Warszawa stolicą czystości

Dwa miejsca w środku Warszawy: Skrzyżowanie i najbliższa przecznica.

Skrzyżowanie

Najbliższa przecznica. Od co najmniej półtora roku nic tu się nie zmieniło. Mieszkańcy wyrzucają śmieci domowe po prostu pod blok. (Tak, budynek widoczny na zdjęciu to altana śmietnikowa. Jest zamknięta na kłódkę. Przez jakiś czas wisiał na niej napis: „Altana śmietnikowa nieczynna”.)

Rowerowa fasada

Już wcześniej zamierzałem owej sytuacji napisać, ale dopiero zapowiedź HGW mnie przymusiła. Otóż w stolicy ma się pojawić sieć wypożyczalni rowerów miejskich. Oczywiście, przed EURO 2012, bo to tak fajnie brzmi i jest medialne. Wedle koncepcji firmy Transeko wypożyczalnie rowerów miałyby się pojawić głównie w centrum Warszawy oraz przy niektórych stacjach metra (m.in. Stare Bielany, Wawrzyszew, Ursynów). Cudownie. Problem tylko jest po czym miałyby jeździć owe miejskie rowerki? Dróg rowerowych (a nie ścieżek jak chcą „dziennikarze” z GW, vide art.2 pkt. 5 lub art.33) jest mało i do tego nie są połączone one w jeden spójny system. Głównie wyprowadzają rowerzystów z Warszawy do lasów oraz pozwalają na przemieszczanie się po dzielnicach (chociaż nie zawsze się ze sobą łączą w ramach jednej jednostki administracyjnej) oraz wzdłuż Wisły. Dojazd do centrum jednym ciągiem dróg rowerowych jest niemożliwy. Pozostaje korzystanie z ulic wraz z samochodami, a jak wiadomo dla statystycznego polskiego kierowcy, ulica w mieście to jak autostrada. Nie dla rowerów i osób jadących zgodnie z przepisami. Po prostu się pędzi i wymusza pierwszeństwo. Aby można było jeździć sprawnie i bezpiecznie rowerem po ulicach Warszawy, konieczne są chyba patrole policji ustawione co 2 kilometry. Inaczej nie zmusi się do zmiany zachowania łamiących przepisy kierowców. A czekanie na zmianę kulturowo-społeczną to dłużej niż te pozostałe 2 lata do ustalonego terminu.  Dlatego nie będzie w Polsce długo obrazków znanych mieszkańcom Niemiec czy Holandii czyli pracownicy jadący na rowerach do centrum, gdzie pracują, po bezpiecznych drogach rowerowych.

Dla mnie owa zapowiedź to zwykła blaga. Podobnie jak „droga rowerowa” na Banacha (odcinek pomiędzy Grójecką a Żwirki i Wigury), niby  wydzielona z chodnika dla pieszych poprzez maźnięcie oznaczeń w postaci symbolu roweru, ale to jest chodnik, z płytami przemieszczającym się i dodatkowo nieoficjalny parking dla samochodów i z prezentem w postaci wysokich krawężników. Ale wedle UM Warszawy jest super, mamy ileś tam metrów drogi rowerowej.

Owe podejście do spraw rowerowych jest widoczne w „Dniu bez Samochodu”, kiedy wysocy urzędnicy chcą pokazać się z ekologicznej strony i wsiadają na rowery. Ot taka fraternizacja z pospólstwem. Tylko problem w tym, że przy fleszach zajeżdżają do pracy na pięknym rowerku. Ale wyjeżdżają w tym samym dniu limuzyną służbową. Ot taka naga prawda o traktowaniu pewnych spraw w Polsce. Warszawa nie jest wyjątkiem, ani negatywnym ani pozytywnym. Tylko z racji wielkości miasta pewne problemy widać w większej skali.

Socrealizm

„Pałac Kultury jest? Jest. Stoi.” – Sprawdził mój kolega po wylądowaniu w Polsce. Potrzebował załatwić wizę na kolejnego postdoca w kolejnym dalekim kraju, lecz stała obecność Pałacu w Warszawie działała na niego jakby kojąco.

