Trzy cechy fundamentalizmu

Trzy cechy fundamentalizmu:

  1. Gdy fundamentalista chce być miłosierny, inność określa mianem choroby.
  2. Gdy fundamentalista nie chce być miłosierny, inność określa mianem złej woli.
  3. Fundamentalizm formułuje nakazy unieszczęśliwiające ludzi, po czym broni tych nakazów: „to da się zrobić, tylko trzeba wiary”.

To trzecie jest najokrutniejsze i najbardziej zakłamane.

Kto czuje się nieszczęśliwy z naszymi nakazami, ten jest widocznie zbyt małej wiary. Któż więc odważy się protestować przeciwko nim? Kto odważy się powiedzieć, że jest wystarczająco dużej wiary, a nakazy i tak go unieszczęśliwiają?

 

Źródło: mój komentarz sprzed 10 lat na blogu Artura Sporniaka

 

Autor: Przykuta (CC BY-SA 3.0)

Kościół jak zwykle niekonsekwentny

Ponieważ polska hierarchia kościelna właśnie rzuca gromy na tabletki „dzień po”, chciałabym zwrócić uwagę na ciekawą sprawę – Kościół katolicki na Zachodzie, uwaga! mając identyczny pogląd na kwestię śmierci niezagnieżdżonego zarodka, ma najwyraźniej bardziej zniuansowane podejście do tych pigułek:

Oto artykuł na jednym z zagranicznych portali katolickich.

Otóż zgodnie z argumentacją kościelną, jeśli dojdzie już do powstania zarodka, to nie wolno zapobiegać zagnieżdżeniu się go. Natomiast w powyższym artykule napisane jest, że w przypadku np. gwałtu jak najbardziej można wykorzystać drugi, i chyba główny, typ działania tabletki „dzień po”, mianowicie nie dopuścić do jajeczkowania.

Teoretycznie da się to zrobić. Po prostu zalecają, że z kościelnego puktu widzenia wolno zażyć tabletkę, jeśli wiemy (spodziewamy się), że kobieta jest w fazie przedowulacyjnej. Z uwagi na żywotność plemników ma to jak najbardziej sens, bo plemniki mogą w drogach rodnych poczekać na owulację nawet kilka dni. Trzeba pamiętać, że sama faza owulacji, czyli wypuszczenie gotowego na zapłodnienie jajeczka i jego czas życia trwa bardzo krótko – kilka godzin – więc „utrafienie” ze stosunkiem w samą owulację byłoby bardzo mało prawdopodobne. Raczej jest tak, że plemniki czekają na nadchodzące jajeczko.

Jeśli natomiast wiemy (spodziewamy się), że do owulacji prawdopodobnie już doszło, to tabletki zażywać nie należy, bo może ona zapobiec zagnieżdżeniu istniejącego już zarodka. Trzeba pamiętać, że zapłodnione jajeczko przez kilka dni wędruje przez jajowód, zanim wreszcie dotrze do macicy i zagnieździ sie w niej.

Oczywiście, gdyby wyznaczenie momentu owulacji było tak proste, to większość metod antykoncepcji przestałaby być potrzebna. Tym niemniej rzeczywiście na podstawie wywiadu z przebiegu cyklu miesiączkowego, usg jajników i z badań hormonalnych można w przybliżeniu wywnioskować, czy kobieta znajduje się w fazie przedowulacyjnej, czy około- lub poowulacyjnej.

Jak by nie patrzeć na skomplikowanie tych rozróżnień, jest to podejście Kościoła niewątpliwie łagodniejsze i bardziej oparte na wiedzy, niż w Polsce.

Do powyższego „oświeconego” podejścia zachodniego Kościoła oczywiście także można mieć zastrzeżenia:

Po pierwsze: Jeśli kobieta zażyje tabletkę zaraz po stosunku, to chyba małe jest prawdopodobieństwo, że za jej pomocą uśmierci zarodek – po prostu dlatego, że nawet w sam moment owulacji plemnikom zajmuje trochę czasu (godzin?), aby dotrzeć do jajowodu i spotkać się z komórką jajową. To wszystko nie dzieje się momentalnie! W tym samym czasie tabletka wchłania się, powoduje zmiany hormonalne zagęszczające śluz w drogach rodnych, przez co plemniki mają utrudniony ruch. Co nastąpi pierwsze? Zablokowanie ruchu plemników, czy jednak dotarcie plemników do jajeczka i zapłodnienie go? Trudno powiedzieć, jest to kwestia przypadku.

Po drugie: Po zmierzonym poziomie hormonów, po usg stanu jajników można stwierdzić, czy do owulacji już doszło – już, czyli ex post. Nie da się natomiast w żaden sposób stwierdzić, czy znajdujące się w drogach rodnych jajeczko jest zapłodnione czy nie – dopóki ono się nie zagnieździ, to nie wywołuje wykrywalnej reakcji hormonalnej organizmu. Zatem opisane wyżej podejście Kościoła to także loteria – zawężona, ale loteria – bo mówimy: jest prawdopodobieństwo (nie pewność!), że mamy do czynienia z zapłodnioną komórką, zatem na wszelki wypadek nie wolno nam robić nic, by ją uśmiercić.

Jeśli jednak trzymać się konsekwentnie tej postawy probabilistycznej, to Kościół powinien zabraniać wszelkich aktywności, które mogłyby przypadkowo powodować śmierć potencjalnie zaistniałego zarodka. Podam przykład: niektóre kobiety mają za krótką ostatnią fazę cyklu. Faza ta służy w przypadku zapłodnienia do tego, aby zarodek miał czas się zagnieździć. Wiele kobiet nie wie, że ma za krótką tę fazę i leczy to dopiero gdy chce zajść w ciążę. Konsekwentnie, Kościół powinien wymagać jednak od wszystkich kobiet obowiązkowego leczenia takiej dysfunkcji, bo przecież prowadzi ona do przypadkowego niezagnieżdżenia zarodka.

Co więcej – w naturze, u zdrowych par starających się o dziecko, 3/4 zarodków się nie zagnieżdża. Konsekwentnie, Kościół powinien zastosować tu retorykę używaną przeciwko in vitro: Naturalne poczęcie każdego dziecka okupione jest „śmiercią trojga jego braci i sióstr”. Osoby wielodzietne mają więc na sumieniu więcej uśmierconych zarodków, niż osoby stosujące prezerwatywy. A osoby mające problemy z płodnością, spowodowane trudnością z zagnieżdżeniem zarodka, powinny w ogóle nie próbować poczynać dzieci, bo skazują jeszcze większą liczbę zarodków na śmierć. Tak wynika z kościelnej logiki, gdyby trzymać się jej konsekwentnie.

Kościół odpowiada na to, że tutaj liczy się intencja: czy robię coś celowo, żeby uśmiercić zarodek, czy śmierć dzieje się „naturalnie”. Ale tu przyłapuję Kościół na niekonsekwencji. Jeżeli niezagnieżdżony zarodek jest naprawdę pełnym człowiekiem, to taka argumentacja wobec życia ludzkiego nie powinna mieć miejsca. Jeśli np. wiemy, że dzieje się naturalny kataklizm, w którym ginie 75% ludzi, to brak przeciwdziałania i prób ratowania tych ludzi Kościół nazwałby grzechem, prawda? Naturalność kataklizmu nie usprawiedliwiałaby naszej bezczynności.

Na koniec chcę zwrócić uwagę na największą niekonsekwencję Kościoła w Polsce: Najzwyklejsze, funkcjonujące od lat w sprzedaży, tabletki antykoncepcyjne robią dokładnie to samo, co tabletka „dzień po”. Zapobiegają owulacji, ale ewentualnie też jeśli mimo wszystko doszłoby do zapłodnienia, to zapobiegają zagnieżdżeniu zarodka. Będąc konsekwentny, Kościół powinien z równym zapałem żądać zakazu sprzedaży zwykłych tabletek antykoncepcyjnych i nazywać je „aborcją” oraz „trutką na dzieci”.

Samo w sobie ciekawe jest, jak często efektem tabletek (czy to zwykłych, czy „dzień po”) jest zahamowanie owulacji, a jak często – zapobieganie zagnieżdżeniu. Nie udało mi się znaleźć wiarygodnych danych na ten temat. Z czysto naukowej ciekawości chciałabym to wiedzieć.

Zasłyszałam też ciekawą, i chyba prawdopodobną informację, że tabletki „dzień po” (nie wiem, czy EllaOne, ale inne owszem – te oparte na dawce progesteronu) jeżeli zastosowane są przypadkiem w momencie już po zagnieżdżeniu zarodka, to mają działanie właśnie dobroczynne na ciążę. Otóż wprowadzają organizm sztucznie w „ostatnią fazę cyklu”, fazę progesteronową, która chroni zagnieżdżony zarodek przed poronieniem.*

*) Edit: Ta informacja nie dotyczy EllaOne, lecz tabletek z gestagenami. Natomiast polecam wpis na blogu doktora endokrynologii, Jacka Belowskiego, na temat EllaOne: blog.endokrynologia.net . Co ciekawe, autor przedstawił kilka wątpliwości związanych z niedostatecznym wyjaśnieniem działania leku przez producenta. I w zasadzie te wątpliwości mogłyby zostać wykorzystane jako argument przez działaczy kościelnych z Terlikowskim na czele.


