Kościół jak zwykle niekonsekwentny

Ponieważ polska hierarchia kościelna właśnie rzuca gromy na tabletki „dzień po”, chciałabym zwrócić uwagę na ciekawą sprawę – Kościół katolicki na Zachodzie, uwaga! mając identyczny pogląd na kwestię śmierci niezagnieżdżonego zarodka, ma najwyraźniej bardziej zniuansowane podejście do tych pigułek:

Oto artykuł na jednym z zagranicznych portali katolickich.

Otóż zgodnie z argumentacją kościelną, jeśli dojdzie już do powstania zarodka, to nie wolno zapobiegać zagnieżdżeniu się go. Natomiast w powyższym artykule napisane jest, że w przypadku np. gwałtu jak najbardziej można wykorzystać drugi, i chyba główny, typ działania tabletki „dzień po”, mianowicie nie dopuścić do jajeczkowania.

Teoretycznie da się to zrobić. Po prostu zalecają, że z kościelnego puktu widzenia wolno zażyć tabletkę, jeśli wiemy (spodziewamy się), że kobieta jest w fazie przedowulacyjnej. Z uwagi na żywotność plemników ma to jak najbardziej sens, bo plemniki mogą w drogach rodnych poczekać na owulację nawet kilka dni. Trzeba pamiętać, że sama faza owulacji, czyli wypuszczenie gotowego na zapłodnienie jajeczka i jego czas życia trwa bardzo krótko – kilka godzin – więc „utrafienie” ze stosunkiem w samą owulację byłoby bardzo mało prawdopodobne. Raczej jest tak, że plemniki czekają na nadchodzące jajeczko.

Jeśli natomiast wiemy (spodziewamy się), że do owulacji prawdopodobnie już doszło, to tabletki zażywać nie należy, bo może ona zapobiec zagnieżdżeniu istniejącego już zarodka. Trzeba pamiętać, że zapłodnione jajeczko przez kilka dni wędruje przez jajowód, zanim wreszcie dotrze do macicy i zagnieździ sie w niej.

Oczywiście, gdyby wyznaczenie momentu owulacji było tak proste, to większość metod antykoncepcji przestałaby być potrzebna. Tym niemniej rzeczywiście na podstawie wywiadu z przebiegu cyklu miesiączkowego, usg jajników i z badań hormonalnych można w przybliżeniu wywnioskować, czy kobieta znajduje się w fazie przedowulacyjnej, czy około- lub poowulacyjnej.

Jak by nie patrzeć na skomplikowanie tych rozróżnień, jest to podejście Kościoła niewątpliwie łagodniejsze i bardziej oparte na wiedzy, niż w Polsce.

Do powyższego „oświeconego” podejścia zachodniego Kościoła oczywiście także można mieć zastrzeżenia:

Po pierwsze: Jeśli kobieta zażyje tabletkę zaraz po stosunku, to chyba małe jest prawdopodobieństwo, że za jej pomocą uśmierci zarodek – po prostu dlatego, że nawet w sam moment owulacji plemnikom zajmuje trochę czasu (godzin?), aby dotrzeć do jajowodu i spotkać się z komórką jajową. To wszystko nie dzieje się momentalnie! W tym samym czasie tabletka wchłania się, powoduje zmiany hormonalne zagęszczające śluz w drogach rodnych, przez co plemniki mają utrudniony ruch. Co nastąpi pierwsze? Zablokowanie ruchu plemników, czy jednak dotarcie plemników do jajeczka i zapłodnienie go? Trudno powiedzieć, jest to kwestia przypadku.

Po drugie: Po zmierzonym poziomie hormonów, po usg stanu jajników można stwierdzić, czy do owulacji już doszło – już, czyli ex post. Nie da się natomiast w żaden sposób stwierdzić, czy znajdujące się w drogach rodnych jajeczko jest zapłodnione czy nie – dopóki ono się nie zagnieździ, to nie wywołuje wykrywalnej reakcji hormonalnej organizmu. Zatem opisane wyżej podejście Kościoła to także loteria – zawężona, ale loteria – bo mówimy: jest prawdopodobieństwo (nie pewność!), że mamy do czynienia z zapłodnioną komórką, zatem na wszelki wypadek nie wolno nam robić nic, by ją uśmiercić.

Jeśli jednak trzymać się konsekwentnie tej postawy probabilistycznej, to Kościół powinien zabraniać wszelkich aktywności, które mogłyby przypadkowo powodować śmierć potencjalnie zaistniałego zarodka. Podam przykład: niektóre kobiety mają za krótką ostatnią fazę cyklu. Faza ta służy w przypadku zapłodnienia do tego, aby zarodek miał czas się zagnieździć. Wiele kobiet nie wie, że ma za krótką tę fazę i leczy to dopiero gdy chce zajść w ciążę. Konsekwentnie, Kościół powinien wymagać jednak od wszystkich kobiet obowiązkowego leczenia takiej dysfunkcji, bo przecież prowadzi ona do przypadkowego niezagnieżdżenia zarodka.

Co więcej – w naturze, u zdrowych par starających się o dziecko, 3/4 zarodków się nie zagnieżdża. Konsekwentnie, Kościół powinien zastosować tu retorykę używaną przeciwko in vitro: Naturalne poczęcie każdego dziecka okupione jest „śmiercią trojga jego braci i sióstr”. Osoby wielodzietne mają więc na sumieniu więcej uśmierconych zarodków, niż osoby stosujące prezerwatywy. A osoby mające problemy z płodnością, spowodowane trudnością z zagnieżdżeniem zarodka, powinny w ogóle nie próbować poczynać dzieci, bo skazują jeszcze większą liczbę zarodków na śmierć. Tak wynika z kościelnej logiki, gdyby trzymać się jej konsekwentnie.

Kościół odpowiada na to, że tutaj liczy się intencja: czy robię coś celowo, żeby uśmiercić zarodek, czy śmierć dzieje się „naturalnie”. Ale tu przyłapuję Kościół na niekonsekwencji. Jeżeli niezagnieżdżony zarodek jest naprawdę pełnym człowiekiem, to taka argumentacja wobec życia ludzkiego nie powinna mieć miejsca. Jeśli np. wiemy, że dzieje się naturalny kataklizm, w którym ginie 75% ludzi, to brak przeciwdziałania i prób ratowania tych ludzi Kościół nazwałby grzechem, prawda? Naturalność kataklizmu nie usprawiedliwiałaby naszej bezczynności.

Na koniec chcę zwrócić uwagę na największą niekonsekwencję Kościoła w Polsce: Najzwyklejsze, funkcjonujące od lat w sprzedaży, tabletki antykoncepcyjne robią dokładnie to samo, co tabletka „dzień po”. Zapobiegają owulacji, ale ewentualnie też jeśli mimo wszystko doszłoby do zapłodnienia, to zapobiegają zagnieżdżeniu zarodka. Będąc konsekwentny, Kościół powinien z równym zapałem żądać zakazu sprzedaży zwykłych tabletek antykoncepcyjnych i nazywać je „aborcją” oraz „trutką na dzieci”.

Samo w sobie ciekawe jest, jak często efektem tabletek (czy to zwykłych, czy „dzień po”) jest zahamowanie owulacji, a jak często – zapobieganie zagnieżdżeniu. Nie udało mi się znaleźć wiarygodnych danych na ten temat. Z czysto naukowej ciekawości chciałabym to wiedzieć.

