Psychologia ewolucyjna

Czytacie po raz fafdziesiąty, że kobiety lecą na status materialny mężczyzny, bo tak mają zakodowane ewolucyjnie? Facebookowy samiec alfa przekonuje was, że mężczyzna ma gonić króliczka, bo to fakt udowodniony przez biologię ewolucyjną? Poniżej odpowiedź do wklejania (oczywiście z podaniem autora!).

Dr January Weiner (młodszy), biolog i matematyk, pracownik Instytutu Biologii Infekcji Maxa Plancka w Berlinie, pisze o biologii ewolucyjnej:

Popełniasz jeden błąd: sądzisz, że moja niechęć do EP [evolutionary psychology] bierze się z braku wystarczającej liczby lektur w tej dziedzinie. Jest wprost przeciwnie; dopóki nie zacząłem czytać prac z EP [evolutionary psychology] byłem do niej dość entuzjastycznie nastawiony. Chciałem kiedyś zrobić wykład dla studentów i wgryzłem się w temat. I o rrrrany, ale się złapałem za głowę. Potem okazało się, że nie tylko ja tak mam (…).

Każda kolejna praca utwierdza mnie póki co w przekonaniu, że to w większości mambo-dżambo i kobiety orgazmujące na widok bogatego gitarzysty. (…)

Nie mam problemu z ewolucyjnym podejściem do psychologii jako takim. Nothing in biology i tak dalej. Mam problem z konkretami, z tymi wyjaśnieniami post hoc które „ewolucyjni” psycholodzy nazywają „hipotezami”. Z brakiem genetycznych podstaw; i odwrotnie, z błędem symetrycznym — jeśli coś jest uwarunkowane przez geny, to musi to być adaptacja (i tak źle, i tak niedobrze! Jak zadowolić tych ewolucjonistów? Może grą na gitarze…) Z tym mętnie zdefiniowanym „ewolucyjnym myśleniem” jako programem badawczym, bez precyzyjnych narzędzi i rygorystycznych badań (…).

Podajesz linki do artykułów, które wskazują na pewne obserwacje, być może odpowiadające pewnym fenotypom. W ewolucjoniźmie to początek drogi;

– potem trzeba znaleźć genotyp (czy fenotyp jest dziedziczny? jaki jest mechanizm genetyczny?),

– pokazać że występuje dobór naturalny (spełnione warunki doboru naturalnego, takie jak występowanie zmienności genetycznej i fenotypowej, różnice w dostosowaniu, ślady selective sweeps w genomie itp),

– pokazać że istnieje zmienność genotypu skorelowana z przeżywalnością, wykonać eksperymenty testujące naszą hipotezę ewolucyjną i tak dalej.

– Co gorsza, nawet jeśli spełnimy warunki wystąpienia doboru naturalnego (dziedziczność, zmienność, fitness [dostosowanie] zależny od zmienności), to nadal jeszcze musimy pokazać, że dobór będzie silniejszy od dryfu genetycznego.

– I ciągle jeszcze jesteśmy narażeni na istnienie zmiennych ukrytych (np. badamy efekty uboczne, hitch-hiking).

Autorzy psych-ewo nad tymi wszystkimi etapami prześlizgują się zupełnie swobodnie. Wystarczy im wiedzieć, że kobieta ma częściej orgazm z bogatym Dżyngiz-Chanem grającym na gitarze i bach, ewolucja. Makes sense! Proszę Cię.

Podam przykład pozytywny i negatywny. Pozytywny: zdolność do trawienia mleka. Mamy dość wyraźnie zdefiniowany fenotyp (brak nietolerancji laktozowej, choć nawet tu nie jest to sytuacja czarno-biała), znamy mechanizm (konkretna mutacja w rejonie regulatorowym laktazy, sprawiająca że gen nie jest wyłączany u dorosłych), mamy namacalne ślady doboru naturalnego (obniżona zmienność wokół mutacji, dominacja jednego haplotypu — ślady selective sweep), znamy przykłądy konwergencji (różne mutacje w tym samym rejonie o podobnym fenotypie) które wystąpiły niezależnie od siebie w różnych populacjach pasterskich (np. w Afryce subsaharyjskiej). Brakuje nam co prawda dokładnych pomiarów fitness i eksperymentów, ale mimo wszystko są dość solidne podstawy by twierdzić, że nietolerancja laktozy jest adaptacją.

Wszystko to po to, by uniknąć pułapki na adaptacjonistów: wiary w to, że jeśli coś obserwujemy, to musi to być wynikiem doboru naturalnego. Jeśli jest wynikiem doboru naturalnego, to możemy sobie dopisać do tego post hoc historyjkę tłumaczącą jak to działa, „pożyczając” wyjaśnienia z innych badań.

Przykład negatywny: mężczyźni są bardziej skłonni do ryzyka bo ewolucja: Nie wiemy, czy skłonność do ryzyka jest dziedziczna. Nie wiemy, jaka jest jej zmienność. Nie mamy podstaw genetycznych. Nie mamy pojęcia, jak skłonność do ryzyka wpływa na liczbę potomstwa. Nie mamy śladów doboru naturalnego. Mamy tylko narrację post hoc. W efekcie równie dobrym tłumaczeniem jest to, że skłonność do ryzyka to np. efekt uboczny wyższego poziomu testosteronu (którego funkcją nie jest „skłonność do ryzyka”), a nie adaptacja. (…)

Założenia psych-ewo brzmią prosto. Logicznie i przemawiają do ewolucjonisty: nasze mózgi są wynikiem działania doboru naturalnego, zatem wiele naszych zachowań będzie ukształtowanych przez ewolucję. I to jest, oczywiście prawda i niezły pomysł na program badawczy, natomiast diabeł tkwi w szczegółach. Kiedy zacząłem szukać dobrych przykładów do wykładów, okazało się, że ich praktycznie nie ma. Większość z tego, co pisano o psych-ewo, to nędzne, naiwnie adaptacjonistyczne historyjki o kobietach mających orgazm na widok bogatych mężczyzn z gitarą. Ze świecą szukać psychologa ewolucyjnego który rozumie genetykę populacyjną, rolę dryfu itp. Bardzo, moim zdaniem, dobrze o evo-psych napisane jest tu: http://monkeysuncle.stanford.edu/?p=211 (jest tam też wiele ciekawych dodatkowych źródeł).

Powyższy tekst jest fragmentem dyskusji Januarego Weinera z internautami komentującymi na jego blogu. Niestety, nie napisał jak dotąd osobnej notki poświęconej temu zagadnieniu. Jestem przekonana, że sam ten fragment dyskusji nadaje się na notkę. Dokonałam niewielkiej redakcji: Podkreślenia i wylistowania pochodzą ode mnie, a także kolejność wypowiedzi może być inna niż wynikałoby z czasu publikacji komentarzy. Dodałam też linki do Wikipedii, wyjaśniające niektóre pojęcia.

Koniecznie przeczytajcie oryginalną notkę Januarego Weinera i całość dyskusji!


Na dokładkę:
Prof. Paweł Golik, dyrektor Instytutu Genetyki i Biotechnologii na Uniwersytecie Warszawskim:Wydaje mi się to podobnie jałowe jak psychologia ewolucyjna, w której również robi się wielopiętrowe arbitralne założenia dotyczące zjawisk, które na każdym piętrze dałoby się wyjaśnić inaczej, przeważnie prościej.Takie opinie rzadko przebijają się w polskich mediach, goniących za poklaskiem prostego czytelnika – a więc starających się potwierdzać przekonania tego czytelnika, nawet jeśli są nieuzasadnione. Napisałam już kiedyś o tym notkę: Teoria ewolucji w służbie konserwatyzmu.