Komentarze

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 18.01.2015Warto przeczytać ten wpis na blogu red. Sporniaka z Tygodnika Powszechnego, i koniecznie dyskusję pod nim: sporniak.blog.onet.pl/2013/01/30/rygoryzm-moralny/
    Z prostego wyliczenia wynika, że szansa na to, iż zażycie tabletki spowoduje niezagnieżdżenie zarodka, wynosi mniej niż 1 na 70.

    Jeszcze ciekawostka: Wielu poważnych katolickich moralistów opowiada się za momentem zagnieżdżenia (w Polsce zwolennikiem takiego poglądu jest ks. prof. Tadeusz Ślipko SJ).

  • xyz123459 18.01.2015Będąc konsekwentny, Kościół powinien z równym zapałem żądać zakazu sprzedaży zwykłych tabletek antykoncepcyjnych i nazywać je „aborcją” oraz „trutką na dzieci”

    Ależ robią to. Co bardziej nawiedzeni kapłani zrównują antykoncepcję hormonalną z aborcją, bo i jedno, i drugie to przecież mordowanie dzieci. Jeszcze bym to zrozumiał – choć nie popierał – bo przynajmniej są konsekwentni w swoim uporze, ale ci sami ludzie zarazem z zapałem głoszą, że prezerwatywa, która w ogóle likwiduje ten problem, to wynalazek z piekła rodem, bo rzekomo uprzedmiatawia kobiety. Stosunek przerywany również jest be, bo podobno ingeruje w jakieś boskie plany. Czyli: jak ktoś nie chce mieć dzieci, to powinien korzystać z kalendarzyka. Z kolei jak ktoś bardzo chce je posiadać, to nie wolno mu korzystać z in vitro – powinien zdać się na NPR. Jest to sprowadzanie ważnych decyzji życiowych do gry w totolotka.

    Dogmatycy wszelkiej maści z reguły forsują głupie i przeciwskuteczne rozwiązania:

    => Kościołowi rzekomo chodzi o zmniejszenie liczby aborcji, ale jego działania faktycznie prowadzą do zwiększenia liczby „wpadek”, a co za tym idzie – aborcji, czy to wykonywanych w podziemiu, czy za granicą, a w skrajnym przypadku do horrorów typu kiszenie dzieci w beczkach (…no bo przecież można stosować „naturalne metody”…).

    => Kościołowi rzekomo chodzi o zmniejszenie zachorowalności na HIV w biednych krajach, ale zakaz stosowania prezerwatyw prowadzi faktycznie do zwiększenia odsetka populacji, zarażonej chorobami wenerycznymi (…no bo można nie uprawiać seksu przed ślubem, to takie proste, przecież zawsze można wziąć zimny prysznic…).

    => Rządom wielu państw zależy rzekomo na wyeliminowaniu narkotyków z rynku czy na leczeniu narkomanów, ale z uporem maniaka stosują przeciwskuteczne rozwiązania, polegające wrzucaniu wszystkich środków psychoaktywnych do jednego worka, kryminalizowaniu użytkowników na zasadzie „ćpuny do więzień” czy niechęci do leczenia substytucyjnego, a czasem nawet – jak parę lat temu na Ukrainie – do niechęci wobec programów typu wymiana igieł (…no bo po co uzależnionemu od heroiny metadon – może nie ćpać, to przecież takie proste, a niedzielny użytkownik trawki zawsze może kupić pół litra w sklepie…).

    => Greenpeace’owi podobno zależy na zmniejszeniu emisji CO2 do atmosfery, ale z zapałem forsują zamykanie elektrowni atomowych w Niemczech (bo z jakichś bliżej mi nieznanych powodów nie pasuje im to do ich dogmatycznego światopoglądu), co przełoży się – w taki czy inny sposób – na zwiększoną emisję tego gazu (…no bo przecież można pozakładać fermy wiatrowe, to takie proste…).

    Tak bywa, gdy ktoś żyje na księżycu i, kierując się dogmatyzmem, ignoruje rzeczywistość. Fanatyzm różnych zakutych głów jest nie tyle głupotą, ale wręcz zbrodnią, bo prowadzi do nie tylko absurdu, ale często też do tragedii.

  • Gość ver *.bg.us.edu.pl 19.01.2015Najzwyklejsze, funkcjonujące od lat w sprzedaży, tabletki antykoncepcyjne robią dokładnie to samo, co tabletka „dzień po”.

    Zwykłe tabletki antykoncepcyjne zawierające lewonorgestrel można wykorzystać również w antykoncepcji doraźnej (tzw. metoda Yuzpe).

    Mechanizm uniemożliwiający zagnieżdżenie jest możliwy także we wkładkach domacicznych (zarówno tych hormonalnych, jak i miedzianych). Czy i wkładki należy wycofać z rynku?

    Inna niekonsekwencja polskiego Kościoła. Zespół Ekspertów KEP stwierdził, że biorąc pigułkę „po” nie zaciąga się kary ekskomuniki jaka grozi za aborcję, ale ten sam zespół stwierdził, że w świetle polskiego prawa karnego mamy do czynienia z przestępstwem łamania ustawy antyaborcyjnej. Czyli prawo świeckie bardziej surowe niż kanoniczne?

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Dodam, że wkładki są w największym stopniu na indeksie kościelnym, bo one w ogóle nie hamują owulacji, a wyłącznie działają antyimplantacyjnie. Zgodnie z logiką oszczędzania życia zarodków, rzeczywiście jest to metoda, która w największym stopniu te zarodki marnuje. Jednak Kościół nie żąda wycofania z rynku wkładek i nie krzyczy, że są niezgodne z ustawą antyaborcyjną. Wygląda na to, że wg Kościoła wystarczy aby środek był na receptę, a w magiczny sposób przestaje łamać prawo.

    Kościół zdaje się myśleć, że jeśli pomiędzy apteką a pacjentką jest jeszcze lekarz, to zawsze można oddziaływać na sumienie tego lekarza, aby odmawiał wypisywania recept. Więc tak naprawdę chodzi o utrudnianie, wszelkimi sposobami utrudnianie, i wszystkie chwyty są tu dozwolone.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Oto „umiarkowanie liberalny” portal katolicki, prowadzony przez księży jezuitów:
    Piszą tu, że pigułka „dzień po” może powodować ciążę pozamaciczną.
    …Bo zarodek zagnieździł się tam, gdzie miał do tego warunki, czyli w jajowodzie, a nie w macicy, w której wyściółka była sztucznie zmniejszona przez działanie pigułki „dzień po”.

    Już to widzę, jak zarodek wpływa do macicy, rozgląda się, widzi, że nie ma warunków do zagnieżdżenia, więc cofa się do jajowodu.

    Tak ordynarne kłamstwa firmuje polski Kościół.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Tu jest link do tego artykułu:
    www.deon.pl/wiadomosci/komentarze-opinie/art,784,pigulka-dzien-po-trutka-na-lemingi.html
    Wcześniej nie mogłam go wkleić ze względu na jakiś problem z filtrem antyspamowym.
  • Gość ver *.bg.us.edu.pl 19.01.2015I pojawia się inny mem: kobiety zażywające te tabletki będą klientkami klinik in vitro . Wiadomo więc kto za tym stoi…
  • Gość x *.free.aero2.net.pl 19.01.2015Anuszko, jeśli chodzi o „ordynarne kłamstwa firmowane przez polski Kościół”, to przynajmniej w przypadku podlinkowanego przez Ciebie tekstu podejrzewałbym raczej, że publicystka nie tyle kłamie, ile zwyczajnie nie rozumie, podobnie zresztą jak większość komentatorów. To wcale nie jest mniejszy problem: jeśli ktoś z powagą i troską na łamach prasy katolickiej czy podczas kazania (jednego takiego dane było mi wysłuchać podczas wczorajszej mszy) głosi kompletne bzdury, w które święcie wierzy, to dobre chęci nie zmniejszają szkodliwości bredzenia.

