Czytacie po raz fafdziesiąty, że kobiety lecą na status materialny mężczyzny, bo tak mają zakodowane ewolucyjnie? Facebookowy samiec alfa przekonuje was, że mężczyzna ma gonić króliczka, bo to fakt udowodniony przez biologię ewolucyjną? Poniżej odpowiedź do wklejania (oczywiście z podaniem autora!).
Dr January Weiner (młodszy), biolog i matematyk, pracownik Instytutu Biologii Infekcji Maxa Plancka w Berlinie, pisze o biologii ewolucyjnej:
Popełniasz jeden błąd: sądzisz, że moja niechęć do EP [evolutionary psychology] bierze się z braku wystarczającej liczby lektur w tej dziedzinie. Jest wprost przeciwnie; dopóki nie zacząłem czytać prac z EP [evolutionary psychology] byłem do niej dość entuzjastycznie nastawiony. Chciałem kiedyś zrobić wykład dla studentów i wgryzłem się w temat. I o rrrrany, ale się złapałem za głowę. Potem okazało się, że nie tylko ja tak mam (…).
Każda kolejna praca utwierdza mnie póki co w przekonaniu, że to w większości mambo-dżambo i kobiety orgazmujące na widok bogatego gitarzysty. (…)
Nie mam problemu z ewolucyjnym podejściem do psychologii jako takim. Nothing in biology i tak dalej. Mam problem z konkretami, z tymi wyjaśnieniami post hoc które „ewolucyjni” psycholodzy nazywają „hipotezami”. Z brakiem genetycznych podstaw; i odwrotnie, z błędem symetrycznym — jeśli coś jest uwarunkowane przez geny, to musi to być adaptacja (i tak źle, i tak niedobrze! Jak zadowolić tych ewolucjonistów? Może grą na gitarze…) Z tym mętnie zdefiniowanym „ewolucyjnym myśleniem” jako programem badawczym, bez precyzyjnych narzędzi i rygorystycznych badań (…).
Podajesz linki do artykułów, które wskazują na pewne obserwacje, być może odpowiadające pewnym fenotypom. W ewolucjoniźmie to początek drogi;
– potem trzeba znaleźć genotyp (czy fenotyp jest dziedziczny? jaki jest mechanizm genetyczny?),
– pokazać że występuje dobór naturalny (spełnione warunki doboru naturalnego, takie jak występowanie zmienności genetycznej i fenotypowej, różnice w dostosowaniu, ślady selective sweeps w genomie itp),
– pokazać że istnieje zmienność genotypu skorelowana z przeżywalnością, wykonać eksperymenty testujące naszą hipotezę ewolucyjną i tak dalej.
– Co gorsza, nawet jeśli spełnimy warunki wystąpienia doboru naturalnego (dziedziczność, zmienność, fitness [dostosowanie] zależny od zmienności), to nadal jeszcze musimy pokazać, że dobór będzie silniejszy od dryfu genetycznego.
– I ciągle jeszcze jesteśmy narażeni na istnienie zmiennych ukrytych (np. badamy efekty uboczne, hitch-hiking).
Autorzy psych-ewo nad tymi wszystkimi etapami prześlizgują się zupełnie swobodnie. Wystarczy im wiedzieć, że kobieta ma częściej orgazm z bogatym Dżyngiz-Chanem grającym na gitarze i bach, ewolucja. Makes sense! Proszę Cię.
Podam przykład pozytywny i negatywny. Pozytywny: zdolność do trawienia mleka. Mamy dość wyraźnie zdefiniowany fenotyp (brak nietolerancji laktozowej, choć nawet tu nie jest to sytuacja czarno-biała), znamy mechanizm (konkretna mutacja w rejonie regulatorowym laktazy, sprawiająca że gen nie jest wyłączany u dorosłych), mamy namacalne ślady doboru naturalnego (obniżona zmienność wokół mutacji, dominacja jednego haplotypu — ślady selective sweep), znamy przykłądy konwergencji (różne mutacje w tym samym rejonie o podobnym fenotypie) które wystąpiły niezależnie od siebie w różnych populacjach pasterskich (np. w Afryce subsaharyjskiej). Brakuje nam co prawda dokładnych pomiarów fitness i eksperymentów, ale mimo wszystko są dość solidne podstawy by twierdzić, że nietolerancja laktozy jest adaptacją.
Wszystko to po to, by uniknąć pułapki na adaptacjonistów: wiary w to, że jeśli coś obserwujemy, to musi to być wynikiem doboru naturalnego. Jeśli jest wynikiem doboru naturalnego, to możemy sobie dopisać do tego post hoc historyjkę tłumaczącą jak to działa, „pożyczając” wyjaśnienia z innych badań.