Architekt Krzysztof Nowak żywi do Pałacu znacznie surowsze uczucia:

PKiN powinien zostać, jednak nie możemy pozwolić, aby formalnie i urbanistycznie władał nad Centrum Warszawy. Cały kompleks musimy podporządkować współczesnym projektom urbanistyczno-architektonicznym. Jeżeli nie uda się nam zlikwidować dominanty Pałacu i podporządkować otoczeniu to ten „stalinowski kolos” przygniecie nas na zawsze.

Dlatego architekt wysuwa – nie pierwszą w historii najnowszej – propozycję, by zasłonić Pałac wieżowcami. Nie wiem, czy gdziekolwiek w dzisiejszym świecie architektura jest takim wyrazem emocji. Pałac traktowany jak żywa istota, która włada, przygniata, narzuca się. Przecież widać po rozplanowaniu, że i te istniejące już wokół Pałacu wieżowce zostały wybudowane mu na złość. Tak, aby ich nowa forma, niosąca (życzeniowo zresztą bardziej niż realnie) idee kapitalizmu, biznesu, pieniędzy, Zachodu – by ta forma zdominowała stare idee wyrażane przez Pałac. Polacy są tacy emocjonalni i tacy ideowi.

Klasycyzująca płaskorzeźba na Placu Konstytucji, przedstawiająca projektantów MDM.


Mnie przypomina ten fragment fryzu z Partenonu. (Źródło: edukator.pl)

Dziś oglądaliśmy z Leszlongiem Plac Konstytucji i MDM. Po włączeniu mentalnego adblocka, obłuskującego architekturę z szyldów, banerów i reklam, warszawski socrealizm zrobił na mnie sympatyczne wrażenie. W domu zaczęłam czytać i dowiedziałam się, że styl ma w sobie dużo z przedwojennego modernizmu, ale więcej ozdóbek. I rzeczywiście: Przed wojną gmach Prudentialu miał elewację prostą, a po wojnie odbudowano go z dodatkiem różnych fikuśnych elementów. Przy czym bardziej podoba mi się ten socrealistyczny. Szkoda, że właśnie zaczyna się remont i przywrócona zostanie elewacja przedwojenna.

Artykuł z miesięcznika Spotkania z Zabytkami głosi podobne do moich niepopularne poglądy:

W literaturze przedmiotu pisze się o tym problemie w sposób specyficzny – nieco górnolotny, subiektywny i niepełny. Z perspektywy ponad pięćdziesięciu lat realizm socjalistyczny stanowi wciąż temat nieoswojony, do którego tworzy się taką samą nowomowę, jak w latach pięćdziesiątych XX stulecia tworzono ją wobec ówczesnych zjawisk politycznych, społecznych i kulturowych.

Problem socrealizmu budzi wciąż negatywne emocje, choć nie był pierwszym stylem w dziejach sztuki, który stworzono pod dyktaturę władzy. Badacz tego okresu powinien postawić pytanie: dlaczego historia sztuki nie wyrzuciła na rubieże swych zainteresowań baroku klasycyzującego króla słońce Ludwika XIV, empiru epoki napoleońskiej czy neoklasycyzmu Hitlera? W opracowaniach wymienionych przykładów nie czuć tej charakterystycznej nuty sarkazmu czy potępienia, która nieodłącznie towarzyszy opisom sztuki z okresu 1949-1956.(…)

Polacy po raz pierwszy zetknęli się ze sztuką socrealistyczną jeszcze przed drugą wojną światową w 1933 r., kiedy w marcu otwarto wystawę (w salonie Instytutu Propagandy Sztuki) „Wystawa sztuki sowieckiej ZSRR”. Bez wątpienia była ona gestem politycznym, co nie zmienia faktu, że przyszło ją zobaczyć 20 tysięcy osób (co jest porównywalne z londyńską wystawą surrealizmu w 1936 r.). Zastanawiano się, jakie przesłanki zadecydowały o takiej popularności wystawy – pomijając oczywiście fakt, że traktowano ją, jak egzotyczną osobliwość. Jednak w licznych w tym czasie omówieniach i recenzjach dużo miejsca poświęcono ówczesnej kondycji sztuki polskiej. Propozycja socrealizmu zdawała się wówczas odpowiadać na nurtujące całe środowisko artystyczne pytania o miejsce twórcy i ideowość sztuki.

