Pojawiło się nagranie przerażającej jatki. Ale z wielu powodów warto, żeby to obejrzeć. Ustawiłam początek odtwarzania na około dwunastą minutę (jeśli nie działa, to proszę od razu przewinąć):
Dziennikarz Tygodnika Powszechnego wyjaśnia, co się tam stało. Ale nie jest to wystarczające wyjaśnienie.
Oto tło wydarzeń: Nagranie przedstawia moment uważany przez zwolenników Janukowycza i media rosyjskie (zresztą, właściwie również przez polskich analityków, jak czytałam parę dni temu na stronie Ośrodka Studiów Wschodnich) za zerwanie rozejmu i rzekomy atak sił Majdanu na budynki rządowe. Red. Pięciak ma rację, że na atak to za bardzo nie wyglądało. Grupka ludzi nie zaatakowała budynków, lecz usiłowała podkraść się do opuszczonej barykady. Nie da się ukryć, że niepotrzebnie. Ale też niezbyt groźnie. Zostali ostrzelani przez snajpera. Następne grupy szły po rannych i próbowały robić zasłonę dymną, żeby snajperzy nie mogli celować.
Od 12. minuty dzieje się coś jeżącego włosy na głowie. Kolejne grupy podchodzące do rannych są dosłownie koszone przez snajperów.
I tu zaczynają się powody, dla których jednak warto obejrzeć ten film. Dostarczy różnych refleksji.
Młodzieży bawiącej się w rekonstrukcje powstania warszawskiego pokaże, jak to naprawdę jest. Ci ludzie leżący na chodniku do złudzenia przypominają rekonstruktorów. Podnoszą głowy, zerkają naokoło, jakby sprawdzali, czy już można wstać i pójść do domu. Tak się wydaje. Przez moment.
Nawiasem mówiąc: Rosyjskie dzienniki telewizyjne pokazywały fragmenty tych wydarzeń (nagrane z innego ujęcia) i komentowały zupełnie otwarcie: Oto snajperzy Majdanu strzelają do swoich, żeby wykreować więcej ofiar. Trudno się oprzeć wnioskowi, że w tamtym obszarze kulturowym ktoś uważa takie argumenty za mające potencjał przekonywania. Prowokacje polegające na zabijaniu swoich dla efektu propagandowego – tak jakby są dość naturalną możliwością w tamtej części świata? Dubrowka? Biesłan? Bomby podkładane podobno przez kaukaskich ekstremistów pod bloki mieszkalne? Tutaj, gdy obejrzeć cały film, widać, że strzela ktoś nie w plecy, lecz z boku, z ukosa w stosunku do barykady. Ukośnie do tego murku, za którym chowali się ludzie, ale metr od którego byli już odkryci na strzał. Byłam w Kijowie i kojarzę te miejsca, a patrząc na Google Street View i zdjęcia satelitarne, mogę zgadnąć, że prawdopodobnie strzelano z dachu budynku Rady Ministrów. Tak wynika z kąta, pod którym padały strzały. Akuratnie murek dawał odrobinę ochrony, ale kawałek za nim już kule mogły padać.
Niezależnie, jak rozumieć pojawienie się ludzi Majdanu tam, gdzie miało ich nie być – nawet jeśli uznać to za przerwanie rozejmu, reakcja władz była pozbawiona cienia przyzwoitości. Można było strzelać gumowymi kulami (ba, ale z dachu Rady Ministrów to za daleko…). Tymczasem strzelano dosłownie jak do kaczek. Snajper musiał sobie wybierać: tego ustrzelę, tego sobie zostawię na potem. Widać, że w zasadzie mógłby zastrzelić wszystkich obecnych w kilkanaście sekund. Widać, że w zasadzie to zrobił, ale trwało to pół godziny. Absolutnie przerażające.
Jednak jeszcze bardziej przerażająca była naiwność powstańców. Gdzie ci „afgańcy”, którzy ich ponoć szkolili? Przecież ci nieszczęśnicy kolejno powtarzają nawzajem swoje błędy. Biegają z tarczami, które tylko pomagają snajperom celować. Specjalnie ustawiłam początek filmu na 12. minutę. Widać leżących rannych. Jeden na wpół ukryty za drzewem. Podkrada się do niego kolega i podaje mu tarczę. Ten usiłuje osłonić sobie nogi. Ale tarcza jest z błyszczącej blachy. W tej chwili padają dwa strzały, w tarczy robią się dwie dziury, obydwaj młodzi ludzie trafieni.
