W drodze na moj wymarzony urlop na Bialorusi zatrzymalam sie w Warszawie i obejrzalam muzeum powstania warszawskiego.
Piekne i pomyslowe, ale brakuje w nim trzech rzeczy:
- Informacji o liczbie ofiar. (200 000, slownie: dwiescie tysiecy.)
- Trojwymiarowej makiety pokazujacej wielkosc zniszczen. (80% miasta zrownane z ziemia.)
- Informacji, co to powstanie wlasciwie dalo. (Nic.)
Kurioza, ktore mozna natomiast zobaczyc w muzeum to:
- Graffiti „Powstanie 44 – Solidarnosc 80”, przedstawiajace ramie w ramie powstancow warszawskich i strajkujacych robotnikow. (Absurd. Biorac pod uwage trzy punkty wymienione wyzej, Solidarnosc byla czyms dokladnie odwrotnym niz powstanie warszawskie.)
- Plakat akcji rowerowej Masa Krytyczna, lobbujacej na rzecz budowy sciezek rowerowych itp. Plakat nosi tytul „Masa Powstancza” i przedstawia peleton powstancow na kolarkach.
- Pokoj dla dzieci z replika pomnika malego powstanca i zabawami typu: pokoloruj samochod pancerny. W tle dziewczynka spiewa piosenke „Warszawo, czy cie jutro jeszcze zobacze”.
- W sklepie muzealnym T-shirt z nadrukiem: Powstaniec warszawski pomyka na deskorolce.
- Do kupienia takze ksiazeczki dla dzieci o tym, jak to fajnie bylo w powstaniu i puzzle z rozesmianymi chlopczykiem-powstancem i dziewczynka-sanitariuszka. (Tu juz zaczely przychodzic mi na mysl palestynskie obozy dla nieletnich terrorystow samobojcow. Oraz lzawe reportaze polskich gazet o afrykanskich dzieciach-zolnierzach.)
Muzeum jest fantastyczne do sprzedawania ladnego mitu zagranicznym turystom, ale pokazywanie go obywatelom Polski moze spowodowac u nich poczucie, ze raz na pare lat powinnismy sobie organizowac jakies fajne powstanie. Taka narodowa impreza integracyjna.
Tymczasem w rok(!!!) po powstaniu opinie o nim byly calkiem inne, niz promowane dzis przez media i politykow. przeczytajcie, co pisal o tym Stefan Kisielewski w Tygodniku Powszechnym z 1945 roku. Calosc mozna znalezc w moim dawnym wpisie My, dzieci wojny. Fragment tu:
Społeczeństwo warszawskie było w roku 1944 (…) pozbawione jednak informacji z zewnątrz, pozbawione możliwości trzeźwej oceny sytuacji ogólnej, uległo „psychologicznej konieczności” narzuconej przez młodzież. Tu tkwi właśnie tragiczny paradoks powstania – mniejszość narzuciła swoje kompleksy, swoje urazy psychiczne, swoją niecierpliwość i swój temperament – większości.
Młodzież, która rozpoczęła powstanie, to młodzież dojrzewająca w warunkach okupacyjnych. Młodzież, mająca wciąż przed oczyma przejawy straszliwego, niebywałego w historii terroru niemieckiego, młodzież, żyjąca tylko jedną myślą: zemsty, młodzież zajęta bez reszty żarliwymi przygotowaniami do akcji zbrojnej. A jednocześnie jest to młodzież, która wzrastając w warunkach wyjątkowych, niespotykanych dotąd na przestrzeni naszej historii, nie mogła zdawać sobie dokładnie sprawy, co to właściwie jest Polska, jej historia, jej polityka, jej sztuka, i zrozumieć w pełni tę banalną prawdę, że o istnieniu narodu decyduje istnienie jego odrębnej i niezależnej kultury, tak duchowej jak i materialno-cywilizacyjnej. Jest to młodzież pozbawiona właściwie przez potwornie nienormalne warunki życia kontaktu z prawdziwą tradycją polską i atmosferą wolnej Polski, a także z orzeźwiającą atmosferą intelektualną wielkich demokracyj Zachodu. Dla młodzieży tej jedynym celem życia była owa wymarzona walka – młodzież ta miała, jak to określa Kętrzyński, „zbiorowy uraz psychiczny” i nie było dla niej innego wyjścia jak tylko powstanie. (…)
Młodzież warszawska była – nie zdając sobie z tego sprawy – obojętna w stosunku do kultury polskiej, której pomnikami były warszawskie gmachy, kościoły, biblioteki, wobec zasobów materialnych, nagromadzonych w Warszawie, wobec tej sumy wielkiej pracy pokoleń, jakiej wytworem była Warszawa. Młodzież nie zawahała się postawić to wszystko jako stawkę w walce, która miała jej dać za to wyładowanie niewyżytych potrzeb bohaterstwa, ofiary i walki.
O powstaniu warszawskim pisalismy wczesniej: