Lem 1995

Felietony Stanisława Lema „Na szalach bałkańskiej wagi” i „Szklany but” z 1995 roku (publikowane w Tygodniku Powszechnym, a potem zebrane w książce „Lube czasy”). W Rosji rządził wtedy Jelcyn, ale powoli przejmowali wpływy – jak ich określa Lem – militaryści. Putin jeszcze do 1997 roku coś tam robił w Petersburgu. Podkreślam to, bo to nie tak, że wszystko, co teraz wylazło na wierzch, jest zamysłem Putina. Lem zwraca uwagę, że Zachód wciąż wpada w monomanię i daje się nabierać na wizję, że wszystko w Rosji zależy od jednego człowieka, czy to Gorbaczowa, czy Jelcyna. Czy – powiedziałby pewnie dziś – Putina. Choć ci dwaj pierwsi byli w oczach Zachodu „bohaterami pozytywnymi”, a ten ostatni jednak nie do końca, ale mechanizm monomanii jest ten sam. Tymczasem jest inaczej. Zamysły i plany robione są nie przez jedngo człowieka, a przez szersze i dłużej działające siły. Gdy Lem pisał te teksty, w byłej Jugosławii toczyła się wojna (co mnie dodatkowo szokuje, to liczby żołnierzy posłanych z Zachodu by opanować ten konflikt – liczby krytykowane przez Lema jako za małe – ile one wynosiły w porównaniu do liczby żołnierzy przysyłanych dziś, by strzec granic NATO…) I już podczas tamtej wojny jakieś rosyjskie mózgi myślały nad planami…

To, co się dzieje ostatnio w dawnej Jugosławii, od czasu gdy rozzuchwaleni Serbowie zaczęli przykuwać naszych między innymi wojskowych do obiektów strategicznych i wzięli prawie czterystu żołnierzy „błękitnych hełmów” do niewoli, jest moim zdaniem rodzajem poligonu. Rozgrywają się na nim wojskowe manewry, których głównym obserwatorem jest Rosja. Rosja uważnie przypatruje się temu, w jaki sposób Zachód daje, a raczej nie daje sobie rady z niesłychaną czelnością serbskich przywódców, którzy po kolei łamią rozmaite międzynarodowe umowy.

(…)

Jedna strona mydli wszystkim oczy, a druga bierze to za dobrą monetę. Co najwyżej na Adriatyk przypłynie kolejny lotniskowiec albo Francuzi czy Anglicy podeślą kolejną setkę żołnierzy – takie ukłucia szpilką, które na nikim nie robią już wrażenia.

Nie chodzi tylko o tę ponurą i straszną wojnę, chodzi o los Polski i innych krajów tak zwanej Grupy Wyszehradzkiej. W ciągu dziesięciu lat zakończy się w Niemczech epoka Kohla. Człowieka, który na tym stanowisku bardziej chciałby świadczyć nam poparcie w staraniach o doszlusowanie do Zachodu, nie znajdziemy. Kohl nie robi tego zresztą dla naszych pięknych błękitnych oczu, tylko dlatego, że nie chce, by Niemcy bezpośrednio sąsiadowały ze strefą rosyjskiego panowania i pomału odradzającego się rosyjskiego imperializmu.

Imperialne drożdże ciasta na razie jeszcze nie podniosą, bo przemysłowo-ekonomizcne zaplecze Rosji jest zdruzgotane. Ale rozwiązania typu militarnego, awanturniczego nawet łatwiejsze są do zrealizowania niż pokojowy wzrost gospodarczy i wprowadzanie demokracji. Poza tym kraj jest olbrzymi, pozbiera się szybciej, niż sądzimy, i w ciągu mniej więcej dekady suwerenność nasza znów może stanąć pod znakiem zapytania.

Zachód przejawia skłonność do monomanii – przedtem panowała gorbymania, teraz wszyscy przyczepili się do Jelcyna i uważają, że jak Jelcyn odejdzie, wszystko zaraz runie. Takie personifikowanie problemów wielkiego kraju i umieszczanie wszystkich inwestycji w jednej osobie to szaleństwo. Mówiąc szczerze, nie pożyczyłbym Jelcynowi dziesięciu groszy – polskich groszy. (…) Jelcyn jest zresztą tylko wykładnikiem pewnych sił, ustępuje na rzecz militarystów, bo nie ma przed sobą innej drogi. (…) W Rosji nie można się oprzeć na szlachetnych Kowaliowach, bo takich jest pięć i pół. Zresztą za dziesięć lat nie będzie już i Jelcyna…

(…)

Obawiam się natomiast, że o przyszłości w granicach dekady zadecyduje sposób, w jaki Pakt Atlantycki i Narody Zjednoczone reagować będą – jeśli będą w ogóle! – na coraz bezczelniejsze postępowanie Serbów. Dobrym słowem nic się tutaj nie wygra. Widzę na szalach tej wagi los Polski. (…)

Na długą metę nie ufałbym zresztą Amerykanom: tendencje izolacjonistyczne są w Ameryce bardzo silne, a politycy tamtejsi dość mocno sterowani badaniami opinii publicznej i nie chcą mierzyć sił na zamiary.

