzyński z wyraźną sympatią podkreśla straceńczą postawę powstańców, mających jasną świadomość klęski.

Kisielewski w tekście Porachunki narodowe (TP nr 24, 2.9.1945) odpowiada jednak, że wręcz przeciwnie, walka ta „przedstawiona została społeczeństwu warszawskiemu jako krótkie i pozbawione ryzyka intermezzo, jako manifestacja naszej woli i naszej niezależności.” Polemista zarzuca również Kętrzyńskiemu błędne utożsamienie entuzjastycznych nastrojów młodzieży z nastrojem ogółu.

Społeczeństwo warszawskie było w roku 1944 społeczeństwem o ambicjach i upodobaniach realistycznych. Pozbawione jednak informacji z zewnątrz, pozbawione możliwości trzeźwej oceny sytuacji ogólnej, uległo „psychologicznej konieczności” narzuconej przez młodzież. Tu tkwi właśnie tragiczny paradoks powstania – mniejszość narzuciła swoje kompleksy, swoje urazy psychiczne, swoją niecierpliwość i swój temperament – większości.

Najciekawszym fragmentem artykułu jest analiza mentalności młodzieży wychowanej podczas okupacji. Nie ma tu śladu wpajanych nam od najmłodszych lat zachwytów nad patriotyczną postawą tego pokolenia. Przeciwnie.

Młodzież, która rozpoczęła powstanie, to młodzież dojrzewająca w warunkach okupacyjnych. Młodzież, mająca wciąż przed oczyma przejawy straszliwego, niebywałego w historii terroru niemieckiego, młodzież, żyjąca tylko jedną myślą: zemsty, młodzież zajęta bez reszty żarliwymi przygotowaniami do akcji zbrojnej. A jednocześnie jest to młodzież, która wzrastając w warunkach wyjątkowych, niespotykanych dotąd na przestrzeni naszej historii, nie mogła zdawać sobie dokładnie sprawy, co to właściwie jest Polska, jej historia, jej polityka, jej sztuka, i zrozumieć w pełni tę banalną prawdę, że o istnieniu narodu decyduje istnienie jego odrębnej i niezależnej kultury, tak duchowej jak i materialno-cywilizacyjnej. Jest to młodzież pozbawiona właściwie przez potwornie nienormalne warunki życia kontaktu z prawdziwą tradycją polską i atmosferą wolnej Polski, a także z orzeźwiającą atmosferą intelektualną wielkich demokracyj Zachodu. Dla młodzieży tej jedynym celem życia była owa wymarzona walka – młodzież ta miała, jak to określa Kętrzyński, „zbiorowy uraz psychiczny” i nie było dla niej innego wyjścia jak tylko powstanie. (…)

Młodzież warszawska była – nie zdając sobie z tego sprawy – obojętna w stosunku do kultury polskiej, której pomnikami były warszawskie gmachy, kościoły, biblioteki, wobec zasobów materialnych, nagromadzonych w Warszawie, wobec tej sumy wielkiej pracy pokoleń, jakiej wytworem była Warszawa. Młodzież nie zawahała się postawić to wszystko jako stawkę w walce, która miała jej dać za to wyładowanie niewyżytych potrzeb bohaterstwa, ofiary i walki.

Dalej Kisielewski krytykuje używanie kategorii „honoru” w sprawach międzynarodowych. Przedstawia też swoją wizję patriotyzmu opartego raczej na woli przetrwania narodu, niż na woli śmierci z bronią w ręku.

Bo na tym polega prawdziwy patriotyzm, patriotyzm obciążony instynktem życia. Instynkt życia, nakazujący cierpliwość, ostrożność, powściągliwość, subtelność taktyczną w dążeniu do celu zasadniczego posiadają oprócz państw wielkich i takie narody jak Czesi, Szwedzi, Szwajcarzy. My natomiast mamy przedziwny instynkt życia a rebours, który w praktyce staje się – instynktem śmierci. Tak bardzo tęsknimy do wielkości, do walki, do zwycięstwa, tak nam spieszno do winobrania, że pomijamy poprzedzające je żmudne psychicznie etapy pracy i w rezultacie – osiągamy całkowite fiasko, spadamy na samo dno.

Polska zawsze jest żebrakiem i płaczką Europy, sprawa polska zawsze jest kłopotliwa, dwuznaczna, siejąca ferment, niecierpliwiąca; historia Warszawy nie ma precedensów w dziejach Europy. Dlaczego? Jeśli odrzucimy koncepcje mesjanistyczne, że Polska cierpi za wszystkich i jest upostaciowanym „wyrzutem sumienia”, to pozostaje jedna tylko odpowiedź: obok walorów jak odwaga, poświęcenie, bohaterstwo brak nam – męskiego, opanowanego realizmu.

Gdy porównać te teksty z treściami wpajanymi nam w szkołach, z tymi wszystkimi wypracowaniami i akademiami ku czci, przez które musieliśmy przebrnąć – widzimy, że „zbiorowy uraz psychiczny” młodzieży okupacyjnej udało się z powodzeniem namnożyć i wszczepić już kilku kolejnym pokoleniom. Z etykietką przykładnej, patriotycznej postawy. W wolnej Polsce wciąż żyjemy jak dzieci wojny.


Całość przytoczonych tekstów można przeczytać tutaj (skonwertowane do html):

Oryginalne artykuły w postaci skanów znajdują się tu:

Papież świeci oczami za Rydzyka

Dziwne, że nikt z publicystów nie zauważa, iż sytuacja Radia Maryja nabrała zupełnie nowej jakości:

Sam papież (!) pod naciskiem środowisk żydowskich (!) musiał przed mediami (!) tłumaczyć się z Rydzyka!

Tego jeszcze nie było! Naprawdę! Żaden papież jeszcze nigdy nie świecił oczami w mediach z powodu jednego prowincjonalnego księdza. Tym bardziej nie robił tego pod wpływem nie-katolików!

Znam trzy przypadki, w których papież z czegoś się publicznie tłumaczył. Z tym, że dwa z nich wynikły z inicjatywy samego papieża – wielkie przeprosiny Kościoła w roku 2000 oraz rehabilitacja Galileusza. Tylko trzeci przypadek nieco przypomina obecną sytuację: chodziło o wielką aferę pedofilską w USA. Jedynie tam zaistniał bezpośredni nacisk mediów i opinii publicznej. Ale żeby papież tłumaczył się z powodu jednej jedynej osoby – to całkiem nowe! Żeby reagował w tak ekspresowym tempie – to pierwszy przypadek! Żeby tłumaczył się pod naciskiem Żydów – niespotykane!

Wydawałoby się, że głowa Kościoła wydała przecież tylko ogólnikowe oświadczenie w tonie: "ależ w stosunkach z Żydami nic się nie zmieniło". Próżno tam szukać tonu przeprosin, a tym bardziej – wprost wyrażonego ubolewania. Ale trzeba rozumieć język watykański: oni zawsze wypowiadają się niesłychanie powściągliwie. Samo to, że się wypowiadają w jakiejś sprawie jest już dużym wydarzeniem.

Poznać to po ruchach tektonicznych w episkopacie. Nagle coś drgnęło i biskupi chcą się spotkać w sprawie Rydzyka. Posuwają się wręcz do tego, że jeszcze przed posiedzeniem napomykają mediom o spodziewanym wyniku spotkania – negatywnym dla Ojca Dyrektora. Rzecz niezwykła po tylu latach zastoju.

Gdy Watykan chce zganić kogoś z podwładnych, nie ogłasza tego w gazetach, lecz robi to swoimi kanałami. Wyglada na to, że polskim biskupom właśnie dostało się po uszach: To z powodu ich bezwładności i nieudolności sam szef musiał się tłumaczyć przed całym światem! Niemożliwe, żeby papieża to nie zdenerwowało. Najwyraźniej uznał za stosowne poustawiać ich na baczność.

