Oto fragment książki „My” Torańskiej, który wprawił mnie w zupełne pomieszanie. Media na ogół pokazują Jarosława Kaczyńskiego jako oszołoma. Nie inaczej pokazują też Antoniego Macierewicza. Z ich czynów i wypowiedzi łatwo zresztą wywnioskować, że osobista paranoja jest wręcz motorem ich polityki. Potwierdzają to już wypowiedzi Kaczyńskiego sprzed kilkunastu lat, które cytowałam w poprzednich odcinkach.
Aż tu nagle Jarosław Kaczyński mówi:
– Jeżeli chodzi o Macierewicza, (…) jest to człowiek niewątpliwie zręczny, wykształcony, sprawny intelektualnie, inteligentny i generalnie rzecz biorąc wyrobiony politycznie, u którego w pewnym momencie kariery życiowej coś się zacięło, nastąpił jakiś odjazd. On w 1981 r. zaczął żeglować w tę stronę, gdzie w końcu wylądował. Być może doprowadziła go do tego jego wojna ze środowiskiem lewicowym, odbierana przez niego bardziej emocjonalnie niż racjonalnie, nie wiem.
Ze mną jednak Macierewicz rozmawiał rozsądnie. Mówił mi: słuchaj, ty żeś wymyślił partię nowoczesną, w stylu zachodnioeuropejskim, odciętą od wszystkich bagaży polskiej tradycji z antysemityzmem i nacjonalizmem na czele, i ja się z tobą – generalnie rzecz biorąc – zgadzam, ale ty nie widzisz tego społeczeństwa. To społeczeństwo – tłumaczył mi – żyło 50 lat w stanie zamrożonym i jest jak gdyby z Sienkiewicza, a nie z końca XX w. i jeżeli ma ono w ogóle być jakoś uporządkowane, zmobilizowane, ma się nie rozlecieć w tym kompletnym zamieszaniu ideowym, to jemu trzeba dać coś, co przystaje do jego świadomości, i ZChN jest właśnie tym, czego potrzebuje.
Dalej mi mówił tak: ja mam takie same poglądy jak ty w gruncie rzeczy, tylko ja widzę, że twój zamysł jest nierealny, ty ze swoją partią możesz w wyborach dostać 8 lub 9 proc., nie więcej, bo nikt więcej cię tutaj nie zrozumie, trzeba więc – by stworzyć partię masową – działać inaczej, trzeba podchodzić do tego społeczeństwa takim, jakim ono jest, i ewoluować w kierunku nowoczesności razem z nim.
(…) Tak mi mówił Macierewicz w 1992 r. Ja nie wiem, czy on w to wierzył, czy nie. On być może wiedział, że ze mną właśnie tak trzeba rozmawiać, bo gdyby zaczął sprzedawać mi jakieś bajki endeckie, to bym go wyśmiał. Ale jeśli on był w stanie tak rozmawiać, to o czym to świadczy? Że on potrafi dostosować się do sytuacji i że umie myśleć, czyli nie jest człowiekiem całkiem nieodpowiedzialnym.
Czy to możliwe, że przez te wszystkie lata – aż do dziś – obaj dżentelmeni tylko udają paranoję?! Czy aż tak skutecznie strugają wariatów, nie tylko przed sienkiewiczowską częścią społeczeństwa? Czy w głębi duszy obaj są zwolennikami polityki w stylu zachodnioeuropejskim, odciętej od antysemityzmu i nacjonalizmu, tylko roztropnie nie dają tego po sobie poznać?
To tak bardzo nie pasuje do szopek, które odstawiali kilkanaście lat później przed całą Polską, Europą i nawet światem, że nie mam pomysłu, jak wytłumaczyć ten dysonans. Przecież gdyby chodziło tylko o podlizanie się mniej wyrobionym warstwom społeczeństwa, to swoje spektakle podporządkowaliby jednak interesom państwa. Nowocześnie, niezaściankowo, zachodnioeuropejsko rozumianym interesom państwa. Tymczasem sienkiewiczowski sztafaż jak gdyby sam stał się treścią. W dodatku – jak mogli nie zauważyć, że społeczeństwo w międzyczasie stało się już nieco mniej sienkiewiczowskie i że wyborcy oczekują ostatnio jednak czegoś trochę innego?
Nie rozumiem.