Komentarze
Gość: Strażnik bentosu, *.iopan.gda.pl
2017/05/29 12:44:13
Tak, tak, tak, oraz tak. Dziękuję za uporządkowanie i podsumowanie moich przeczuć i przemyśleń na ten temat. Nie raz i nie dwa zapętlałem się chłonąc popularnonaukowe lub stricte naukowe treści. Podobnie, prychałem śmiechem dowiadując się o genie zdrady, wrażliwości artystycznej, czy religijności. A jednak, nie stając Rejtanem wobec wykazanego nienaukowego charakteru EP, dopuszczam istnienie sprzężeń opartych na bardzo subtelnych oddziaływaniach na pulę genetyczną, chociażby w odniesieniu do teorii gier.
To różnorodność jest kluczowa, bo przecież – ograniczając wywód do jednego tylko aspektu – zbiór partnerów Alfa nie kształtuje się w pik wokół jednej cechy, a jest wielowymiarową przestrzenią wypełnioną gaussowskimi garbami. Przestrzenią zorganizowaną w rozmaity sposób dla rozmaitych osobników. Problem, który widzimy jako nienaukowość EP sprowadzałby się więc do niemożności ujęcia obserwowanych zjawisk w ramy kategoryzacji matematycznej czy molekularnej.
I być może jest to problem immanentny.
Gość: x, *.free.aero2.net.pl
2017/06/05 13:57:12
Chwila moment, przy całej zgodzie na sceptycyzm wobec PE (sceptycyzm w nauce zawsze jest zdrową i pożądaną postawą) nie akceptuję opisanych zarzutów w wersji, w jakiej zostały podane.Jest mnóstwo zjawisk biologicznych, których przynajmniej częściowo dziedziczny charakter jest dobrze znany, a szczegółowy opis na poziomie zaangażowanych genów, ich ekspresji, proteomiki itd. zaledwie powierzchowny i nader znikomy (przykładem schizofrenia – badania nad bliźniętami jednojajowymi, historia zachorowań w rodzinie itp. wskazują na znaczny udział dziedziczności w podatności na zachorowanie, ale konkretnego zrozumienia, co się dzieje na poziomie genetycznym, w zasadzie brak). W medycynie na pęczki jest procedur i leków, których mechanizm działania rozumiemy w znikomym stopniu, a także pełno jest procedur i substancji czynnych, które według obecnego zrozumienia ludzkiej fizjologii powinny działać, ale nie działają albo działają zgoła inaczej niż się spodziewamy. Co więcej, analogiczne zarzuty powinny przekreślić jako spekulatywną bzdurę cały ewolucjonizm poprzedzający odkrycie fizycznego nośnika dziedziczności (DNA, RNA) – a więc Darwina, Wallace’a, Mendla itd.

Sceptycyzm wobec metodologii i hype‚u to jedno, ale przekreślanie całej gałęzi dociekań tylko dlatego, że nie spełniają wymogów matematycznej ścisłości, wydaje się już zbyt pochopne.

2017/06/14 16:34:02
Zgadzam się z iksem. Podejrzenie, że wiele cech psychicznych wywodzi się z kompozycji, już nie z pojedynczych genów, nie jest wcale takie głupie. Badania funkcji genów mają już charakter masowy i na pewno można spodziewać się niezłych wyników. Na razie poziom wiedzy na ten temat wystarcza przeważnie tylko do stawiania hipotez, które trzeba po kolei sprawdzać. Dobór seksualny nadaje się do tego nieźle, ponieważ na poziomie kultury znane są najrozmaitsze praktyki, więc można porównać.
2017/06/16 10:46:16
Ja z własnego doświadczenia, mogę powiedzieć, że poznasz człowieka nie przed, czy po ślubie, lecz po rozwodzie! 😉

Cytat na dziś

Dziękuję Bogu, że mnie stworzył bardziej odporną i z jakiejś doskonalszej gliny — wyprostowuję się, dumna, że mogę chodzić między ludźmi bez gorsetu i wywołania równocześnie skandalu, i klękam na krześle, a pokładam się całym torsem na stole. Jest to moja ulubiona pozycja, gdy mnie nikt nie widzi. Zrozum — Maryla nie liczy się za kogoś. Wprawdzie później dostrzegam, iż w gabinecie robi porządki lokaj i w lustrze konstatuję, że jest przystojny wyjątkowo i kształtny chłopak — ale nie zmieniam pozycji. Dla dwóch przyczyn.
Pierwsza:
Że taki mud’ może się nie poznać.
Albo:
Że się może poznać, więc…
Tem lepiej.
Zawsze — niech ani jedna linja nie zostanie stracona.I milej być głaskaną wzrokiem choćby osobnika, zajętego oczyszczaniem otomany z problematycznych moli, jak nie być głaskaną wzrokiem niczyim.
Bo w takim razie pozostaje nam tylko gorzki żal nad słonym, a niezapłaconym rachunkiem szwaczki, która nam taki piękny i cudnie opięty kostjum stworzyła…
Więc już lepiej — niech choćby lokaj…
Czuję magnetycznie, że jestem podziwianą od strony odwrotnej…

Gabriela Zapolska, „Kobieta bez skazy” (1913)