    Problem, jaki Kościół ma z nauką i argumentami naukowymi, nie dotyczy chyba – wbrew temu, co na ogół się podnosi – kwestii poznawczych. Głębiej leży ogólna ambiwalencja chrześcijaństwa wobec świata fizycznego i życia doczesnego. Oczywiście jest wielka tradycja wyjaśniająca tę ambiwalencję w kategoriach Upadku i Odkupienia, ale w praktycznym, codziennym zderzeniu z realiami zawsze powstaje napięcie – np. czy dobry katolik powinien jeść smaczne jedzenie, chwaląc tym dobroć Boga, który zesłał mu ten dar, czy raczej zważać na to, by przyjemność z jedzenia nie przerodziła się w grzeszną fascynację światem? Podczas wielkich świąt chrześcijańskich kładzie się akcent raczej to pierwsze, podczas postu – na drugie, a poza tym? Sądzę, że ta sama nieufność podminowuje stosunek Kościoła do zmian społecznych czy postępów nauki. Nie chodzi tylko o chęć utrzymania wpływów czy świadome utrzymywanie wiernych w ciemnocie (choć i tak niestety bywa), lecz raczej o zagubienie samych księży, hierarchów nie wyłączając, w kwestii tego, czy wolno nam zmieniać jakkolwiek sposób życia i czy wpływ na rzeczywistość motywowany ludzkimi chęciami i potrzebami jest z natury czymś dobrym (czyńcie ziemię sobie poddaną etc.), czy też raczej złym (jako arogancki sprzeciw wobec planów Bożych). Kościelny konserwatyzm w naszym wciąż przyspieszającym świecie może pełnić pożyteczną rolę, zmuszając do poważniejszego i dłuższego namysłu nad konsekwencjami zmian, a także zwracając uwagę na to, że postęp niekoniecznie zawsze niesie ludziom dobro. Natomiast bredzenie jest zawsze i nieodmiennie szkodliwe i naganne, a już zwłaszcza wtedy, gdy dopuszcza się go kapłan sprawujący liturgię, któremu nikt nie przerwie, by zmusić go do dyskusji.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Tak, krótko mówiąc, chodzi o wystawianie cennika za przyjemność.
  • Gość x *.free.aero2.net.pl 19.01.2015Tak, krótko mówiąc, chodzi o wystawianie cennika za przyjemność.

    Tak, często to jest główny punkt programu. A czasem chodzi chyba też o frajdę z tego, że się innym mówi, jak mają się zachowywać.

    Ale oczywiście nie tylko o to chodzi, poważniejsze względy też często wchodzą w grę. Nie tylko chrześcijanie, i nie tylko osoby wierzące, zastanawiają się, czy dobre życie polega na maksymalizacji przyjemności, dochodząc przy tym do wniosku, że niekoniecznie. Kościół ma głęboki problem z określeniem swego stosunku do świata, próbując pogodzić słowa Jezusa o tym, że Królestwo Jego nie jest z tego świata, a także zawartą w wielu miejscach Biblii pochwałę wstrzemięźliwości, z uznaniem we wczesnych wiekach naszej ery koncepcji manichejskich (mówiąc skrótowo, bo chodzi tu raczej o różne nurty gnozy niż tylko o manicheizm w sensie ścisłym) za herezję. Nie żeby Biblia jakkolwiek implikowała tezy manichejskie, w wielu kwestiach wprost przeciwnie, choć gdzieniegdzie w późnych księgach Starego i w pewnych fragmentach Nowego Testamentu przezierają już zarówno tendencje „protognostyczne”, jak i polemiki z nimi. Ale spór głównego (obecnie) nurtu chrześcijaństwa z manicheizmem i innymi nurtami gnozy nie bez przyczyny ciągnął się tak długo, wygląda przecież na to, że w kwestii złej/dobrej natury świata (podobnie zresztą jak w pokrewnej kontrowersji dotyczącej natury Chrystusa, o co toczono boje m.in. z arianizmem i nestorianizmem) teksty biblijne po prostu są niezbyt spójne i umożliwiają nader różnorodne interpretacje.

    Ten mętlik nawet z perspektywy osoby niewierzącej nie powinien prowadzić do przekonania, że brak w tym dobrej woli lub sensu. W istocie zarzut niekonsekwencji trzeba w kwestiach etycznych traktować z ostrożnością, bo i rozważane pojęcia są zwykle nieostre, i ewolucyjne źródła odczuć moralnych przynajmniej w znacznej części są najprawdopodobniej przedrozumowe, instynktowne – nie ma więc chyba żadnego powodu, by dawały się bez istotnych modyfikacji rozwinąć w całkiem spójny, logicznie niesprzeczny system. A jak już modyfikujemy, to pojawia się w tym arbitralność, gra sił itd. Z perspektywy osoby wierzącej w to, że Biblia czy też prawo naturalne (rozumiane jako domniemany zestaw takich powszechnych wśród ludzi „pierwotnych intuicji moralnych”, przy czym istnienie takiego zestawu i jego treść budzą sporo wątpliwości) zawierają bezbłędny i nieodparcie jednoznaczny przekaz jakichś od Boga danych absolutnych norm moralnych, kłopot oczywiście jest. Ale chyba nikt z dzisiejszych chrześcijan, poza kompletnymi i bezmyślnymi fundamentalistami, nie upiera się jednocześnie przy bezbłędności i nieodpartej jednoznaczności tekstów biblijnych (koncept nieomylności Biblii podlegał od dawna zmianom). Ba, można się wręcz w Piśmie Świętym doczytać, że Duch Święty stopniowo będzie objawiać Kościołowi, co i jak, czego raczej nie można pogodzić z poczuciem osiągnięcia przez nauczanie kościelne całkowitej pewności i bezbłędności przed końcem świata. Po nim zaś nauczanie owo będzie już zbędne.

  • Gość zaz *.xdsl.centertel.pl 20.01.2015

    Jakiś czas temu czytałem opowieść o tym, jak przedstawiciele jakiejś firmy zbrojeniowej przyjechali z prezentacją swoich granatników do Polski. Na polskim poligonie przed grupą polskich wojskowych już mieli rozpocząć strzelania do tarcz, gdy wtem szef poligonu wziął kałacha i puścił kilka serii w powietrze. Pięć minut później zezwolił na strzelanie z granatnika. Zdziwionym gościom, którzy już a dziesiątkach poligonów całego świata strzelali i takiej procedury jeszcze nigdzie nie widzieli, wyjaśniono, że w ten sposób ratuje się życie ewentualnych grzybiarzy, którzy mimo ostrzeżeń, łażą po poligonowych lasach. Innostrańce w śmiech, bo w ich przekonaniu, skoro ktoś świadomie łazi po poligonie, to świadomie się naraża i nie warto się jego życiem przejmować. Tymczasem dla naszych było to normalne, że skoro za 30zł (tyle kosztuje pełny magazynek) można jakiemuś głupkowi życie uratować, to dlaczego by nie ? Zauważ „niekonsekwencję” tego postępowania, będącą zapewne konsekwencją oddziaływania na naszych żołnierzy „niekonsekwencji” w nauczania Kościoła – powinni dla ratowania grzybiarzy zapewne użyć psów, zasieków, helikopterów, termowizji … .

Nowy portal „Nauka i religia”

Dziś otwarto nowy portal: naukaireligia.pl . Firmowany jest przez krakowskie Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych, organizację pod patronatem ks. Michała Hellera. Ciekawy projekt w czasach masowych polemik z ideą, jakoby w ogóle dało się pogodzić naukę i chrześcijaństwo, a w szczególności katolicyzm.

Teksty na tym portalu na pewno mogą skłonić do polemiki. Ale jego unikalność polega na tym, że stawia poprzeczkę wyżej, niż typowe obiekty internetowych polemik „z Kościołem”.

Powiedzmy sobie szczerze: Internetowi „racjonaliści” w ogromnej masie myślą, że dyskutują z katolicyzmem, a w rzeczywistości dyskutują z pieprzniętymi amerykańskimi protestantami. Takimi, co na przykład zaprzeczają teorii ewolucji. (Ileż razy robiłam w internecie za adwokata diabła i tłumaczyłam, że mnie już w podstawówce na Podkarpaciu uczyli na religii, iż katolicyzm nie ma problemu z ewolucją). Ewentualnie polemizują z „katolikami” z Frondy, co na jedno wychodzi – bo tamci niby potępiaja ekumenizm, ale w rzeczywistości garściami czerpią z owych amerykańsko-protestanckich wzorców. Zawsze żal mnie ściska, że przeciwnik jest tak łatwy.

Po nowym portalu widać ambicję, żeby prezentować katolicki punkt widzenia z wyższej półki. Liczę na to, że blogerzy – racjonaliści i ateiści zechcą podjąć rękawicę i podyskutować z tym nieco trudniejszym przeciwnikiem. Byłoby też świetnie, gdyby redakcja portalu dawała wówczas odzew. Liczę na smakowite dysputy.


Komentarze
2015/01/01 21:51:58
A po co?

Pytam nie jako zdecydowany bezbożnik, ziewający przy napotykaniu pierwszych terminów metafizycznych, ale jako człowiek przekonany, że nie są możliwe jakiekolwiek dowody naukowe na poparcie przekonań teistycznych – tak samo zresztą jak i ateistycznych, więc czym to się różnić będzie od głębokich rozważań na temat wyższości szczypiorniaka nad koszykówką lub na odwrót?