Zasłyszałam też ciekawą, i chyba prawdopodobną informację, że tabletki „dzień po” (nie wiem, czy EllaOne, ale inne owszem – te oparte na dawce progesteronu) jeżeli zastosowane są przypadkiem w momencie już po zagnieżdżeniu zarodka, to mają działanie właśnie dobroczynne na ciążę. Otóż wprowadzają organizm sztucznie w „ostatnią fazę cyklu”, fazę progesteronową, która chroni zagnieżdżony zarodek przed poronieniem.*

*) Edit: Ta informacja nie dotyczy EllaOne, lecz tabletek z gestagenami. Natomiast polecam wpis na blogu doktora endokrynologii, Jacka Belowskiego, na temat EllaOne: blog.endokrynologia.net . Co ciekawe, autor przedstawił kilka wątpliwości związanych z niedostatecznym wyjaśnieniem działania leku przez producenta. I w zasadzie te wątpliwości mogłyby zostać wykorzystane jako argument przez działaczy kościelnych z Terlikowskim na czele.


Komentarze

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 18.01.2015Warto przeczytać ten wpis na blogu red. Sporniaka z Tygodnika Powszechnego, i koniecznie dyskusję pod nim: sporniak.blog.onet.pl/2013/01/30/rygoryzm-moralny/
    Z prostego wyliczenia wynika, że szansa na to, iż zażycie tabletki spowoduje niezagnieżdżenie zarodka, wynosi mniej niż 1 na 70.

    Jeszcze ciekawostka: Wielu poważnych katolickich moralistów opowiada się za momentem zagnieżdżenia (w Polsce zwolennikiem takiego poglądu jest ks. prof. Tadeusz Ślipko SJ).

  • xyz123459 18.01.2015Będąc konsekwentny, Kościół powinien z równym zapałem żądać zakazu sprzedaży zwykłych tabletek antykoncepcyjnych i nazywać je „aborcją” oraz „trutką na dzieci”

    Ależ robią to. Co bardziej nawiedzeni kapłani zrównują antykoncepcję hormonalną z aborcją, bo i jedno, i drugie to przecież mordowanie dzieci. Jeszcze bym to zrozumiał – choć nie popierał – bo przynajmniej są konsekwentni w swoim uporze, ale ci sami ludzie zarazem z zapałem głoszą, że prezerwatywa, która w ogóle likwiduje ten problem, to wynalazek z piekła rodem, bo rzekomo uprzedmiatawia kobiety. Stosunek przerywany również jest be, bo podobno ingeruje w jakieś boskie plany. Czyli: jak ktoś nie chce mieć dzieci, to powinien korzystać z kalendarzyka. Z kolei jak ktoś bardzo chce je posiadać, to nie wolno mu korzystać z in vitro – powinien zdać się na NPR. Jest to sprowadzanie ważnych decyzji życiowych do gry w totolotka.

    Dogmatycy wszelkiej maści z reguły forsują głupie i przeciwskuteczne rozwiązania:

    => Kościołowi rzekomo chodzi o zmniejszenie liczby aborcji, ale jego działania faktycznie prowadzą do zwiększenia liczby „wpadek”, a co za tym idzie – aborcji, czy to wykonywanych w podziemiu, czy za granicą, a w skrajnym przypadku do horrorów typu kiszenie dzieci w beczkach (…no bo przecież można stosować „naturalne metody”…).

    => Kościołowi rzekomo chodzi o zmniejszenie zachorowalności na HIV w biednych krajach, ale zakaz stosowania prezerwatyw prowadzi faktycznie do zwiększenia odsetka populacji, zarażonej chorobami wenerycznymi (…no bo można nie uprawiać seksu przed ślubem, to takie proste, przecież zawsze można wziąć zimny prysznic…).

    => Rządom wielu państw zależy rzekomo na wyeliminowaniu narkotyków z rynku czy na leczeniu narkomanów, ale z uporem maniaka stosują przeciwskuteczne rozwiązania, polegające wrzucaniu wszystkich środków psychoaktywnych do jednego worka, kryminalizowaniu użytkowników na zasadzie „ćpuny do więzień” czy niechęci do leczenia substytucyjnego, a czasem nawet – jak parę lat temu na Ukrainie – do niechęci wobec programów typu wymiana igieł (…no bo po co uzależnionemu od heroiny metadon – może nie ćpać, to przecież takie proste, a niedzielny użytkownik trawki zawsze może kupić pół litra w sklepie…).