Staropolskie wartości rodzinne

Dedykuję zwolennikom tradycyjnych wartości rodzinnych…

Nathaniel William Wraxall, brytyjski dyplomata, opisuje obyczaje małżeńskie w Polsce pod koniec XVIII wieku:

Wprost boję się mówić o tym, co widziałem i wiem na ten temat, tak nieprawdopodobnie to wygląda. Udowodnienie zdrady małżeńskiej jest uznane za prawną przyczynę rozwodu; ale w zasadzie wystarczy nie więcej niż niezgodność charekterów, niechęć lub znużenie. (…)

Kilka dni temu byłem z wizytą w towarzystwie pana Wroughtona u księżnej Sanguszkowej (…). Jest to bardzo elegancka kobieta, blisko dwudziestoczteroletnia. Zastaliśmy ją w ogrodzie, przechadzającą się pod rękę z kanclerzem wielkim, swoim mężem, księciem Sanguszko, oraz drugą damą, w cieniu wysokich drzew.

Dyskutowali właśnie nad prawną stroną rozwodu, który w Polsce można uzyskać z taką samą łatwością, z jaką papież udziela przebaczenia i rozgrzeszenia. Jak zrozumiałem, książę zamierza poślubić damę, z którą się właśnie przechadza w towarzystwie żony.

Źródło: A. Lisak, Miłość staropolska, Bellona 2007, s. 128.

Pancerniken Zdzidami

Dwudziestego pierwszego maja 1674 roku szlachta obrała Jana Sobieskiego królem. Z koronacją czekał długo, bo aż do 2 lutego 1676 roku. Poprzedził ją uroczysty wjazd Sobieskiego do Krakowa, który miał miejsce 30 stycznia. W orszaku znalazła się także husaria, której opisy pozostawiono w źródłach wydanych w wielu wersjach językowych. (…)

Dotarłem także do relacji w języku niemieckim, jak można sądzić tłumaczonej z języka polskiego. Wnioskuję to po fragmencie, w którym pojawia się określenie „Pancerniken Zdzidami”. Zapewne niemiecki tłumacz nie wiedział, co owe „Zdzidami” oznacza i zostawił oryginalny, polski zapis. (…)

Kürtze Beschreibung wie Jhr. Königl. Mayst. in Pohlen den 30. Jan. 1676 in Krakau prächtig eingezogen den 31 die Leich- Prozession der beyden vorhin verstorbenen Königen beygewohnet und darauf am 2. Febr. glücklich gekröhnt worden

2 Compag. Cosaken zu Pferde
2 Comp. Pancerniken Zdzidami
welche schwarze und weisse Fähnlein gehabt
(…)

Radosław Sikora, Husaria pod Wiedniem 1683

Źródło: wilanow-palac.pl

Wniosek

Wiadomo, że kobieta przesiąka poglądami człowieka, z którym sypia. Ostatecznie (Natura czy Bóg – nie będziemy się spierać) nie po to tak skonstruował mężczyzn, by setki tysięcy plemników się marnowały; wnikają one w ciało kobiety i przerabiają ją na obraz i podobieństwo mężczyzny, do którego ona należy. [1]

Jeśli ta hipoteza jest słuszna, to np. używanie prezerwatyw powinno spowodować większą niezależność żon i częstsze rozwody. [2]

Jakich by genów nie miała genetycznie zmutowana kukurydza czy świnia, to zostają one w żołądku rozpuszczone i strawione. Czyli zniszczone. [3]

Janusz Korwin-Mikke

WNIOSEK: Seks oralny z korwinistą jest bezpieczny!

Lektura po zamieszaniu smoleńskim

Ciekawie się czyta po tym wszystkim „Ananke” Lema.

Stanisław Lem opisał atmosferę katastrofy oraz medialne i polityczne rozgrywki wokół niej tak, jakby żył w 2010 roku i śledził media piszące o katastrofie smoleńskiej. Ciekawe, czy wzorował się na jakiejś katastrofie sprzed 1971 roku (i musiało to być w kraju zachodnim), czy sam wpadł na to, jak to może wyglądać?

Gdy biegli po schodach do komory wyjściowej, Pirx, jeden z pierwszych w kombinezonie, nie miał wątpliwości – z takiego zderzenia nikt nie mógł wyjść żywy.