2015/01/01 22:25:20
Jejku, no właśnie po to, że te tysiące blogerów i internautów widzą sens w udowadnianiu, że katolicyzm nie ma racji. Ty nie widzisz sensu, ale inni widzą, inaczej by tak ogniście nie polemizowali.
2015/01/01 23:07:04
nie są możliwe jakiekolwiek dowody naukowe na poparcie przekonań teistycznych – tak samo zresztą jak i ateistycznych

To nie takie proste. Jeśli np. ktoś wierzyłby w Dzeusa ręcznie miotającego piorunami z Olimpu, to nauka pokazałaby mu, że takiego konkretnie boga, jak on sobie wyobraża – nie ma. Wielu ludzi sądzi, na zasadzie jakiejś indukcji, że wobec tego nauka (dziś lub w przyszłości) może sfalsyfikować istnienie każdego boga, jakiego człowiek mógłby pomyśleć. Osobiście nie byłabym tego taka pewna, czy nauka jest w stanie „obrać” świat z sacrum do zera. Może się mylę, ale mam przeczucie, że coś powinno zostać – z tym, że wówczas byłoby to bardzo inne od popularnych wyobrażeń, czym jest Bóg.

2015/01/01 23:58:12
No tak, masz rację, bezzasadność pewnych przekonań teistycznych i pewnych ateistycznych można odrzucić przy pomocy uznanych dziś za sprawne i powszechnie przyjętych w świecie nauki narzędzi. Ale co robić z oświadczeniami (wcale nie biorącymi się z jakiegoś amerykańskiego protestanckiego zagłupia), że ponieważ ludzie dużo grzeszą to PB zesłał na Afrykę ebolę? Oczywiście nowy portal może być z tak wysokiej półki, że istnienie podobnych opinii do niego nie dotrze i będzie omawiał tylko rozbieżności umysłowe miłe i niewinne, ale taka działalność by miała tyle praktycznego wpływu na świat co – powiedzmy – tworzenie przez podanie sobie rąk łańcucha dobrej woli wokół okropnej restauracji, żeby przekazać jej pozytywne fluidy.
2015/01/02 00:03:59
Aha, też jestem daleki od „obierania świata z sacrum do zera”. Różne wiary w niedostrzegalne (i dla mnie i z założenia) byty wielu osobom znacznie w życiu pomagają a mnie w niczym nie przeszkadzają – dopóki ktoś nie wysnuwa z nich wniosków o pozaziemskim pochodzeniu pojęć etycznych. Tu bardzo szybko kończy się moja tolerancja, bo aż za dobrze znam ciąg dalszy takiego serialu.
2015/01/02 09:15:52
Andsol wyłożył dokładnie mój punkt widzenia, tylko pewnie ładniej, niż ja bym potrafił. Swojego czasu z upodobaniem brnąłem w takie wysokopoziomowe dyskusję, a nawet (o nieszczęsny) bryki z tomistów czytywałem na to konto. Z czasem dotarła do mnie kompletna jałowość takich działań. Wiara i niewiara na wszelkich poziomach oznacza nieprzemakalność na argumenty, a któż by sobie zawracał głowę rozmemłanymi, choć do bólu poprawnymi logicznie, agnostykami.
Boga kurwa nie ma i tyle.
2015/01/02 09:39:24
Ale pierwszy zestaw tekstów na portalu wyborny.
2015/01/02 09:49:28
Jeśli o mnie chodzi, to także niewiele się spodziewam po dyskusjach np. o Wielkim Wybuchu – tak naprawdę spodziewam się tylko uświadomienia rozmaitym narwanym antykatolickim polemistom, że dyskutują z chochołem.

Mnie natomiast ciekawiłoby co innego: Dyskusje o tym, gdzie katolicyzm dziś naprawdę ma problem w zderzeniu z nauką. Psychologia. Seksuologia. Także po części neuronauka. Jeśli idzie o ewolucję, to mogłoby być o tyle ciekawie, że pozycje w dyskusji powinny się w zasadzie odwrócić – bo obecnie to konserwatyści używają teorii ewolucji do podparcia swoich kulturowo-religijnych tez.

Oraz to, co wspomniano powyżej na przykładzie „ebola karą za grzechy” – dyskusja o przypadkowości w świecie. Katolicyzm zamyka oczy na przypadkowość – co prawda potrafi ją jako tako przełknąć, gdy mowa o teorii ewolucji – ale zawiesza się na obserwowalnym fakcie, że złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom bez niczyjej winy. Ten fakt znacznie okraja pulę możliwych do przyjęcia definicji Boga.

2015/01/02 11:28:47
Ba, przypadek. Słaby punkt przykrywany od zawsze frazesami o „niezbadanych wyrokach”, czy przypowieścią o Hiobie.
Rzecz w tym, że każdy kto z potrzeby „uracjonalnienia ” religii otwiera się na fakty i logikę, nieuchronnie oddaje pole pod naporem sprzecznego z wiarą racjonalizmu właśnie. Jest w chronicznej defensywie i aż za łatwo Anuszka się nad kimś takim znęcać. Na koniec taki – inteligentny przecież – gość siedzi sobie zagnany do czarnej dziury i tworzy w miejsce Boga osobowego zawikłane konstrukty, których nawet on sam nie do końca rozumie.
Mnie zresztą Jahwe – tego starego Żyda z brodą – trochę żal. Zawsze miałem do niego sentyment.
2015/01/02 12:15:33
Ponieważ andsol wyłożył również moje poglądy, to ja pozwolę sobie jedynie na pytanie/facepalm – kto wymyślił tego potworka w postaci nazwy „Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych”???? Co to jest, na wszystkich bogów Schroedingera, Kopernik Badań? Czy naprawdę nikomu nie przyszło do głowy, że konstrukcja tej nazwy jest niezgodna z polską normą językową i stanowi kaleką kalkę czegoś, co brzmiałoby OK po angielsku (The Copernicus Centre of Interdisciplinary Studies – całkowicie naturalne, tylko że jeśli już to tłumaczyć _dosłownie_, to powinno być Kopernikańskie Centrum Badań Interdyscyplinarnych). Facepalm, facepalm, facepalm.
2015/01/02 15:51:46
@starszy58
To nawet nie chodzi o to, czy Bóg jest „osobowy” (co to znaczy?). Chodzi o sprzeczność: albo wszechmocny, albo miłosierny.

Co do niezrozumiałych konstruktów: najwięksi ortodoksi też nie rozumieją swoich konstruktów (zapytaj ich choćby, co to znaczy Bóg osobowy).

@drakaina
Facepalm facepalmem, ale lepszy taki portal niż żaden. Chyba że należysz do tych, którzy woleliby, żeby katolicyzm był zbiorem tępych i zabobonnych buców, bo taki przeciwnik jest łatwiejszy?

2015/01/02 16:45:56
@anuszka
No ale o ortodoksach tutaj nie mówimy, bo oni swoich konstruktów konfrontować z nikim (z logiką też) nie zamierzają. A wzmiankowany portal uznają za heretycki. To zresztą taktyka najlepsza z możliwych:)
2015/01/02 16:58:02
@starszy58
Kogo masz na myśli, mówiąc „ortodoksi”? Bo chyba trochę kogoś innego niż ja. Ja mówię o uznanych przez Kościół katolicki teologach – oni w większości nie są aż tak głupi, żeby nie konfrontować swoich konstruktów z logiką. I tych konstruktów nie rozumieją do końca, ale nie uznaliby tego za zarzut.
2015/01/02 18:05:11
@anuszka
No tak, to kwestia definicji. Dla mnie każdy, który wychodzi poza „tak, tak – nie, nie” ortodoksą nie jest. Owi „doktorzy kościoła ” o których wspominasz rzeczywiście łatają logikę tajemnicami i dogmatami, więc i o nich można powiedzieć „dogmatycy”. Ale nie ortodoksi, bo ci ani o włos nie myślą odstąpić od wszelkich wersji kanonicznych, jakby nie były absurdalne. Ale ostatecznie to tylko słowa.
2015/01/02 22:23:05
Np. Karl Rahner używa takiego konstruktu, o jakim chyba oboje mówimy:

…artykuł K. Rahnera opublikowany w „O możliwości wiary dzisiaj”, Kraków 1983. Na str 69 czytamy:
[…] z drzewa tego świata nie da się wystrugać sobie żadnego obrazu Boga. Zadanie dzisiejszego uczonego (które jest bólem, lecz zarazem i łaską) polegałoby więc na tym, aby przyjąć to doświadczenie, i nie usiłować zbyt pochopnie wciskać go w tanią apologetykę antropomorficznego wierzenia w Boga, i widzieć jego właściwe znaczenie, czyli rozumieć, że nie ma nic wspólnego z prawdziwym ateizmem. Przyznawajmy się otwarcie do niedoli naszej wiary. To nic nie szkodzi. Nie da się już dziś po prostu doświadczać rządów Boga w świecie z taką naiwnością, jak za dawnych czasów. Nie da si nie dlatego, że Bóg umarł, lecz dlatego, że jest większy, bardziej bezimienny, bardziej niepojęty, bardziej poza rzeczami.