    => Greenpeace’owi podobno zależy na zmniejszeniu emisji CO2 do atmosfery, ale z zapałem forsują zamykanie elektrowni atomowych w Niemczech (bo z jakichś bliżej mi nieznanych powodów nie pasuje im to do ich dogmatycznego światopoglądu), co przełoży się – w taki czy inny sposób – na zwiększoną emisję tego gazu (…no bo przecież można pozakładać fermy wiatrowe, to takie proste…).

    Tak bywa, gdy ktoś żyje na księżycu i, kierując się dogmatyzmem, ignoruje rzeczywistość. Fanatyzm różnych zakutych głów jest nie tyle głupotą, ale wręcz zbrodnią, bo prowadzi do nie tylko absurdu, ale często też do tragedii.

  • Gość ver *.bg.us.edu.pl 19.01.2015Najzwyklejsze, funkcjonujące od lat w sprzedaży, tabletki antykoncepcyjne robią dokładnie to samo, co tabletka „dzień po”.

    Zwykłe tabletki antykoncepcyjne zawierające lewonorgestrel można wykorzystać również w antykoncepcji doraźnej (tzw. metoda Yuzpe).

    Mechanizm uniemożliwiający zagnieżdżenie jest możliwy także we wkładkach domacicznych (zarówno tych hormonalnych, jak i miedzianych). Czy i wkładki należy wycofać z rynku?

    Inna niekonsekwencja polskiego Kościoła. Zespół Ekspertów KEP stwierdził, że biorąc pigułkę „po” nie zaciąga się kary ekskomuniki jaka grozi za aborcję, ale ten sam zespół stwierdził, że w świetle polskiego prawa karnego mamy do czynienia z przestępstwem łamania ustawy antyaborcyjnej. Czyli prawo świeckie bardziej surowe niż kanoniczne?

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Dodam, że wkładki są w największym stopniu na indeksie kościelnym, bo one w ogóle nie hamują owulacji, a wyłącznie działają antyimplantacyjnie. Zgodnie z logiką oszczędzania życia zarodków, rzeczywiście jest to metoda, która w największym stopniu te zarodki marnuje. Jednak Kościół nie żąda wycofania z rynku wkładek i nie krzyczy, że są niezgodne z ustawą antyaborcyjną. Wygląda na to, że wg Kościoła wystarczy aby środek był na receptę, a w magiczny sposób przestaje łamać prawo.

    Kościół zdaje się myśleć, że jeśli pomiędzy apteką a pacjentką jest jeszcze lekarz, to zawsze można oddziaływać na sumienie tego lekarza, aby odmawiał wypisywania recept. Więc tak naprawdę chodzi o utrudnianie, wszelkimi sposobami utrudnianie, i wszystkie chwyty są tu dozwolone.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Oto „umiarkowanie liberalny” portal katolicki, prowadzony przez księży jezuitów:
    Piszą tu, że pigułka „dzień po” może powodować ciążę pozamaciczną.
    …Bo zarodek zagnieździł się tam, gdzie miał do tego warunki, czyli w jajowodzie, a nie w macicy, w której wyściółka była sztucznie zmniejszona przez działanie pigułki „dzień po”.

    Już to widzę, jak zarodek wpływa do macicy, rozgląda się, widzi, że nie ma warunków do zagnieżdżenia, więc cofa się do jajowodu.

