Członkowie PZPR w szeregach PiS

Nie ukrywam, że uważam, iż fakt, że prezesem Sądu Najwyższego jest ktoś, kto do 1989 roku był w PZPR, jest wielkim nieporozumieniempowiedział w piątek w Poznaniu premier Kaczyński. Prof. Gardocki, prezes Sądu Najwyższego był w PZPR, lecz do 1981 roku. Ale to drobiazg, malutka nieścisłość…

Nie żebym miała automatycznie coś przeciwko każdemu, kto gdzieś kiedyś był w PZPR. Absolutnie. Ja chcę tylko wytknąć partii Prawo i Sprawiedliwość bezczelną manipulację. Skoro tak tępią wszystkich byłych członków partii komunistycznej, przyjrzyjmy się ich własnym szeregom. Po internecie krąży w coraz większej liczbie kopii następujące zestawienie:
(…) Usuwam, ponieważ okazało się, że w tym zestawieniu niewiadomego autorstwa, skopiowanym z internetu, znalazły się błędne informacje.

Koniec demokracji w Polsce.

Polska odmówiła zgody na przyjazd obserwatorów OBWE na wybory parlamentarne.

Nie wiem, czy to w ogóle do kogoś dociera: Kaczyńscy właśnie postawili się w jednym rzędzie z Łukaszenką. Nawet gorzej: Łukaszenka zapraszał obserwatorów.

Jeździliśmy na Białoruś, na Ukrainę, jako dumni przedstawiciele i strażnicy zachodniej demokracji. A teraz banda skurwysynów robi nam coś takiego.

Możemy ogłosić koniec demokracji w Polsce.

Będziemy za to płacić przez dziesięciolecia. My i nasi sąsiedzi na wschodzie.

Co sądzi o tym Marcin Skubiszewski (skubi6), międzynarodowy obserwator wyborów w Kirgizji i na Ukrainie: czytaj tu.

A na stronie OBWE można znaleźć, w jakich krajach ostatnio odbywały się misje obserwacji wyborów.
2007: Serbia, Albania, Estonia, Francja, Armenia, Irlandia, Belgia, Mołdawia, Turcja, Kazachstan, Ukraina.
2006: Kanada, Białoruś, Ukraina, Włochy, Azerbejdżan, Czarnogóra, Macedonia, Bośnia i Hercegowina, Gruzja, Łotwa, Bułgaria, Tadżykistan, Stany Zjednoczone, Holandia.

Polska krajem postkolonialnym jest.

Dla wielu z nas, powyższe zdanie jest nieakceptowalne. Ale czy na pewno?? W numerze wrześniowym "Wiedzy i Życie", w artykule Magdaleny Nowickiej pt. "Rzeczpospolita postkolonialna" można więcej o tym poczytać. Wzmiankowana tam profesor Ewa Thompson zestawiła literaturę przedrozbiorową (zwaną inaczej sarmacką) z utworami powstałymi w czasie i po rozbiorach. Porównanie było szokujące. Przed rozbiorami nie było mowy o cierpiętnictwie, o mesjanizmie, opiewano za to normalne życie i harmonię z przyrodą. Zaś po rozbiorach literatura polska zajmowała się przede wszystkim traumą porozbiorową. Bohaterami stali się męczennicy, nieudacznicy, ofiary represji. W epoce romantyzmu Mickiewicz sformułował pod wpływem Towiańskiego ideę mesjanizmu Polski, która podobnie jak Mesjasz dała się ukrzyżować za grzechy innych narodów. Po 1989 r. ponownie wrócono do romantycznych mitów w nadziei na uzdrowienie duszy Polski po komunizmie. Wrócił etos Polaka-katolika, matki Polki, narodowego mesjanizmu, opiewania przegranych powstań czy bitew. Jednocześnie każdy, który wymykał się tym stereotypom jest wykluczany ze sfery publicznej. Szczególnie widać to po 2 latach rządów PiS-u. Ta ideologia dodatkowo wbrew płonnym nadziejom polityków utwierdza polskie kompleksy niższości wobec Europy. Jak to możliwe?? W artykule w Dzienniku pt. "Sarmatyzm i kolonializm" Ewa Thompson pisze:

"Uczucie resentymentu jest – jak pisze Nietzsche w "Z genealogii moralności" – cechą ludzi słabych i niepewnych własnego miejsca na ziemi. Resentyment to zgoda na cierpiętnictwo, poczucie, że jest się poniżonym przez los i ludzi, to chroniczne litowanie się nad sobą, przyjęcie postawy ofiary. Przekonanie, że jest się niesprawiedliwie pokrzywdzonym, towarzyszy mu na zasadzie naczyń połączonych. Tak jak Dostojewskiego "człowiek z podziemia", który latami rozpamiętywał prztyczki otrzymane od krewnych i znajomych, człowiek resentymentu nie znosi otaczającego go środowiska, wyobrażając sobie jednocześnie, że istnieją społeczeństwa i środowiska bardziej atrakcyjne, gdzie ludzie są bardziej cywilizowani, uczciwsi, sprawiedliwsi, itd. "Z genealogii moralności" to książka wyrafinowanie antychrześcijańska, która zawiera jednak ziarno prawdy o ludziach chronicznie rozgoryczonych, niezdolnych, by przejść do porządku dziennego nad wielkimi i małymi niedoskonałościami tego świata"

W Polsce wciąż wg pani profesor można znaleźć cztery zjawiska wspólne państwom postkolonialnym:

  1. niedostatek kapitału i gnębiąca Polaków nędza
  2. tzw. afrykański pesymizm tj. wszechobecny wśród Polaków postsowieckie czarnowidztwo i niewiara we własne siły
  3. produkowanie "koniecznych wymysłów", mitów o chwalebnej historii narodu. Duma podszyta goryczą, gdyż towarzyszy jej przekonanie, że do wspaniałej historii nie ma powrotu, a odpowiedzialność za porażki ponosza wyłącznie, ci którzy nam chwałę odebrali.
  4. kulturalizm, gorliwe kopiowanie towarów kultury krajów zachodnich i brak w ofercie czegoś rodzimego.
Mnie jako obywatela denerwuje stawianie wyżej przegranych (tzw. zwycięstw moralnych) od realnych wygranych, głupiego bohaterstwa od pracy organicznej, próby usprawiedliwania osób odpowiedzialnych za klęski. Jedyne zwycięstwo jakie władze państwa polskiego obchodzą uroczyście to bitwa warszawska z 1920r. (zwana fałszywie cudem nad Wisłą). Reszta to same przegrane i klęski, które niby mają być źródłem wygranych, a stają się wciąż inspiracją do bezsensownego bohaterstwa. Świadomy obywatel musi uważać, aby nie był zanadto zadufany w swój kraj ani zanadto krytyczny. Postawa kolonizatora czy skolonizowanego dalej powielana przez Polaków pogrąża tylko mentalnie nas. Czas z tym przerwać. Polska jak każdy kraj ma swoje wady i zalety.
 
Na marginesie należy przypomnieć, że Polska też była kolonizatorem dla takich państw jak Białoruś, Litwa czy Ukraina. Te kraje dodatkowo po rozbiorach Polski zostały poddane nowej kolonizacji rosyjskiej, co przy niewielkiej tradycji narodowej wzmocniło postawy postkolonialne. Jak spokojnie można budować państwo wolne od uprzedzeń i statusu kraju postkolonialnego pokazuje przykład Czech. Mimo 6 wieków "kulturowego zniemczania" i braku własnej państwowości, Czesi nie wysuwają pretensji do Niemiec czy Austrii o wszystkie krzywdy doznane w przeszłości. Jeszcze bardziej od swojego sąsiada, Słowacja mogłaby wzorem Polski zwalać winy za swoje niepowodzenia na każdy kraj, który choć przez chwilę okupował jej tereny, a tego nie robi. Dlaczego??

 

Proponuję egzaminy wstępne do Sejmu

W Tygodniku Powszechnym Andrzej Brzeziecki analizuje fenomen wysokiego poparcia dla PiS.

Ludzie się cieszą, że mają swojski rząd. To są "nasi". Czołowi politycy mają niezawiązane buty, są nieuczesani, a dochodzą do władzy. To, że nie mówią w obcych językach, jedynie podnosi dumę narodową, bo ucierają nosa tym zarozumialcom, co to mówią po francusku.

Radosław Markowski, socjolog, politolog

Nie mówią w obcych językach i są z tego dumni!… Jak to czytam, zaczynam się coraz bardziej skłaniać ku następującym alternatywnym pomysłom na demokrację:

1. Pierwszy jest kontrowersyjny w swej niedemokratyczności.
Niech głosy w wyborach będą ważone wykształceniem wyborców. Im wyższe wykształcenie obywatela, tym bardziej liczy się jego głos. Argument za taką metodą rządzenia jest następujący: Mimo, że i wśród profesorów znajdziesz głupców, jednak statystycznie wśród osób wykształconych jest więcej ludzi, którzy rozumieją funkcjonowania gospodarki i rozumieją, co jest, a co nie jest w interesie całego społeczeństwa. Byłaby to metoda niedemokratyczna, ale skuteczna. Statystyczny odsiew głupców, lub – jak kto woli – dyktatura wykształciuchów.