(Wzięte stąd.)

2015/01/06 11:04:40
Taki cytat o rozłącznych magisteriach: „Nie istnieją rozłączne magisteria, a najprawdopodobniej nawet żadne magisteria bo rzeczywistość jest tak złośliwie zrobiona, że wczorajsza, niewinna opinia na temat gruczołów szczura ma wpływ na nasza opinię na pojęcie ekstazy św. Teresy. „
2015/01/06 12:02:16
@kakaz
Tak, bardzo dobrze utrafione z tymi gruczołami szczura. Religia jest w konflikcie z nauką w tym sensie, że to religia zawsze jest w odwrocie, a nauka ją wypiera.

Z tym, że trzeba uważać, czy nie robimy cichego założenia, na jakiejś pseudo-zasadzie indukcji: Że skoro dotychczas nauka była w stanie wygonić religię z tylu zagadnień, to w przyszłości wygoni religię ze wszystkich zagadnień. Bo tak naprawdę nie da się tego udowodnić.

2015/01/06 15:59:03
@Anuszka – przeczytaj mój wpis z bloga który podlinkowałem. Żadne prostackie założenie nie jest tam robione. I wcale nie jest prawdą że religia zawsze jest w odwrocie. Z historii znamy całe stulecia kiedy to nauka była w odwrocie. Nie mam mowy o czymś takim jak „gwarancja że nauka zwycięży”. Natomiast pewne jest jedno – nauka i religia są w konflikcie. Konflikcie który niestety nie pozwala na dłuższą metę ich godzić ( choć oczywiście każdy człowiek ma zdolność tak głębokiego oszukiwania siebie, że może uwierzyć nawet że jedna druga potwierdza! ), zmiany społeczne jakie powoduje rozwój nauki wypiera religię z życia publicznego. To nie zawsze jest dobrze. Często to jest dobrze. Jedyna możliwość pogodzenia religii z nauką to przejście religii w sferę prywatnego poglądu. Wszakże dla religii oznacza to śmierć bo religia jest zjawiskiem społecznym. Nie istnieje coś takiego jak „prywatna religia praktykowana w samotności”. Nawet jeśli kilku gryzipiórków z Wyborczej widzi w takiej postawie szczyt intelektualnej subtelności, to pozostaje to wyłącznie ich prostackim złudzeniem.
2015/01/09 10:03:52
@Anuszka, jak zapewne się domyślasz, Hellera znam osobiście i oczywiście, że wolę jego (niszowy) katolicyzm od katolicyzmu Rydzyka et consortes, ale moja wypowiedź wzięła się z poczucia, że noblesse oblige i na pewnym poziomie (intelektualnym zwłaszcza) nie powinno się popełniać tak rażących błędów językowych.

Jezus z Hello Kitty

Świadectwo Marty – Pan oczyścił nas i nasz dom z Hello Kitty i innych okultystycznych zabawek

Mam na imię Marta i jestem mamą 4 – letniej Dominiki. Chciałabym przestrzec wszystkich rodziców przed kupowaniem dzieciom zabawek takich jak Hello Kitty (…).

To nie prawda, że nie mają one wpływu na dzieci! Przykładem jest moja córka, która mając niespełna rok (jakieś 11 mies.) dostała od znajomych koszulkę z Hello Kitty. Dziecko (…) zaczęło pokazywać na bluzkę z Kitty i chciało ją ubrać – było to dla mnie bardzo zaskakujące. (…)

Żadną inną zabawką nie bawiła się tak, jak Hello Kitty – potrafiła robić to nawet 2 godz.- a to dla tak małego dziecka jest nienaturalne. (…) Córka jakby wchodziła w inny świat. (…) Szukałam źródła pochodzenia zabawek i znalazłam, a rozmowa z naszym diecezjalnym egzorcystą utwierdziła mnie w przekonaniu, że są to okultystyczne zabawki.

Horror zaczął się wtedy, kiedy postanowiłam usunąć je z naszego domu. Po długiej modlitwie za moje dziecko, po modlitwie razem z córką i rozmowie z Nią, w której wyjaśniłam, że to nie są dobre zabawki dla dzieci, Dominika posłusznie mi je oddała, a ja je spaliłam.

Jeszcze tego samego dnia wpadła w ogromną furię bez żadnego powodu. Nigdy wcześniej coś takiego się nie wydarzyło. Proszę mi wierzyć, znam swoje dziecko – ono nie było wtedy sobą (…).

Po modlitwie Wspólnoty furie ustały. Kolejnego dnia dziecko dostało gorączki. Nic innego się nie działo, żadna choroba, infekcja, tylko wysoka gorączka. Wiedziałam, że to cena za wyrzucenie tych zabawek z naszego domu. Potwierdzeniem była kolejna noc, kiedy moje dziecko się rzucało i nie mogło spać, a na moje pytanie, dlaczego nie śpi, usłyszałam od Niej odpowiedź, że ONI nie dają mi spać. Ci oni, to złe duchy. Gorączka osłabła po wizycie u księdza – egzorcysty i modlitwie w intencji córki i mojej. Temperatura słabła i skończyła się w momencie, kiedy ostatnie przedmioty (nie wiedziałam, że jest tego w moim domu aż tyle i ciągle znajdowałam jakąś malowankę, obrazek itp.) zostały wyniesione z naszego domu i spalone.

W obronie wiary i tradycji

A tymczasem w Japonii, w zabytkowej świątyni buddyjskiej, w sklepiku świątynnym widziałam TO:

Budda z Hello Kitty!

ZUO do kwadratu!!!

Wyobraźcie sobie co by było, gdyby w Polsce, w sklepie z pamiątkami w zabytkowym kościele sprzedawać Jezuski z Hello Kitty???

Seksualizacja dzieci

A więc Kościół mówi, że teraz to już naprawdę walczy z pedofilią.

Zobaczmy, co instytucje kościelne przekazują obecnie na temat ofiar pedofilii.  Abp Michalik – do niedawna szef episkopatu – twierdzi, że źródłem pedofilii jest seksualizacja dzieci. To już znamy. Odbędzie się nabożeństwo, na którym ofiary pedofilii zostaną uczczone.

Okazuje się jednak, że Kościół już od dawna czci ofiary pedofili… Przyjrzyjmy się, jak.

Jedną nawet kanonizowano. Kilka beatyfikowano. Święta nazywa się Maria Goretti. Na stronach organizacji katolickich są setki tekstów o niej. Oto jak los tej dziewczynki opisywany jest dla dzieci i młodzieży w celach edukacyjnych:

Na stronie katolickiej organizacji harcerskiej dla dziewcząt – harcerki od 7. roku życia dowiadują się o swojej patronce:

[W wieku 12 lat] Maria, chociaż sama tego nie dostrzegała, z dziewczynki stała się dojrzałą kobietą.

OK, ja nawet jestem w stanie zrozumieć, że w 1902 roku we Włoszech mogło panować przekonanie, iż 12-latka to dorosła panna. W końcu w Watykanie jeszcze w XXI wieku prawo pozwalało na seks z 12-latkami. Ale dlaczego w XXI wieku w Polsce, po tym jak już nawet w Watykanie zmieniono prawo, gdy akurat teraz tak dużo mówi się o wykorzystywaniu seksualnym dzieci i to w Kościele – dlaczego takie teksty Kościół podaje jako treści wychowawcze dzieciom??

Zgrabna i dobrze zbudowana. (…) Była piękną dziewczyną.

I kto tu seksualizuje dzieci, ja się pytam??!!??

Jej dwie ciężkie powieki zawsze były gotowe zasłonić zbyt żywe spojrzenie.

Bo rzecz jasna zbyt żywe spojrzenie grozi utratą czystości. Na szczęście już w wieku 11 lat…

…Zrodziła się w niej decyzja wyrzeczenia się wszelkich złudnych rozkoszy i przyjemności świata, jego zwodniczych nadziei, kuszących ideałów oraz pociągających uroków. „Czystość za wszelką cenę”. Tego postanowiła się trzymać.

Nigdy nie zrobiła niczego przeciwko czystości, piszą zakonnice prowadzące katolickie harcerstwo.

Młodziutka dziewczyna nigdy nie pozwalała sobie na swobodę w stroju czy zachowaniu. Naśladując przykład matki, nosiła długie sukienki i nawet w najgorętszych okresach lata nie pozwalała sobie nigdy na żadną swawolę. Unikała towarzystwa pewnych dziewcząt, gdyż zachowywały się one zbyt swobodnie, starała się nie wdawać z nimi w rozmowę, nigdy też nie bawiła się z chłopcami, swoimi rówieśnikami.