Przypuszczalnie podobnie oberwały władze zakonu redemptorystów, w końcu to oni sprawują bezpośrednią władzę nad Rydzykiem. Zakony lubią być autonomiczne, ale w momencie gdy został narażony na uszczerbek autorytet papieża – chyba dano im do zrozumienia, że z czymś tu przegięli.

Na spotkaniu dojdzie zapewne do porozumienia biskupów z władzami zakonu – i ksiądz Rydzyk zostanie w jakiś sposób odsunięty od władzy nad radiem. W jaki sposób? Miejmy nadzieję, że nie będą to znów działania pozorowane – "aby papież był syty i Rydzyk cały"…

Konserwatywni macho ewoluują?

Trzej posłowie PiS, Samoobrony i LPR (!!!) żądają zainstalowania w Sejmie przewijaków oraz pomieszczenia dla dzieci, bo sami (!!!) muszą opiekować się dziećmi!

Fantastycznie! Wreszcie ktoś, po kim w ogóle bym się tego nie spodziewała, kto rzucał dotychczas tylko frazesy o prorodzinnym państwie – zrobił coś naprawdę sensownego.

Najdziwniejsze, że oprócz mnie prawie nikt z forumowiczów tego nie zauważa i nie docenia. Nawet na forum Feminizm pomysł nie spotkał się z entuzjazmem. Ludzie, czy wy tego nie widzicie?? Oni albo nie są tacy źli macho, albo ewoluują. Jeżeli posłowie LPR (!!!) promują:

a) model ojca zajmującego się dziećmi,
b) politykę, w ramach której pracodawca ułatwia pracownikowi pogodzenie obowiązków wobec dzieci z obowiązkami zawodowymi –

– to jednak idzie ku lepszemu w tej Polsce.

Nikt się już nie dziwi, że niepełnosprawni żądają takich czy innych udogodnień w mieście i w miejscu pracy. Kolej na rodziców z dziećmi. W Polsce naprawdę brakuje urządzeń i pomieszczeń, które pomagałyby ludziom z dziećmi. Niemcy – przyzwyczajeni do pewnego standardu – narzekają, że nie ma przewijaków na stacjach benzynowych. Czytałam na forum o kimś, komu obsługa restauracji robiła nieprzyjemności z powodu "karmienia dziecka z butelki soczkiem nie zakupionym w restauracji". Znane są kampanie na rzecz umożliwienia karmienia piersią w miejscach publicznych lub w pracy. A już marzeniem ściętej głowy jest w Polsce, żeby zakłady pracy prowadziły politykę prorodzinną i dawały możliwości opieki nad dzieckiem w godzinach pracy – żłobek przyzakładowy czy coś w tym rodzaju. Patrzmy na kraje cywilizowane i uczmy się!

Chylę czoła przed panami posłami. Ja nie lubię większości waszych poglądów, ani większości waszych poczynań. Ale za to, co teraz zrobiliście – głęboki szacunek.

P.S. Internauta qron pisze:

Nie mam nic przeciwko, swoją drogą przydałoby się trochę rozgłosu. Sam mam 3-miesiecznego synka i ostatnio bedąc w hipermarkecie byłem zmuszony przewijac go w wózku, ponieważ przewijak znajdował się w damskiej toalecie…
Ciekawe, kto projektował ten hipermarket. Mężczyzna? Zawsze powtarzam, że w dzisiejszych czasach to mężczyźni dyskryminują mężczyzn.