2. Jeśli ktoś poczuł się nazbyt przerażony, mam na pociechę pomysł drugi.
Ten pomysł w niczym nie uchybia zasadom demokracji, mogą więc czytelnicy odetchnąć z ulgą. Jest – w przeciwieństwie do poprzedniego – całkiem poważny i realistyczny.

Należy wprowadzić egzaminy wstępne do Sejmu. I na prezydenta, i na wszelkie inne funkcje państwowe. Każdy, kto chce się znaleźć na liście wyborczej, musiałby spełnić warunek: zdanie egzaminu ze znajomości prawa i ekonomii. Kandydaci na prezydenta, w związku ze specyfiką urzędu, polegającego głównie na reprezentacji państwa za granicą – zdawać powinni oprócz tego egzamin z zagadnień polityki międzynarodowej i oczywiście z języków obcych. Kandydaci na ministrów mogliby zostać wytypowani tylko spośród osób, które zdały egzamin z prawa, ekonomii i z dziedziny, którą zajmuje się ministerstwo.

Do organizacji i przeprowadzania egzaminów należałoby powołać komisję podobną do Państwowej Komisji Wyborczej – zasiadaliby tam mężowie zaufania będący jednocześnie specjalistami z dziedzin podlegajacych egzaminacji.

Procedura jest jak najbardziej demokratyczna. Wybory są wolne, każdy może głosować i wszystkie głosy są równe. Każdy może też przystąpić do egzaminu. Najwyżej nie każdy go zda. A kto naprawdę chce, ten siądzie i zakuje.

Kabaret na poważnie

 

Rozumiem. Kabaret kabaretem, ale trzeba mieć szacunek dla władzy, szczególnie dla rządzących. Prawdopodobnie to zdanie przyświecało nieplanowanemu wystąpieniu wiceminister sprawiedliwości Beaty Kempy w Sycowie podczas dożynek. Podczas występu kabaretu "Klika" pani Kempa wtargnęła na scenę i przerwała występ kabareciarzy. Z powodu braku nagrań wideo w internecie nie jestem w stanie skomentować w pełni to wydarzenie. Dysponuję jedynie dwoma doniesieniami prasowymi: "Super Express" oraz "Słowo Polskie. Gazeta Wrocławska". Przepraszam, ale jedynie kopie stron można przeczytać. Aktualne strony zawierają inne treści. Po przeczytaniu tych artykułów, stwierdzam, że nasza władza coraz bardziej jest obrażalska. Jeśli wyśmiewane były przywary posłów bądź styl rządzących, to pani wiceminister zrobiła popisowy numer głupoty. Nic tak nie ośmiesza jak brak poczucia śmiechu u polityków. Dodatkowo stwierdzenia, że jutro mogą być członkowie kabaretu zakuci w kajdanki, nie jest śmieszne pamiętając zatrzymanie Kaczmarka czy Wąsacza. Szczególnie, że ta opcja polityczna jest pamiętliwa i mściwa. Śmiech jest świetną odtrutką na ogarniającą niemoc. Żarty pokazują, że każdy jest tylko człowiekiem i popełnia błędy. Tylko czy nasi politycy o tym pamiętają. Nie chciałbym dożyć czasów, kiedy kabaret będzie mógł tylko żartować na tematy neutralne. Bo ileż można słuchać kawałów o ludziach wykonujących zawody takie jak policjant czy lekarz. I nie zapominajmy, że największym kabaretem w Polsce jest Sejm i mamy tam 460 występujących kabareciarzy. Szczególnie na mównicy to widać. Ich też należy profilaktycznie zamknąć??

Havel: Na wybory w Polsce powinni przyjechać obserwatorzy

Pod takim tytułem pojawiła się dziś notka na gazeta.pl:Były prezydent Czech Vaclav Havel powiedział w Krakowie, że w Polsce
powinny się odbyć jak najszybciej wolne wybory, na które powinni być
zaproszeni międzynarodowi obserwatorzy.
Pod artykułem wiele emocjonalnych komentarzy. Od głębokiego powątpiewania w uczciwość wyborów w Polsce – po oskarżenia o obrazę polskiej demokracji. Wśród tych głosów wyróżnia się jeden komentarz, który warto nagłośnić, aby nie zginął w tłumie. Jest spokojny, merytoryczny i wiele wyjaśnia.