Jednak pojawił się 20-letni Aleksander Serenelli, który – jakoby pod wpływem nieprzyzwoitych lektur – zaczął molestować dziewczynkę.

Aleksander czyhał na Marię. Składał jej propozycje. „To grzech, Bóg na to nie pozwala” – odpowiadała dziewczyna. Grzech? Aleksander nie wiedział nawet, co to jest i jakie są jego konsekwencje. „Jeśli powiesz coś o tym swej matce, zabiję cię” – groził dziewczynie.

Typowa strategia pedofila. Maria rzeczywiście nic nie powiedziała matce. Na innej katolickiej stronie pewien ksiądz wyjaśnia, dlaczego:

Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie, by nie pogłębiać przepaści niechęci Serenellich do Gorettich.

Prawda? Zawsze można to ubrać w szatki świadomego wyboru ze szlachetnych pobudek. I sprzedać jako kolejną z cnót świętej patronki. Zresztą –

Dziewczę umiało się zawsze skutecznie od napastnika uwolnić, ratując się ucieczką i omijając go. 

Bo trzeba nauczyć dziewczynki, że to ich odpowiedzialnością jest skutecznie uwalniać się od napastnika.

Tymczasem wróćmy do strony harcerek:

Maria dobrze zrozumiała do czego starał się ją namówić Aleksander, do przekroczenia prawa Bożego. W duszy jej powstał paniczny lęk. „Nie! Nie! Raczej pozwolę się zabić”.

Bo trzeba wpoić dziewczynkom, że jak pedofil je molestuje, to jest ich grzech. I to taki, że lepiej umrzeć niż go popełnić.

Następnie pedofil faktycznie zabija dziewczynkę. Ale nie narusza jej dziewictwa. Zachowała „czystość”, a to jest najważniejsze wychowawczo – tak piszą na stronie „Roku wiary w parafiach i rodzinach”, akcji ogłoszonej w 2012 roku przez polski episkopat:

Zachowaj czystość, dochowaj wierności. Na początek spróbuj odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Jak myślisz, skąd czerpała siły i odwagę dwunastoletnia Włoszka – św. Maria Goretti – aby bronić się przed starszym i silniejszym mężczyzną?

Jak wiadomo, gdyby 12-latka nie znalazła sił do obrony przed starszym i silniejszym mężczyzną, to nie dochowałaby wierności Bogu. Jasna sprawa.

Miałam w dzieciństwie komiks, kupiony w kiosku parafialnym.

Był o bł. Laurze Vicuna. Po latach znów przeczytałam go, online, tutaj. Jakież patologiczne wzorce przekazuje ta książeczka!

11-latka molestowana przez konkubenta matki. Matka widzi to, ale zamiast reagować, myśli w duchu „co za wstyd, ocal się, przynajmniej ty, moje dziecko!”. Konkubent dalej molestuje; podczas zabawy niby chce z dziewczynką tańczyć – matka, wiedząca przecież już dobrze o co chodzi, namawia, żeby jednak zatańczyła. Dziewczynka nie chce, ale jak to uzasadnia – że przysięgła Matce Boskiej bronić czystości!

Tymczasem w szkole Laury zakonnice straszą dzieci, jak złe jest życie z kimś bez ślubu. Laura mdleje, bo jej matka nie ma ślubu z konkubentem. Zakonnice przyjmują jako kandydatki do zakonu 11-letnie dzieci. Laury jednak nie chcą przyjąć, bo jej matka źle się prowadzi.

Dziewczynka postanawia oddać życie za to, żeby jej matka zaczęła się dobrze prowadzić. Ksiądz spowiednik to aprobuje i tylko zwraca uwagę, że Pan Bóg może wziąć ją za słowo (wiadomo, Pan Bóg jest skrupulatny i wykorzystuje wszystko, co chlapnie 11-letnie dziecko).

Laura przeżywa w domu molestowanie, ale nikomu w szkole o tym nie mówi, przez co znowu ją wysyłają do domu. To, że ofiara czuje się niesłusznie odpowiedzialna i utrzymuje tajemnicę, nie jest pokazane jako efekt bycia ofiarą, lecz jako wzorzec – że niby cała sytuacja jest bohaterską tajemnicą dziewczynki. Nawet tytuł komiksu o tym mówi.

Historia Laury kończy się tym, że dziewczynka umiera, a jej matka dopiero przy łożu śmierci córki postanawia opuścić niedobrego konkubenta.

Nawiasem mówiąc – jak bardzo zmieniły się czasy! Dziś mówi się we wszystkich mediach o zagrożeniu wykorzystywaniem seksualnym dzieci. Tymczasem – to dla mnie zupełnie dziś zdumiewające – ale wychodzi na to, że w latach 80. edukacja o molestowaniu i pedofilii docierała do mnie, dziecka, właściwie jedynie pod postacią kościelnej hagiografii.

Ale nie, sorry. Przecież Kościół twierdzi, że właśnie tak jak w latach 80., to było dobrze. Nie było edukacji seksualnej, nikt nie seksualizował dzieci.

 


 

Komentarze
2014/06/15 22:11:37
Myślę, żę skoro Kościół wprowadził celibat, to nie powinien się w ogóle wypowiadać w sprawach seksu…a pedofilę moga badać biorąc pod lupę księzy.
2014/06/15 22:11:58
Myślę, żę skoro Kościół wprowadził celibat, to nie powinien się w ogóle wypowiadać w sprawach seksu…a pedofilę moga badać biorąc pod lupę księzy.
Gość: zaciekawiony, *.uph.edu.pl
2014/06/15 23:13:54
W polsce podobnym przypadkiem jest Karolina Kózka, dosyć zresztą dziwnym, bo dziewczynka zmarła i poza nieujętym gwałcicielem nikt nie widział zdarzenia. Brak więc tak ważnej do beatyfikacji informacji, czy zachowała wiarę do końca. Dla przypomnienia – Kadłubek nie został świętym, bo po ekshumacji okazało się, że doszło do letargu i przebudzenia w trumnie. Nikt tego nie widział więc powstawała wątpliwość co do jego zachowań.

Z tej historii wynika inna rzecz o jakiej w kościele się chyba nie myśli – że dzieci które dały się zgwałcić złamały przykazanie a więc są grzeszne.

2014/06/16 00:08:20
Trzy rzeczy są tu straszne: Po pierwsze, molestowanie dzieci przez dorosłych uznawano za rzecz przykrą i straszną, molestatorzy na pewno byli grzesznikami i w ogóle, ale na tyle powszechną, że można się było do takich przykładów odwoływać jako do rzeczy oczywistej. Po drugie, za zalecane uznawano to, że ofiary powinny milczeć, za normalne, że matki nie powinny interweniować. Po trzecie, że gdyby doszło do utraty dziewictwa, oznaczałoby to grzech dziewczynki.
Straszne.
2014/06/16 00:08:52
Niepokoi myśl, że to wypaczone rozłożenie win w kwestii gwałtu nie jest charakterystyczne zaledwie dla tutejszego Kościoła, bo jest to głęboko wrośnięte w całą chrześcijańską kulturę.

Oczywiście dyżurni obrońcy Kościoła natychmiast odezwą się, że takie same nastawienia pojawiają się i w innych cywilizacjach – to jest prawdą, ale nie mającą dla poruszonego przez Ciebie tematu większego znaczenia, bowiem owszem, Kraj może dawać przykład całemu światu, ale nie perorując o jego wadach a jak najszybciej naprawiając własne instytucje i obyczaje.

2014/06/16 07:28:37
@pfg
To nie tak. Molestowanie dzieci dla Kościoła nie istniało. Istniało tylko namawianie kobiety do seksu. Jeśli ktoś molestował dziewczynkę, znaczy, że była ona już kobietą. Kościół to traktował jak dwie dorosłe osoby umawiające się na seks, zatem obie grzeszyły. Jeśli nawet mężczyzna „namawiał” siłą, to i tak traktowane było jak namawianie, czyli że dziewczynka nie jest zwolniona od odpowiedzialności.

Nawet jeśli siła mężczyzy była absolutnie przeważająca, to Kościół wciąż widział odpowiedzialność po stronie dziewczynki, innymi słowy wymagał heroizmu. Heroizmu liczącego jedynie na pomoc Bożą. W takich sytuacjach Kościół lubi mówić „po ludzku to niemożliwe, ale od tego jest wiara”. Podobnie jak teraz wciąż mówi i wymaga heroizmu w innych sprawach związanych z seksem i rozrodczością, np. jeśli chodzi o przerywanie ciąży.

2014/06/16 07:31:23
@zaciekawiony
O Karolinie Kózkównie i innych przypadkach jest ta świeża dyskusja, bardzo polecam: forum.gazeta.pl/forum/w,244931,151496660,,Karolina_Kozkowna.html?v=2
2014/06/16 07:44:10
@pfg
molestowanie dzieci przez dorosłych uznawano za rzecz (…) na tyle powszechną, że można się było do takich przykładów odwoływać jako do rzeczy oczywistej.