P.S. 2. Na wrocławskim forum znajduje się pokrewna dyskusja, która pięknie ukazuje sedno sprawy: Polacy mają po prostu zaściankowe podejście – "A po co to komu? Przewijaków nie było i było dobrze!". Faktycznie: kiedyś nie było ani toalet, ani kranów, ani mydła, ani tym bardziej podjazdów dla niepełnosprawnych. A po co to komu? Przecież Polak i tak sobie poradzi, a jak nie umie – to znaczy, że jest głupi i niezaradny…
Ech… Niedługo wyjeżdżam na Zachód. Tam musi być jakaś cywilizacja…

Ucieczka przed odpowiedzialnością?

 

Zapoznałem się z informacją na gazeta.pl oraz dziennik.pl o pomyśle PiS na uniknięcie kary przewidzianej prawem w razie odrzucenia ich skargi na decyzję Państwowej Komisji Wyborczej przez Sąd Najwyższy. Plan jest "szczwany", jak mówili bohaterowie serialu "Czarna Żmija". Wg dziennikarzy gazeta.pl partia rządząca rozważa dwie metody postępowania: albo przedterminowe wybory (scenariusz najbardziej możliwy, co widać po bezruchu w koalicji) albo uchwalenie abolicji po zawiązaniu nowej większościowej koalicji PiS-u. Pomysł iście makiaweliczny. Ucieczka przed odpowiedzialnością za własne czyny, za łamanie prawa wyborczego. Czy taka ma być ta nowa IV RP?

Problemem jest dla PiS-u stawianie się w roli oskarżyciela PO o złamanie słowa w sprawie pobierania subwencji (mocny zarzut, pacta sunt servanda) i pobieranie 90 mln złotych za brak aktywności w Sejmie, przy jednoczesnej niemożności przebolenia ewentualnej straty 48 mln złotych (za 2 lata). PiS kosztuje nas 96 mln w ciągu 4 lat czyli dużo więcej niż PO. Moralność Kalego??

>PS. W newsie dziennika nie ma informacji o ewentualnym uchwaleniu abolicji inicjowanej przez PiS (na końcu informacji zamieszczona jest jedynie krótka rozmowa z doktorem prawa p. Leszkiem Boskiem). Jest to więc raczej inicjatywa własna dziennikarzy GW w celu dyskredytacji partii Jarosłąwa Kaczyńskiego jako organizacji prawie totalitarnej i przestępczej. Zagrywka trochę brudna i ideologiczna. Dziennikarze GW jak chcecie pokazać prawdziwą twarz PiS, nie twórzcie mitów i faktów, oni sami się wykładają, nie trzeba im pomagać.
 
>PS.2 Czytelnik KLUBKIK znalazł w Dzienniku informację o ewentualnej abolicji dla PiS-u. Wynika to ze słów dziennikarza tej gazety w rozmowie z Bronisławem Komorowskim, więcej tu. Dziekuję za zwrócenie uwagi. W związku z tym cofam moje uwagi wypowiedziane wobec dziennikarzy GW.

 

„Powstanie Warszawskie – bez niedomówień”

Pod takim tytułem w czasopiśmie „Pro Memoria” ukazał się artykuł Jana Sidorowicza o zrywie w 1944 roku. Przy aktualnym zadęciu pseudopatriotycznym, utwierdzaniu społeczeństwa w mesjanizmie narodu polskiego, taki zimny kubeł jest potrzebny, ba, konieczny. Wystarczyło wysłuchać premiera mówiącego:

„Bardzo trudno ponosić tak wielką ofiarę, ale Polska byłaby dzisiaj słabsza, gdyby nie Powstanie Warszawskie”

Ciekawa teza. Czyżby sądził, że w razie braku powstania, to te 200 tysięcy ludzi pomogło by skuteczniej budować komunizm w Polsce?? Jeśli pan Kaczyński tak sądzi, to obraża pamięć tych zmarłych i ich żyjących krewnych. Ja rozumiem, że on patrzy przez pryzmat swojej rodziny, gdzie były żołnierz AK nauczał przyszłych rządzących doktryny marksistowskiej przez długie lata i wspierał w ten sposób budowę bazy ideologicznej PRL-u. Ale to nie znaczy, że każdy by tak czynił. Zacytuję teraz pewno zdanie z wyżej wspomnianego artykułu.