Marcin Skubiszewski (skubi6), międzynarodowy obserwator wyborów w Kirgizji i na Ukrainie, pisze:Byłem już dwa razy obserwatorem międzynarodowym, w tym jeden raz obserwatorem OBWE. I tyle wiem o tych sprawach:

Polska zaprasza systematycznie obserwatorów OBWE oraz obserwatorów każdego z państw członkowskich oddzielnie. Polska się do tego zobowiązała w porozumieniach tworzących OBWE. Trochę wstyd, że Havel, były prezydent kraju członkowskiego OBWE, który te porozumienia podpisał i tak samo jak Polska systematycznie zaprasza obserwatorów, tego nie wie.

Ale:

1. OBWE jako taka nigdy obserwatorów do Polski nie przysłała. Dawniej rzeczywiście wysyłano misje tylko do krajów średnio demokratycznych (Kazachstan, Ukraina, Białoruś i inne takie). Ale od paru lat to się zmieniło: małe misje bywają też w krajach Zachodu: w USA, gdzie jest sporo problemów z procedurami wyborczymi, ale także w Wielkiej Brytanii, gdzie problemów raczej nie ma. We Włoszech też byli.

Tyle tylko, że nikt nie wysyła wielkich, kilkusetosobowych misjii do krajów zachodnich. Wielkie misje, które przeczesują cały kraj, by zobaczyć, co się dzieje w każdej wiosce, to rzeczywiście wysyła się do byłego ZSRR. Na takiej własnie misji byłem w Kirgizji.

Dlatego wysłanie misji do Polski nie byłoby żadnym policzkiem.

2. Polska co prawda obserwatorów zobowiązuje się zapraszać i zaprasza, ale to wszystko nie istnieje w wewnętrznym prawie polskim. Bo umowy tworzące OBWE nie mają statusu ratyfikowanego traktatu (taki traktat wszedłby automatycznie do polskiego prawa wewnetrznego). A w ordynacji wyborczej o tym zapomniano.

W tym jesteśmy do tyłu w porównaniu do krajów poradzieckich: tam status obserwatorów jest wpisany do prawa wewnętrznego.

Gdyby obserwatorzy masowo przyjechali, jak do jakiegoś Kazachstanu, to byłby obciach, bo ustawa wcale nie każe komisji wyborczej by ich wpuszczali, a nawet nie jest jasne, czy ustawa pozwala na ich obecność przy liczeniu głosów, nawet przy dobrej woli komisji wyborczej.

3. Chociaż obserwatorów OBWE nigdy w Polsce nie było, to obserwatorzy poszczególnych państw bywali (małe misje). Raz byli Białorusini i zrobili raport, z którego wynika, że w Polsce jest kiepska demokracja.

To, że białoruscy reżimowcy zrobili taki raport nie powinno nikogo dziwić. Ale fatalne jest to, że ten raport miał pewne podstawy: Białorusini słusznie zauważyli, że polskie prawo nie dawało im dostępu do obserwowania wyborów, a różne komisje ich nie wpuszczały. I równie słusznie zauważyli, że często po dwie osoby razem wchodziły do kabiny do głosowania (ta fatalna i niedemokratyczna praktyka jest w Polsce częsta, sam z tym walczyłem jak raz byłem człónkiem kiomisji wyborczej, ale nic nie wywalczyłem).

4 I teraz kwestia najważniejsza: nie wierzę w oszustwa przy urnach. Problem jest w innych nadużyciach, to, co w raportach nazywa się "abuse of administrative resources", czyli nadużycia władzy nie w dniu wyborów, ale w poprzedzającej walce wyborczej. Czyli tendencyjne konferencje prasowe Ziobry i inne takie. Tu jest prawdziwy problem. Misje OBWE są zawsze bardzo dobrze zrobione i się takimi rzeczami zajmują. Gdyby dziś była misja OBWE w Warszawie, to już by był w internecie wstępny raport ustosunkowujący się de tego, jak to Ziobro grozi hakami na wszystkich. I taki raport bardzo by się przydał (może byśmy się wtedy dowiedzieli że OBWE jest w układzie, albo że szef misji jest Niemcem albo jeszcze coś w tym stylu).

Jak byłem obserwatorem na Ukrainie (z PiSem):
www.skubi.net/ukraine/Dziękuję za ten głos. Ludzie rozsądni i znający się na rzeczy pojawiają się w internecie zbyt rzadko.