Historia powstawania budowli socrealistycznych bywa barbarzyńska. W Kijowie wysadzono w powietrze cerkiew św. Michała Archanioła (odbudowaną niedawno), by zrobić miejsce pod jakieś ministerstwo. W naszym kraju socrealizm nie był tak drapieżny: Pod budowę MDM wyburzono sporo kamienic, ale chyba były i tak w marnym stanie po powstaniu. Gorzej, że zamierzano wysadzić kościół Zbawiciela. Jednak jak to w Polsce, z planowanej wielkiej dzielnicy robotniczej zrobiono tylko plac Konstytucji, po czym wszystkim się odechciało i z wysadzania nici. Socrealizm w warunkach polskiego braku konsekwencji nie jest aż tak obciążony barbarzyństwem, by nie pozwalał się lubić.

Warszawskie picie z gwinta

 

Dwa tygodnie temu umówiłem się na spotkanie z kumplem z byłej pracy. Spotkanie odbyło się w Jimmy Bradley`s Irish Pub. Kolega zamówił bezalkoholowe piwo jako, że był jeszcze w pracy. To co nas zdziwiło był fakt, iż dostał otwartą butelkę zamówionego piwa bez szklanki. Kolega zapytał, gdzie jest szklanka, bo nie pija się piwa z butelki w lokalu. Odpowiedź kelnerki była absurdalna – „U nas do piwa butelkowego nie podaje się szklanek„. Ale po chwili przyniosła. No i proszę. Nowa moda w lokalach warszawskich. Piwo butelkowe pije się z gwinta. Za taką cenę, jaką sobie tam życzą za luksus zamówienia u nich piwa, to można spokojnie wypić co najmniej 2 piwa z gwinta na zewnątrz. Zawsze sądziłem, iż w lokalu płaci się za nastrój, obsługę oraz pewną dozę kultury. Jednak mylę się. Picie z gwinta piwa to jest ta kultura w stolicy. Nie chcę być ironiczny czy też zgryźliwy, ale mam nadzieję, że w Warszawie używa się sztućców w restauracjach ;-).

Truchło

Kolejny z absurdów Warszawy już na szczęście odszedł w niebyt. Odesłałam go tam sama. A sprawa była ciekawa. Widziałam TO codziennie idąc do pracy. Nie wiedziałam, co TO jest.

Po jednej stronie płotu – elegancki blok przy jednej z głównych ulic Warszawy. Na parterze – Profesjonalne Studio Paznokci. Przed wejściem nienaganna czystość, codziennie wystawiane donice z bukszpanem. Po drugiej stronie płotu – mój instytut. Może nie aż tak elegancki, jak gabinet tipsów, ale jednak. „Do kogo należy to, co wisi na płocie? I co to w ogóle jest?” – pomyślałam.

Makabryczny zdechły ptak, nabity na sztachetę ogrodzenia. Nie trzeba eksperta od kryminalistyki, by stwierdzić, że obiekt wisiał już tak od wielu tygodni. Od strony instytutu nikt go nie zauważył, bo to jest w najdalszym rogu instytutowego ogrodu. Po prostu nikt tam nie chodzi.

Lecz od drugiej strony – pani z Profesjonalnego Studia Paznokci nieraz wychodziła na zewnątrz i prowadziła rozmowy telefoniczne pod płotem, mając nad głową rozkładające się truchło. Nic a nic jej nie przeszkadzało? Nie kłóciło się nawet z nieskazitelną witryną Studia i tymi donicami bukszpanu?

Przedstawiłam sprawę w sekretariacie instytutu. Poproszono pana odpowiedzialnego za sprzątanie terenu i zwłoki zostały natychmiast usunięte. Świat stał się odrobinę piękniejszy.

Dziś, gdy weszłam do sekretariatu, pani sekretarka powitała mnie słowami: -To był dorsz!!! Pan, który to sprzątnął, twierdzi stanowczo, że to był dorsz!

Co mnie aktualnie najbardziej wkurza w Warszawie

Przeprowadziłam się. Od teraz nadaję z Warszawy.