Potem biegli zataczając się pod uderzeniami wichury; z daleka, od strony klosza, pokazały się pierwsze pojazdy gąsienicowe i hovercrafty. Ale już nie trzeba się było spieszyć. Nie było do czego. Pirx sam nie wiedział, jak i kiedy wrócił do budynku kontroli – z obrazem krateru i zgniecionego kadłuba w osłupiałych oczach (…)

– Więc pan chciał, żeby Klyne wyłączył całą automatykę i starał się lądować sam, tak?
– Tak.
– A można wiedzieć, czemu?
Pirx nie zwlekał z odpowiedzią.
– Miałem to za jedyną szansę. (…)

– Czy Klyne słyszał pana?
– Nie wiem. Powinien był słyszeć.
– Czy przejął stery?
Pirx otwierał już usta, by powiedzieć, że na to jest dowód w rejestrach, ale zamiast tego odparł:
– Nie. (…)

– Klyne i ja należymy do dwóch różnych generacji. Kiedy zaczynałem latać, zawodność procedur automatycznych była daleko większa To się utrwala w zachowaniu. Myślę, że ufał im do końca. (…)

– Czy kontrola naziemna mogła, podług pana opinii, coś jeszcze zrobić? – pytał z kamienną twarzą Hoyster. Wyglądało na to, że wewnątrz komisji zachodzi rozłam. Hoyster był z Wielkiej Syrty.
– Nie. Nic.
– Temu, co pan powiedział, zaprzecza pana własny postępek.
– Nie. Kontrola nie ma prawa mieszać się do decyzji dowódcy – w podobnej sytuacji. W sterowni może ona inaczej wyglądać niż na dole. (…)

Pomyślał o dowódcy rozbitego statku. Nie wiedział, czy Klyne mógł uratować Ariela z trzydziestoma ludźmi załogi, ale nie wiedział też, czy Klyne próbował walczyć. To było pokolenie racjonalistów, podciągali się do niezawodnie logicznych sojuszników – komputerów, bo stawiały coraz większe wymagania, gdy je ktoś chciał kontrolować. Toteż łatwiej było się zdać na nie ślepo. On tego nie potrafił, chociażby sto razy chciał. Tę nieufność miał w kościach. Włączył radio.

Burza wybuchła. Spodziewał się jej, lecz zaskoczyły go rozmiary histerii. Trzy kwestie dominowały w radiowym przeglądzie prasy: podejrzenia o sabotaż, niepewność losu statków lecących na Marsa i – oczywiście – konsekwencje polityczne całej sprawy. Największe dzienniki były ostrożne w wysuwaniu hipotezy sabotażu, ale prasa brukowa tu sobie pofolgowała.

Moc było też krytyki stutysięczników: że ich nie wypróbowano dostatecznie, że nie mogły startować z Ziemi, a – co gorsze – niepodobna było zawrócić ich z drogi, bo brakło im dostatecznej rezerwy paliwa; nie dałoby się ich też wyładować na okołomarsjańskich orbitach. To była prawda; musiały stanąć na Marsie. Ale trzy lata wcześniej próbny prototyp, co prawda z innym nieco modelem komputera, lądował na Marsie kilkakrotnie z pełnym powodzeniem. Domorośli rzeczoznawcy zdawali się o tym nie wiedzieć.

Rozpętała się też kampania zmierzająca do zniszczenia politycznych popleczników Projektu Marsa; nazywano go wręcz szaleństwem. Musiały już gdzieś być gotowe listy wykroczeń przeciwko bezpieczeństwu prac na obu przyczółkach, krytykowano sposób zatwierdzania projektów i testowania prototypów, suchej nitki nie zostawiono na czołowych postaciach marsjańskiego zarządu; ogólny ton był kasandryczny.

Zaprawdę!

Przez wieki wieków nic się na tym śmietniku oprócz śmieci nie działo, a gdy zdarzyło się raz trzęsienie ziemi, to połowa śmieci, które znajdowały się na spodzie, wypłynęła na wierzch, a druga połowa, ta z wierzchu, opadła na spód, co samo w sobie nie miało większego znaczenia, przygotowało atoli fenomen, wywołany tym, iż Sławny Konstruktor Trurl, lecąc swą okolicą, olśniony został przez pewną kometę o jaskrawym ogonie.