    Tak ordynarne kłamstwa firmuje polski Kościół.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Tu jest link do tego artykułu:
    www.deon.pl/wiadomosci/komentarze-opinie/art,784,pigulka-dzien-po-trutka-na-lemingi.html
    Wcześniej nie mogłam go wkleić ze względu na jakiś problem z filtrem antyspamowym.
  • Gość ver *.bg.us.edu.pl 19.01.2015I pojawia się inny mem: kobiety zażywające te tabletki będą klientkami klinik in vitro . Wiadomo więc kto za tym stoi…
  • Gość x *.free.aero2.net.pl 19.01.2015Anuszko, jeśli chodzi o „ordynarne kłamstwa firmowane przez polski Kościół”, to przynajmniej w przypadku podlinkowanego przez Ciebie tekstu podejrzewałbym raczej, że publicystka nie tyle kłamie, ile zwyczajnie nie rozumie, podobnie zresztą jak większość komentatorów. To wcale nie jest mniejszy problem: jeśli ktoś z powagą i troską na łamach prasy katolickiej czy podczas kazania (jednego takiego dane było mi wysłuchać podczas wczorajszej mszy) głosi kompletne bzdury, w które święcie wierzy, to dobre chęci nie zmniejszają szkodliwości bredzenia.

    Problem, jaki Kościół ma z nauką i argumentami naukowymi, nie dotyczy chyba – wbrew temu, co na ogół się podnosi – kwestii poznawczych. Głębiej leży ogólna ambiwalencja chrześcijaństwa wobec świata fizycznego i życia doczesnego. Oczywiście jest wielka tradycja wyjaśniająca tę ambiwalencję w kategoriach Upadku i Odkupienia, ale w praktycznym, codziennym zderzeniu z realiami zawsze powstaje napięcie – np. czy dobry katolik powinien jeść smaczne jedzenie, chwaląc tym dobroć Boga, który zesłał mu ten dar, czy raczej zważać na to, by przyjemność z jedzenia nie przerodziła się w grzeszną fascynację światem? Podczas wielkich świąt chrześcijańskich kładzie się akcent raczej to pierwsze, podczas postu – na drugie, a poza tym? Sądzę, że ta sama nieufność podminowuje stosunek Kościoła do zmian społecznych czy postępów nauki. Nie chodzi tylko o chęć utrzymania wpływów czy świadome utrzymywanie wiernych w ciemnocie (choć i tak niestety bywa), lecz raczej o zagubienie samych księży, hierarchów nie wyłączając, w kwestii tego, czy wolno nam zmieniać jakkolwiek sposób życia i czy wpływ na rzeczywistość motywowany ludzkimi chęciami i potrzebami jest z natury czymś dobrym (czyńcie ziemię sobie poddaną etc.), czy też raczej złym (jako arogancki sprzeciw wobec planów Bożych). Kościelny konserwatyzm w naszym wciąż przyspieszającym świecie może pełnić pożyteczną rolę, zmuszając do poważniejszego i dłuższego namysłu nad konsekwencjami zmian, a także zwracając uwagę na to, że postęp niekoniecznie zawsze niesie ludziom dobro. Natomiast bredzenie jest zawsze i nieodmiennie szkodliwe i naganne, a już zwłaszcza wtedy, gdy dopuszcza się go kapłan sprawujący liturgię, któremu nikt nie przerwie, by zmusić go do dyskusji.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Tak, krótko mówiąc, chodzi o wystawianie cennika za przyjemność.
  • Gość x *.free.aero2.net.pl 19.01.2015Tak, krótko mówiąc, chodzi o wystawianie cennika za przyjemność.

    Tak, często to jest główny punkt programu. A czasem chodzi chyba też o frajdę z tego, że się innym mówi, jak mają się zachowywać.