A to jest ciekawa uwaga. Kościół teraz twierdzi, że pedofilia to wymysł nowych czasów, owoc rewolucji seksualnej, która seksualizuje dzieci, i że dawniej tego nie było. A tu okazuje się, że było. Tylko wrzucane do kategorii „seks między dorosłymi”. Więc jeśli ktoś uważa traktowanie dzieci jak dorosłych obiektów seksualnych za nowy wymysł, to się grubo myli. Tak traktowane były dzieci przez większość historii.

Dopiero ostatnie – w Polsce dosłownie 25 lat – na Zachodzie niewiele dłużej, to traktowanie molestowania dzieci NIE jak sprawy między dorosłymi. Miałam w ręku książkę o patologiach społecznych, wydaną za komuny, gdzieś w latach 70.-80. I tam profesorowie-socjologowie pisali o „zdemoralizowanych dziewczynkach, niszczących życie mężczyznom”. Dopiero ostatnio potraktowanie molestowania dzieci jako osobnej kategorii spowodowało, że jednocześnie powstała kategoria „seksualizacji dzieci”. Wcześniej, skoro nie istniała pierwsza, to nie istniała też druga.

Więc zabawne jest, że Kościół, wlokący się w ogonie tych przemian, tak ochoczo podpina się pod potępianie seksualizacji dzieci, strojąc siebie w szatki strażnika odwiecznych norm. Tymczasem ta norma nie jest ani trochę odwieczna. I to Kościół jest ostatnim, który jej jeszcze nie przyjął.

2014/06/17 21:18:13
Jakie te wszystkie historie sa chore.
W przypadku Karoliny Kozkowny zastanawiam sie gleboko, jak zryty trzeba miec beret, zeby w trakcie mycia zwlok dziecka sasiadow zagladac mu miedzy nogi.
Nie mowimy tu o sekcji, gdzie badanie obrazen narzadow plciowych u ofiary przestepstwa jest jednym z waznych elementow procedury.
Zastanawia mnie zreszta, czy jaby nie dala sie rady obronic, zdecydowala sie probowac ocalic zycie za cene gwaltu i zostala zabita pozniej, czy tez zolnierz zgwalcil ja posmiertnie, to czy by ja tez wyniesiono na oltarze czy potepiono.
Polecam iilustrowany biogram
lubczasopismo.salon24.pl/PSIB/post/513254,bl-karolina-kozkowna
2014/06/18 11:53:08
@zaciekawiony:
O letargu mówi się w przypadku Piotra Skargi. Choć nie wiem, czy to nie pseudohagiografia — pozwala uznać, że to właściwie święty, tylko z dość wydumanym zastrzeżeniem.

@lata 80-te i pedofilia:
To nie był temat. Owszem, ostrzegano mnie jako dziecko, przed obcymi, którzy dzieci chcą porwać w niecnych celach, ale nikt nie mówił jakich.
Owszem, opowiadało się dowcipy o tym, co robią proboszczowie z ministrantami, więc jakoś temat istniał, ale właśnie na poziomie wulgarnych dowcipów. (Nawiasem mówiąc, czytałem o pojmowaniu seksu w średniowieczu i ten zarzut wobec duchownych, który dzisiaj nazwalibyśmy podejrzeniem o pedofilię, już wtedy się pojawiał.)
O ‚pedofilii’ (może bardziej efebofilii) mogłem się dowiedzieć ze szkoły — jeden z nauczycieli lubił poklepywac chłopców po pupie, a wszyscy dowcipkowali na temat zapraszania przez niego „Mareczków” na noc do pokoju. Ale znowu — to było na poziomie dowcipu, choć należy uznać, że był on przy tym dobrze funkcjonującym ostrzeżeniem.

2014/06/22 13:22:00
Na blogu slwstr internautka w komentarzu wkleja zdjęcie strony z podręcznika do religii:
scontent-b-fra.xx.fbcdn.net/hphotos-xfa1/t31.0-8/461320_321265468003014_919707385_o.jpg
Mówi, że takich rzeczy o Marii Goretti uczyła się kilka lat temu jako 12-13-letnie dziecko.

A więc to nie jest tylko „literatura pobożnościowa”, która jakoby ma swoje prawa (a kto jej daje te prawa?) – jak chciałaby publicystka Więzi w komentarzu do tej z kolei notki. To jest programowe nauczanie religii katolickiej w szkołach państwowych w XXI wieku!

2014/07/03 12:13:24
Ciekawa notka. Nie przyszło mi do głowy, żeby to powiązać, zresztą znałam tylko historię Karoliny Kózki i nigdy mi się to nie podobało (pamiętam to poczucie, że coś jest nie tak, chociaż byłam wtedy w podstawówce:)
2014/07/03 14:10:15
Kiedyś nie było „dziecka” w dzisiejszym rozumieniu (bez względu na płeć). Dzieci ciężko pracowały, były okrutnie traktowane itp.

Oczywiście ten przekaz – milczeć i wstydzić się jest szkodliwy i nie powinien być powielany.

2014/08/03 14:13:27
A ja chciałbym się dowiedzieć, jak kościół traktuje dziewczynki, którym jednak nie udało się obronić czystości (bo napastnik był dwa razy większy i pięć razy silniejszy, a dziecko było akurat w szoku…). Czy uznaje je za zbrukane? Skalane? Nieczyste? Stracone dla społeczeństwa? Czy zaleca drogę pokutną i samobiczowanie przez najbliższe 60 lat? Wreszcie – czy „zbrukana” dzieczynka jest godna późniejszego założenia rodziny i wychowywania dzieci? W końcu nie ma już tak ważnego, zdaniem kościoła, skarbu między nogami..?

Co kościół zaleca post factum? Powiedzieć matce, iść na policję? Czy może zamieść sprawę pod dywan, nie robić skandalu i nie wywoływać zgorszenia wśród wiernych? Tak się składa, że rodzice ofiary księży-pedofili (lub same ofiary) często słyszały od przełożonych dopuszczającego się tego czynu „dobre rady” w stylu „dla dobra kościoła nie róbmy szumu”, „postaraj się przebaczyć”, „módl się”, „przebacz sprawcy” itd. Czy zasada unikania seksskandali dotyczy również pedofilów-cywili, czy wyłącznie duchownych?

A co w sytuacji, kiedy ofiara zaszła w ciążę – rozumiem, że działa to dodatkowo na jej niekorzyść? Przecież ofiara, żeby nikogo nie gorszyć, zachowała zdarzenie dla siebie, a jest w ciąży – znaczy, że pewnie się łajdaczy po krzakach? Jestem ciekaw, co księżulo zaleciłby takiej niewiaście – opowiedzieć o zdarzeniu, czy narażać się na potępienie społeczne? Opowie – wywoła zgorszenie wśród trzody. Nie opowie – daje zły przykład (pozamałżeńska ciąża). Czyli znów zgorszenie. Tak czy inaczej – porządne dziewczęta powinny unikać kontaktu z upadłą.

Niestety takich dylematów nie mają wydawcy bajek o Katarzynie Kóźkównie.

Przykazanie zmienione z powodu nieprzestrzegania

Już można tańczyć w piątki.

Biskupi polscy zmienili przykazanie kościelne z powodu… nieprzestrzegania.

A takie to było zagadnienie wśród zaangażowanych katolików!
„-Czy powinnam w piątek iść na dyskotekę?” – pytała niejedna osoba.
„-Tak właśnie wygląda nasza wiara. Jest to okazja do dawania świadectwa. Że nie jest to łatwe – to sami się o tym przekonujecie, ale nie jest to argument, by się poddawać.” – odpowiadał niejeden ksiądz.

Szkoły starały się u proboszczów o dyspensę na zabawy w piątek, ale bardziej pobożni rodzice i tak nie chcieli słyszeć o takim ułatwianiu sobie życia.
„-Nie udzielam dyspensy na urządzanie w piątki imienin, dyskotek i studniówek” – bywali i bezkompromisowi proboszczowie.

-Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca. Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki” – pouczali ci sami biskupi.
„-Pokuta wynika także z samego prawa Bożego.” – wtórowali im usłużnie księża.

Aż tu nagle trach! Już nie ma gadania o prawie Bożym.  „Jak przyznał bp Marek Mendyk w wypowiedzi dla KAIu, powodem dla którego uległo zmianie sformułowanie czwartego przykazania kościelnego jest dotychczasowa praktyka częstego przenoszenie uroczystości rodzinnych czy szkolnych na piątek ze względów praktycznych.”

Relatywizm! Wybiórczy katolicyzm! ;-)))

Nagle okazuje się, że w całym tym „prawie Bożym” chodziło li tylko o posłuszeństwo hierarchii.

Mam satysfakcję, oglądając to wszystko. Oto na naszych oczach żywy przykład, jak instytucja kościelna jednak potrafi ugiąć się przed wolą wiernych. Wystarczy, że zagłosują nogami. 