Zachodowi brak siły przywodczej, (…) jest za to, zwłaszcza w Europie, kłębowisko rozmaitych, często sprzecznych interesów. (…)

Nie ma takiego nieszczęścia, do którego człowiek się nie przyzwyczai. Serbowie na Bałkanach stosują taktykę salami i przyzwyczajają wszystkich po trochu do swoich zbrodni. Pejzaż jest schizofreniczny: Karadzić ma zostać postawiony przed międzynarodowym trybunałem jako ludobójca, a równocześnie traktuje się go jako partnera rokowań. (…) Belg, co przewodzi teraz NATO, (…) zachowuje się jak kiedyś Chińczycy: „tysiąc czterysta siedemdziesiąte szóste poważne ostrzeżenie pod adresem Stanów Zjednoczonych”…

Najlepszym monumentem potęgi Zachodu mógłby być dziś dwupiętrowy szklany but z umieszczoną w nim równie dużą nogą, kiwającą paluchem. Po prostu – kiwanie palcem w bucie! Umieściłbym ten monument w Brukseli.

To wszystko zakrawa na kpinę i przypomina zdartą płytę: igła wciąż wpada w ten sam rowek. Nie ma wyjścia, musimy rokować. A jeśli zamordują pewną liczbę Francuzów? – już zamordowali! – no to może się wycofamy. Będzie wtedy jeszcze gorzej? Więc się nie wycofujmy – wzmocnijmy nasze siły i zamiast dwóch tysięcy żołnierzy poślijmy sześć. Nie ma odwagi, a przede wszystkim nie ma świadomości tego, że nie chodzi o zagrożoną pozycję lokalną ani o dzisiejszy czy jutrzejszy interes żadnej ze stron konfliktu, rozpętanego przez Serbów dla stworzenia Wielkiej Serbii, tylko o długofalowy proces, w którym stroną najbardziej zainteresowaną jest – jak tu przed tygodniem pisałem – Rosja.

Proces ten dokonuje się powoli. Nie było przecież tak, że jak Hitler wkroczył do Nadrenii, to następnego dnia wybuchła wojna. Wypadki toczą się w tempie typowym dla historii. Jestem bardzo zdziwionoy, że w tej skali i w tej perspektywie czasowej jakoś się ich nie postrzega. Henry Kissinger ogłosił bardzo rozsądny artykuł w „Heraldzie” (…), tłumacząc, że trzeba koniecznie kogo się da brać do NATO – ale to głos odosobniony. A tu Białoruś popełnia samobójstwo i dobrowolnie rezygnuje z suwerenności. Z Ukrainą trochę lepiej, bo świadomość narodowa, zwłaszcza w jej części zachodniej, ktra przed wojną do Polski należała, wydaje się silna. Umiarkowany ucisk, jakiemu Ukraińców w przedwojennej Polsce poddawano, okazał się dla ich poczucia tożsamości zbawienny, natomiast krwawe prześladowania, jakich ofiarą padły za Stalina białoruskie elity, poczucie to całkowicie zniwelowały.

Motywacje Zachodu są i w tym przypadku wyraźne. Mówiąc cynicznie: na Białorusi nie ma ropy ani diamentów, nie ma nic. Kazachstan i Ukraina są znacznie bogatsze, dlatego będą otrzymywać pomoc, a za pomocą w postaci miliardowych inwestycji stoi i stać musi rząd i Kongres amerykański. Musi, bo tak to jest urządzone na tym świecie. Jak długo jednak Ukraina jeszcze się trzyma – nie wszystko stracone. 

 


Komentarze

  • red.grzeg 16.03.2015Parę miesięcy po tekstach Lema, NATO wybombardowało chęć dalszego prowadzenia wojny w Bośni. Powstała dość złożona struktura państwowa która ma sporo problemów, ale w której panuje pokój i względny spokój.Parę lat po tekstach Lema, NATO wybombardowało Serbii złudzenia że poparcie Rosji dużo znaczy. Obecnie Serbia się o przyjęcie do UE (ma status kandydacki) i współpracuje z NATO.Radovan Karadžić od wielu lat spędza czas w United Nations Detention Unit.
  • Gość Seba *.echostar.pl 16.03.2015

    Jakże prorocze słowa w odniesieniu do aktualnych wydarzeń na Ukrainie i znów będziemy mieli problem ze wschodnim sąsiadem i znów zawiedziemy się na Zachodzie gdzie zawsze króluje pragmatyzm a my myślimy emocjami