Rwę sobie włosy z głowy, gdy widzę zachowanie kolejnych i kolejnych nadbiegających kolegów. Wszyscy osłaniają się tarczami, mając złudzenie, że to ich chroni. Niebezpieczne wyobrażenie dodające złudnej pewności siebie. Te kawałki blaszki i kolorowego plastiku, robiące powstańczy fason, te pomarańczowe hełmy nie chronią. One przyciągają kule. Ale oni tego wciąż i wciąż nie rozumieją. Robią jak wszyscy. Wniosek: Jeśli nie daj Boże znajdziesz się tam, gdzie strzelają – nie rób tego, co wszyscy.
Skoro już mieli te tarcze, dlaczego szarpali rannych za ręce i nogi, zamiast nosić na tarczach? Sposób, zdawałoby się, znany od starożytności. Wpadli na to dopiero półgodzinie. Dlaczego nie chowali się za pniem zwalonego drzewa, który mieli tuż za sobą? Za skarpą, która była za pniem? Dlaczego skupiali się w duże grupy? Oto pokolenie czasów, gdy już od kilkudziesięciu lat nie było wojny. Jeszcze ja pamiętałam z filmów wojennych: Gdy strzelają, padać na ziemię. Chować się za przeszkodami terenowymi. Gdy strzelają, biec zygzakiem. Starać się być jak najmniejszym. Biedne dzieci Majdanu, kolejnymi grupkami wbiegają na scenę, wszystkie powtarzają te same błędy i tak samo padają pod kulami.
Jest to okropny widok. Jak szarża z lancami na czołgi. Redaktor z Tygodnika nie ma racji, tłumacząc, że akcja miała sens. Owszem, oni chcieli podpalić opony, żeby zasłonić rannych dymem. Ale to było później. Najpierw podeszli pod barykadę i uciekli. Jeśli chcieli coś tam podpalić, to mogli z daleka rzucić koktajle Mołotowa. Potem długo podchodzili pod kule z tymi biednymi tarczami i niczego nie podpalali. Tak, wiem, że podchodzili zbierać rannych. Ale robili to źle. Dopiero na koniec podtoczyli opony od właściwej strony (czyli nie na barykadzie, lecz z boku) i podpalili je, co okazało się skuteczne.
Trzymałam się za głowę oglądając. To był straszny pokaz połączenia odwagi i braku myślenia. Przez bite czterdzieści minut wszyscy robili tam rzeczy irracjonalne i to naśladując się nawzajem w tej irracjonalności, choć było widać jak na dłoni, że ona prowadzi kolejne osoby do śmierci. Jeśli był tam ktoś, kto myślał – może był, np. ten mężczyzna skutecznie chroniący się pod murkiem, może człowiek z kamerą, może jeszcze kilku innych – nie miał żadnego wpływu na to, co bezmyślnie robią inni. Wyobrażam sobie, jakie to dopiero straszne – mieć rację, ale nie umieć innymi pokierować… Sensownie postępowali tylko lekarze i sanitariusze. Nie nosili tych głupich tarcz.Chowali się przed kulami za obniżeniem terenu. Ale też odważnie wychodzili po rannych i robili swoje. Dla tych ludzi głęboki szacunek.
Jesteśmy Polakami, więc takie rzeczy robią na nas wrażenie. Jesteśmy wychowani w takiej kulturze i nią przesiąknięci. Zaryzykuję stwierdzenie, że to rusza większość z nas. Nawet tych racjonalnych. Serce jest po stronie tych biegnących pod grad kul, choć rozum mówi swoje.
Właśnie dlatego dopuśćmy przez chwilę głos rozumu. To jest bardziej ważne dziś, niż jeszcze pokolenie temu – wytłumaczę, dlaczego. Gdy poczytać wspomnienia opozycji antykomunistycznej, np. Kuronia, okazuje się, że wszystkie powojenne polskie bunty przeciw władzy odbywały się z pewną kolektywną świadomością w tyle głowy: Nie dopuścić do nowego powstania warszawskiego. Dlatego ostatnie kilkadziesiąt lat był to w Polsce zadziwiający okres, gdy stawiano na dogadywanie się, nie na walkę. Taka była trauma powstania warszawskiego. Ale to były dwa pokolenia, a w trzecim ona już zanika. Zaczynają się bajania o zdradach narodowych, o tym, że wszystko można było ostrzej i bardziej bohatersko. Zaczynają się rekonstrukcje, powstańczy folklor. Także i „żołnierze wyklęci” i inne podobne baśnie o romantyzmie walki zbrojnej. Właśnie dlatego trzeba ten film obejrzeć. Powtórzyć sobie tę zbawienną traumę. Szczepionka przypominająca.