Przykład negatywny: mężczyźni są bardziej skłonni do ryzyka bo ewolucja: Nie wiemy, czy skłonność do ryzyka jest dziedziczna. Nie wiemy, jaka jest jej zmienność. Nie mamy podstaw genetycznych. Nie mamy pojęcia, jak skłonność do ryzyka wpływa na liczbę potomstwa. Nie mamy śladów doboru naturalnego. Mamy tylko narrację post hoc. W efekcie równie dobrym tłumaczeniem jest to, że skłonność do ryzyka to np. efekt uboczny wyższego poziomu testosteronu (którego funkcją nie jest „skłonność do ryzyka”), a nie adaptacja. (…)
Założenia psych-ewo brzmią prosto. Logicznie i przemawiają do ewolucjonisty: nasze mózgi są wynikiem działania doboru naturalnego, zatem wiele naszych zachowań będzie ukształtowanych przez ewolucję. I to jest, oczywiście prawda i niezły pomysł na program badawczy, natomiast diabeł tkwi w szczegółach. Kiedy zacząłem szukać dobrych przykładów do wykładów, okazało się, że ich praktycznie nie ma. Większość z tego, co pisano o psych-ewo, to nędzne, naiwnie adaptacjonistyczne historyjki o kobietach mających orgazm na widok bogatych mężczyzn z gitarą. Ze świecą szukać psychologa ewolucyjnego który rozumie genetykę populacyjną, rolę dryfu itp. Bardzo, moim zdaniem, dobrze o evo-psych napisane jest tu: http://monkeysuncle.stanford.edu/?p=211 (jest tam też wiele ciekawych dodatkowych źródeł).
Powyższy tekst jest fragmentem dyskusji Januarego Weinera z internautami komentującymi na jego blogu. Niestety, nie napisał jak dotąd osobnej notki poświęconej temu zagadnieniu. Jestem przekonana, że sam ten fragment dyskusji nadaje się na notkę. Dokonałam niewielkiej redakcji: Podkreślenia i wylistowania pochodzą ode mnie, a także kolejność wypowiedzi może być inna niż wynikałoby z czasu publikacji komentarzy. Dodałam też linki do Wikipedii, wyjaśniające niektóre pojęcia.
Koniecznie przeczytajcie oryginalną notkę Januarego Weinera i całość dyskusji!
Na dokładkę:
Prof. Paweł Golik, dyrektor Instytutu Genetyki i Biotechnologii na Uniwersytecie Warszawskim:Wydaje mi się to podobnie jałowe jak psychologia ewolucyjna, w której również robi się wielopiętrowe arbitralne założenia dotyczące zjawisk, które na każdym piętrze dałoby się wyjaśnić inaczej, przeważnie prościej.Takie opinie rzadko przebijają się w polskich mediach, goniących za poklaskiem prostego czytelnika – a więc starających się potwierdzać przekonania tego czytelnika, nawet jeśli są nieuzasadnione. Napisałam już kiedyś o tym notkę: Teoria ewolucji w służbie konserwatyzmu.
To różnorodność jest kluczowa, bo przecież – ograniczając wywód do jednego tylko aspektu – zbiór partnerów Alfa nie kształtuje się w pik wokół jednej cechy, a jest wielowymiarową przestrzenią wypełnioną gaussowskimi garbami. Przestrzenią zorganizowaną w rozmaity sposób dla rozmaitych osobników. Problem, który widzimy jako nienaukowość EP sprowadzałby się więc do niemożności ujęcia obserwowanych zjawisk w ramy kategoryzacji matematycznej czy molekularnej.
I być może jest to problem immanentny.
Jest mnóstwo zjawisk biologicznych, których przynajmniej częściowo dziedziczny charakter jest dobrze znany, a szczegółowy opis na poziomie zaangażowanych genów, ich ekspresji, proteomiki itd. zaledwie powierzchowny i nader znikomy (przykładem schizofrenia – badania nad bliźniętami jednojajowymi, historia zachorowań w rodzinie itp. wskazują na znaczny udział dziedziczności w podatności na zachorowanie, ale konkretnego zrozumienia, co się dzieje na poziomie genetycznym, w zasadzie brak). W medycynie na pęczki jest procedur i leków, których mechanizm działania rozumiemy w znikomym stopniu, a także pełno jest procedur i substancji czynnych, które według obecnego zrozumienia ludzkiej fizjologii powinny działać, ale nie działają albo działają zgoła inaczej niż się spodziewamy. Co więcej, analogiczne zarzuty powinny przekreślić jako spekulatywną bzdurę cały ewolucjonizm poprzedzający odkrycie fizycznego nośnika dziedziczności (DNA, RNA) – a więc Darwina, Wallace’a, Mendla itd.
Sceptycyzm wobec metodologii i hype‚u to jedno, ale przekreślanie całej gałęzi dociekań tylko dlatego, że nie spełniają wymogów matematycznej ścisłości, wydaje się już zbyt pochopne.