Warszawa wydaje mi się bytem nieco innego rodzaju, niż pozostałe polskie miasta. Jest to stolica, a więc dźwiga bagaż krajowej i międzynarodowej polityki. Jest prawdopodobnie najbardziej rozwiniętym cywilizacyjnie miastem w Polsce. Gdy patrzę na ładnie – w stosunku do reszty Polski – utrzymane parki, nawet zwykłe osiedla, gdy widzę witryny organizacji takich jak Zielone Mazowsze – to myślę, że w Warszawie jest większe niż gdziekolwiek w Polsce zagęszczenie ludzi, którym chce się coś robić. Jest to efekt pozytywnej selekcji – jeśli już ktoś tu się sprowadza, to po to by robić karierę. Odsetek ludzi obrotnych i przedsiębiorczych jest więc tutaj prawdopodobnie wyższy, niż w innych miejscach kraju.

Z drugiej strony – po tych wszystkich miejscach, które widziałam na świecie – mam pewne męczące poczucie. Otóż jeśli to jest najbardziej rozwinięte miasto w Polsce – to jaka to jest wciąż cholerna wiocha! Tyle tu jeszcze do zrobienia! Frustruje mnie uczucie, że pod wieloma względami to stanowi maksimum dobrego, które może mnie spotkać w Polsce.

Światła w centrum miasta psują się regularnie zawsze w godzinach szczytu. Zidiocenie kierowców dorównuje ogólnopolskiej średniej. Kompletny brak dróg rowerowych do centrum. Nierówne chodniki, wydeptane trawniki, obsmarowane klatki schodowe… i różne takie.

W kategorii Absurdy Warszawy będę od czasu do czasu pisać o tym, co mnie aktualnie najbardziej wkurza w stolicy.

Dziś byliśmy z Leszkiem na dniu otwartym Sejmu i Senatu. Było bardzo ciekawie. Pusty dziś budynek Sejmu udostępniono niemal w całości obywatelom. Zwiedzaniem bardzo sprawnie i profesjonalnie kierowała Straż Marszałkowska oraz pracownicy administracji. Jestem pod wrażeniem pięknej architektury i dopracowanych detali dekoracyjnych – ten budynek to perełka art deco. Aż chciałoby się tam pracować. I jakie piękne widoki z okien!

Można było poczytać ciekawe ulotki o historii parlamentaryzmu w Polsce, o tym jak działa dziś Sejm i Senat.  Organizacje pozarządowe robiły konkursy o najnowszej historii Polski (ze szczególnym uwzględnieniem roku 1989!). Dzieci też dostawały rozmaite materiały edukacyjne.

Fajne wrażenie zrobił na mnie widok pewnego ojca z synkiem – ponieważ akurat łatwo było poznać, że z pochodzenia są cudzoziemcami. Najprawdopodobniej pochodzili z Afryki. Lecz na 100% byli to obywatele Rzeczypospolitej Polskiej: z ożywieniem komentowali po polsku, nieśli biało-czerwone chorągiewki, chłopiec pozował ojcu do zdjęcia – z puzzlami "Konstytucja 3. Maja". Daje to do myślenia: Dlaczego to cieszy, gdy widzimy, że ktoś wybiera nasz kraj na nową ojczyznę? Gdy widzimy, że jest mu lojalny i wpasowuje się w jego tradycje? Co znaczy być lojalnym obywatelem? Czy Polacy emigrujący do innych krajów też tak się zachowują? A powinni?…

Ale wracając do zwiedzania – cała ta piękna impreza wyglądała mi jak na Polskę aż za dobrze. Za cywilizowanie. Gdzie podziała się wiocha?

No i faktycznie nie trzeba było długo czekać. Wiocha pojawiła się.

Wiochę zrobiło kilku panów z PSL. Czatowali na zwiedzających w korytarzu na pierwszym piętrze. Z zaskoczenia wpędzali grupy ludzi do salki swojej partii. Tam wygłaszali jakieś propagandowe opowiastki. Jak kto nie chciał wejść, to starali się przynajmniej wcisnąć ulotki z Piechocińskim. Żałosne i żenujące. W całym pustym gmachu zaszyli się tylko oni. W święto narodowe urządzać sobie kampanię wyborczą…