Głosowanie nogami, głosowanie portfelem – to jedyne metody, jakimi szeregowi katolicy mogą wpływać na jakiekolwiek decyzje w Kościele.

Smutne jest jedynie to, że jakaś grupa ludzi będzie sobie teraz pluć w brodę, że tak komplikowała sobie życie. Że chcieli być w porządku, starali się w dobrej wierze. A tu niepotrzebnie – bo Kościół zmienił przykazanie pod wpływem właśnie tych, którzy się właśnie nie starali. Chcę widzieć, co będzie się działo wśród pobożnych ludzi, gdy Kościół zezwoli na antykoncepcję… 😉

Hipsterkatolicy

Ten wpis będzie hipsterski do sześcianu.

Hipsterstwo do potęgi pierwszej: Pojawiła się moda na katolickie memy. Nieważne, że słabe i nieśmieszne. Grunt, że posługują się niszowymi skojarzeniami. Służą do budowania wspólnoty. Tworzy je grono katolickich snobów. Oni wiedzą, że 95% katolików nie zrozumie tych obrazków – i chcą żeby tak zostało…

Hipsterstwo do potęgi drugiej: W porównaniu z anglojęzycznym odpowiednikiem, w polskiej wersji odnotowujemy desant lefebrystów – a to już hipsterzy wśród hipsterów.

Hipsterstwo do potęgi trzeciej przejawię teraz ja, demaskując niekompetencję tych powyżej.

Oto mem z bloga katolickie-memy.blogspot.com:

Wannabe lefebrysta, który tłumaczył ten mem z angielskiego, prawdopodobnie też nigdy o tym nie słyszał… :-)))

Internautom, którzy w tej chwili podzielają moją wesołość, gratuluję satysfakcji z własnej, nikomu poza tym niepotrzebnej, erudycji. 😉

Pozostałym wyjaśniam ten zdecydowanie niszowy dowcip. Oryginalny mem wygląda tak. Stabat mater dolorosa (Stała matka boleściwa) jest to pieśń, którą według mszału trydenckiego śpiewa się podczas mszy w wielkim poście. Msza trydencka to tradycyjna msza po łacinie, którą tak kochają lefebryści i Benedykt XVI.

I teraz uwaga: STABAT! Nie SABAT! Nie żebym znała łacinę. Ale nawet dla mnie pomylić te dwa słowa to jak utożsamić angielskie baby z polską babą. Jak widać polski tradycjonalista łaciny znać nie musi. Ani swojej tradycyjnej liturgii. Do poczucia niszowej przynależności wystarczy przepisać fajnie brzmiący mem, bez zrozumienia, o co w nim chodzi. Jaki kraj, tacy hipsterzy.

Niechcący strollowałam prawdziwych mężczyzn katolickich

Napisałam kiedyś parodię, która miała obśmiewać kościelne publikacje pouczające kobiety, jaką powinna być prawdziwa kobieta. Aż tu nagle… Kilka kościelnych stowarzyszeń wzięło ją na serio!

Na facebooku linkują ten tekst następujące organizacje:

 

Umiłowani bracia i siostry ze wspólnot katolickich! Mój tekst Mężczyzna – Boska tajemnica jest szyderstwem!

Mam widać nietypowe poczucie humoru, więc spróbuję wam je przybliżyć łopatologicznie:

Walka z mężczyzną i męskością jest elementem gry politycznej tych partii, które dążą do osiągnięcia pełni władzy nad wszystkimi dziedzinami ludzkiego życia. Mężczyzna – jako ojciec i podstawa silnej, niezależnej rodziny – jest przeszkodą dla tego typu partii. Dlatego robią one wszystko, aby mężczyzni przestali szukać swoich aspiracji i satysfakcji życiowej w karierze i życiu publicznym.

Ten fragment, z zachwytem cytowany przez internautę na stronie Marszu Mężczyzn, jest satyrą na artykuł ks. Marka Dziewieckiego Geniusz kobiety czyli – czym różni się kobieta od mężczyzny

Walka z kobietą i kobiecością jest elementem gry politycznej tych partii, które dążą do osiągnięcia pełni władzy nad wszystkimi dziedzinami ludzkiego życia. Kobieta – jako wychowawczyni i podstawa silnej, niezależnej rodziny – jest przeszkodą dla tego typu partii politycznych. Dlatego partie te robią wszystko, aby kobiety szukały swoich aspiracji i satysfakcji życiowych poza małżeństwem i rodziną. 

Czy nie zauważyłeś, umiłowany bracie, że mój tekst wyraża dezaprobatę dla mężczyzn nie dążących do kariery i nie czerpiących satysfakcji z działalności w życiu publicznym? Więc jak tam z twoją karierą? Czy jesteś już kierownikiem? A jak tam twoja działalność publiczna? Czy zostałeś przynajmniej przewodniczącym komitetu blokowego? Jeśli nie, to zrób rachunek sumienia, bo coś musi być nie tak z twoją męskością.

Ksiądz Dziewiecki powiada:

Współczesna walka z kobietą i kobiecością ma również podłoże ekonomiczne. Chodzi o to, by kobiety przyzwyczaić do pracy na dwóch etatach: w domu i w pracy zawodowej. **

A ja wam powiadam:

Walka z mężczyzną i męskością ma podłoże ekonomiczne. Chodzi o to, by mężczyzn przyzwyczaić do pracy na dwóch etatach: w domu i w pracy zawodowej. *

Umiłowany bracie! Czy nie za bardzo przyzwyczaiłeś się do łączenia pracy zawodowej z pracą w domu? Pamiętaj, że twoim podstawowym powołaniem jest kariera i życie publiczne! Wymaganie od ciebie opieki nad dziećmi, mycia garów i wyrzucania śmieci to podstępne odsuwanie ciebie od twego prawdziwego powołania!

Ksiądz Dziewiecki wie:

Kobietom trudno jest zrozumieć własną tajemnicę i specyficzne powołanie. **

Prawda? Kobiety są za głupie, żeby same z siebie być kobietami. Potrzebują guru, który by je nauczył. Dlatego myślałam, że takie odwrócenie porządku będzie groteskowe:

Mężczyznom trudno jest zrozumieć własną tajemnicę i specyficzne powołanie. *

A tu okazuje się, że nie. Nie doceniłam was. Teraz już rozumiem, że wy, bracia i siostry, niezależnie od płci musicie mieć guru, który wszystko wam powie. Nawet – jak prawidłowo być przedstawicielem swojej płci. Bo sami jeszcze moglibyście zbłądzić. Przecież wy, mężczyźni, też jesteście tacy głupiutcy.

Szkoda może, że tymi guru są – dziwnym zbiegiem okoliczności – zawsze mężczyźni. A przecież skoro ojciec Joachim Badeni OP jest najwłaściwszą osobą, by wytłumaczyć kobietom, czym jest „tajemnica kobiecości” – to na pewno jakaś zakonnica powinna być najwłaściwszą osobą, by wytłumaczyć wam, umiłowani bracia, tajemnicę waszej męskości. Przecież nikt tak się nie zna na byciu mężczyzną, jak kobieta żyjąca za klasztorną klauzurą.

Outsiderów kochamy, byle nie naszych

Bez podziału na płeć, bez arabskiego folkloru. (…) Muzułmanki, które tu można spotkać, nieczęsto można zobaczyć w hidżabie. (…) Nie obchodzi mnie arabska obyczajowość. Bo niby dlaczego mam nie być sobą?

To już drugi w ostatnich czasach artykuł (pierwszy tu), gdzie Tygodnik Powszechny pisze ciepło o religijnych outsiderach… ale islamskich. Wszystko pięknie, lecz czy tak samo ciepło – ba, czy w ogóle – odważyłby się Tygodnik pisać o outsiderach katolickich?

To jest łatwo – mówić, że tamci muzułmanie są bliżsi wartościom europejskim i pokazywać ich jako przykład „dobrego muzułmanina”, takiego do dialogu z katolicyzmem. Ale pamiętajmy, że oni naprawdę są na ogonie krzywej Gaussa. I mainstreamowi muzułmanie traktują ich jak dziwaczny margines, nieprawdziwych muzułmanów. Mniej więcej tak, jak katolicki mainstream traktuje „wybiórczych katolików”, „katolików niepraktykujących”, „katolików, ale”.

To może wyglądać troszkę dwulicowo – u swoich popierać mainstream, ale u tamtych – popierać margines. I tylko nie mówcie mi, że Tygodnik przecież wcale nie jest konserwatywny i popiera różnorodność w Kościele! Gdyby Tygodnik napisał o „marginalnych” katolikach równie szczerze, że nazywają katolickie rytuały folklorem, oraz że odrzucają wiele katolickich norm obyczajowych jako kulturowy przeżytek – to czy w ogóle nazwałby ich katolikami?