„Twierdzenie, że polegli Powstańcy odnieśli dziś pogrobowe zwycięstwo, bo odzyskaliśmy niepodległą Rzeczpospolitą, jest tylko piękną metaforą. Tylko, gdyby Oni zobaczyli jak ta Polska, gwałcona przez komunistów przez 55 lat dziś wygląda – to by zapłakali. Nie o taka Polskę walczyli ci Wspaniali Chłopcy i Dziewczęta. W Katyniu i przez lata wojny utraciliśmy część elity narodu. W Powstaniu straciliśmy resztę. I to był GWOŹDŹ DO TRUMNY NASZEJ NIEPODLEGŁOŚCI. Bo w komuniźmie panował już tylko negatywny dobór kadr, w myśl zasady „mierny ale wierny”. Nowa „elitę” zaczęli tworzyć tylko zdrajcy lub miernoty. I skutki tego odczuwamy do dziś, gdy patrzymy z jakim trudem odradzają się nasze nowe elity polityczne, kulturalne czy naukowe.”
Wciąż nie potrafimy się przyznać, że wybuch powstania to był błąd, tym bardziej bolesny, że zginęło tam 200 tysięcy warszawian, zostało zniszczone miasto, dano do ręki komunistom mit „odbudowy stolicy” spajający społeczeństwo pod sztandarem komunistów. Decyzja o podjęciu walki zbrojnej było straszliwym błędem. Nie należy się dziwić kombatantom, którzy teraz czują się doceniani za udział w powstaniu, ale fałszowanie historii i mówienie półprawd to nie droga do odnowy moralnej zapowiadanej przez tę jeszcze istniejącą koalicję.
Gloryfikowanie osób bezpośrednio winnych masakry, to aprobowanie nieodpowiedzialności, to szkodliwe dla przyszłych pokoleń utrwalanie jako pozytywnych wzorców ludzi, którzy doprowadzili do tragedii. Według mnie, aby nie zafałszowywać historii, trumny z prochami przywódców Powstania, winnych tej hekatomby ofiar, nie powinny spoczywać na Kwaterze Powstańców, obok grobów ich młodocianych żołnierzy, których bez broni i bez sensu wysłali na pewną śmierć.
Dla opornych zacytuję tym razem końcowy fragment książki Jana Matłachowskiego „Kulisy genezy Powstania Warszawskiego”

„Powstanie Warszawskie to synonim polskiego heroizmu i niemieckiego barbarzyństwa. Tym niemniej powszechny heroizm i jego kult nie może przesłaniać problemu odpowiedzialności. Na tych, co szafują życiem ludzi, ich dorobkiem i zasobami kultury narodowej, ciąży wyjątkowa odpowiedzialność. Powstanie to wielkie historyczne wydarzenie, którego prawda powinna być należycie znana, aby kłamstwa o nim nie rodziły zatrutych owoców.

Powstanie Warszawskie rodzi nakaz podejmowania wzmożonych wysiłków nad właściwą i powszechną poprawą kultury politycznej narodu. Prawda o Powstaniu unaocznia skutki niewłaściwego mechanizmu selekcji i doboru właściwego człowieka na właściwe stanowisko. Te wady naszego organizmu narodowego są schorzeniami zadawnionymi, powstałymi przez zaniedbywanie na przestrzeni wieków i do dziś, zasad umiejętnego rządzenia się.

Pamięć o Powstaniu winna uczyć kultu wielkości człowieka oraz kultu kompetencji i odpowiedzialności za życie i wartości Narodu. Czas na polską szkołę realizmu i kult rzetelnej kompetencji. O to wołają gruzy Warszawy i tysiące poległych, a wołają na miarę wielkości i powszechności bohaterstwa ujawnionego w Powstaniu”