I opędzał się od niej, wyrzucając przez okno próżniopławu to, co mu akurat nawinęło się pod rękę, a były to szachy podróżne, puste w środku, które wypełniał był dawniej okowitą, beczki po prochu, którego nie udało się wymyślić Warłajom z gwiazdy Chloreley, jako też różne stare naczynia, a wśród nich pęknięty garnek gliniany.

Garnek ów, zyskawszy chyżość zgodną z prawami grawitacji, przyspieszony ogonem komety, prasnął w zbocze nad śmietnikiem, wpadł niżej do kałuży, pośliznął się na błocie, zjechał na dół do śmieci i potrącił przyrdzewiałą blaszkę, która przez to owinęła się wokół miedzianego drucika, i wsunęły się między brzegi blaszki odłamki miki, i powstał kondensator, a drut, opasawszy garnek, uczynił zaczątek solenoidu, kamień zaś, poruszony przez garnek, pchnął kawał zardzewiałego żelastwa, który był starym magnesem, i od tego ruchu powstał prąd, i przesunął szesnaście innych blaszek i śmietnikowych drutów, i rozpuściły się tam siarczki i chlorki, i atomy ich poprzyczepiały się do innych atomów, a molekuły pobełtane zaczęły siadać okrakiem na innych molekułach, aż się z tego w samym środku śmietniska zrobił Obwód Logiczny, i innych pięć, oraz dodatkowo osiemnaście tam, gdzie garnek rozleciał się wreszcie w kawałki, a wieczorem wylazł na brzeg śmietniska, opodal wyschłej już kałuży, takim przypadkowym sposobem utworzony Majmasz – Samosyn, który nie miał ojca ani matki, ale sam był sobie synem, albowiem ojcem jego był Traf, a matką – Entropia.

I wydostał się Majmasz ze śmietnika, bynajmniej nie zdając sobie sprawy z tego, iż miał tylko jedną szansę powstania na sto supergigacentylionów do heksaptylionowej potęgi, i szedł sobie, aż doszedł do następnej kałuży, która nie zdążyła jeszcze wyschnąć, tak że mógł się w niej swobodnie przejrzeć, gdy przykląkł na brzegu.

I zobaczył w lustrze wody swoją głowę całkiem akcydentalną, z uszami jak przetrącone strucle, lewym skośnym, a prawym nadpękniętym, swój przypadkowy tułów, co się był ukulgał z blach, blaszysk i blaszątek, częściowo walcowaty, bo się był kulgał, wyczołgując ze śmietniska, a środkiem węższy, na kształt kibici, ponieważ w tym miejscu akurat przewalił się już na samym brzegu przez leżący tam kamień, ujrzał też swoje ręce śmieciste i nogi odpadkowe, i policzył je, a miał ich wskutek zbiegu okoliczności po parze, i swoje oczy, a tych przez czysty traf było dwoje, i zachwycił się niezmiernie sobą Majmasz – Samosyn, i westchnął nad smukłością swej kibici, parzystością członków, okrągłością głowy, i zawołał w głos:

– Zaprawdę! Jestem czarowny, a nawet doskonały, co najwyraźniej implikuje Doskonałość Wszelkiego Stworzenia!! O, jakże dobrym być musi ten, co mię stworzył!

I pokusztykał przed siebie, roniąc słabo przymocowane śrubki (albowiem nikt ich porządnie nie wkręcił), i nucąc hymny na cześć Harmonii Przedustawnej, a po siedmiu krokach potknął się, albowiem niedowidział, i rymnął łbem na dół z powrotem w śmietnisko…

Stanisław Lem, Cyberiada

Link do gry Machinarium (darmowe demo pokazuje to, o co mi chodzi 😉 ) dzięki MrX.

Najlepsze wzorce polityki jagiellońskiej

[Władysław Jagiełło] po jedzeniu kładł się zwykle i oddawał spoczynkowi. Sypiał długo, a wstawszy z łóżka, szedł prosto do wychodku, gdzie długo także wysiadując, wiele czynności układał lub załatwiał, a nigdy nie był przystępniejszym i łatwiejszym, jak wtedy; przeto wszyscy korzystali zwykle z tej pory dla wyjednania sobie tego, co im było pożądane.

Jan Długosz

Źródło: K. Biedroń-Ochmańska, J. Ochmański, Władysław Jagiełło w opiniach swoich współczesnych, Poznań 1987, s. 39