    Ale oczywiście nie tylko o to chodzi, poważniejsze względy też często wchodzą w grę. Nie tylko chrześcijanie, i nie tylko osoby wierzące, zastanawiają się, czy dobre życie polega na maksymalizacji przyjemności, dochodząc przy tym do wniosku, że niekoniecznie. Kościół ma głęboki problem z określeniem swego stosunku do świata, próbując pogodzić słowa Jezusa o tym, że Królestwo Jego nie jest z tego świata, a także zawartą w wielu miejscach Biblii pochwałę wstrzemięźliwości, z uznaniem we wczesnych wiekach naszej ery koncepcji manichejskich (mówiąc skrótowo, bo chodzi tu raczej o różne nurty gnozy niż tylko o manicheizm w sensie ścisłym) za herezję. Nie żeby Biblia jakkolwiek implikowała tezy manichejskie, w wielu kwestiach wprost przeciwnie, choć gdzieniegdzie w późnych księgach Starego i w pewnych fragmentach Nowego Testamentu przezierają już zarówno tendencje „protognostyczne”, jak i polemiki z nimi. Ale spór głównego (obecnie) nurtu chrześcijaństwa z manicheizmem i innymi nurtami gnozy nie bez przyczyny ciągnął się tak długo, wygląda przecież na to, że w kwestii złej/dobrej natury świata (podobnie zresztą jak w pokrewnej kontrowersji dotyczącej natury Chrystusa, o co toczono boje m.in. z arianizmem i nestorianizmem) teksty biblijne po prostu są niezbyt spójne i umożliwiają nader różnorodne interpretacje.

    Ten mętlik nawet z perspektywy osoby niewierzącej nie powinien prowadzić do przekonania, że brak w tym dobrej woli lub sensu. W istocie zarzut niekonsekwencji trzeba w kwestiach etycznych traktować z ostrożnością, bo i rozważane pojęcia są zwykle nieostre, i ewolucyjne źródła odczuć moralnych przynajmniej w znacznej części są najprawdopodobniej przedrozumowe, instynktowne – nie ma więc chyba żadnego powodu, by dawały się bez istotnych modyfikacji rozwinąć w całkiem spójny, logicznie niesprzeczny system. A jak już modyfikujemy, to pojawia się w tym arbitralność, gra sił itd. Z perspektywy osoby wierzącej w to, że Biblia czy też prawo naturalne (rozumiane jako domniemany zestaw takich powszechnych wśród ludzi „pierwotnych intuicji moralnych”, przy czym istnienie takiego zestawu i jego treść budzą sporo wątpliwości) zawierają bezbłędny i nieodparcie jednoznaczny przekaz jakichś od Boga danych absolutnych norm moralnych, kłopot oczywiście jest. Ale chyba nikt z dzisiejszych chrześcijan, poza kompletnymi i bezmyślnymi fundamentalistami, nie upiera się jednocześnie przy bezbłędności i nieodpartej jednoznaczności tekstów biblijnych (koncept nieomylności Biblii podlegał od dawna zmianom). Ba, można się wręcz w Piśmie Świętym doczytać, że Duch Święty stopniowo będzie objawiać Kościołowi, co i jak, czego raczej nie można pogodzić z poczuciem osiągnięcia przez nauczanie kościelne całkowitej pewności i bezbłędności przed końcem świata. Po nim zaś nauczanie owo będzie już zbędne.

  • Gość zaz *.xdsl.centertel.pl 20.01.2015

    Jakiś czas temu czytałem opowieść o tym, jak przedstawiciele jakiejś firmy zbrojeniowej przyjechali z prezentacją swoich granatników do Polski. Na polskim poligonie przed grupą polskich wojskowych już mieli rozpocząć strzelania do tarcz, gdy wtem szef poligonu wziął kałacha i puścił kilka serii w powietrze. Pięć minut później zezwolił na strzelanie z granatnika. Zdziwionym gościom, którzy już a dziesiątkach poligonów całego świata strzelali i takiej procedury jeszcze nigdzie nie widzieli, wyjaśniono, że w ten sposób ratuje się życie ewentualnych grzybiarzy, którzy mimo ostrzeżeń, łażą po poligonowych lasach. Innostrańce w śmiech, bo w ich przekonaniu, skoro ktoś świadomie łazi po poligonie, to świadomie się naraża i nie warto się jego życiem przejmować. Tymczasem dla naszych było to normalne, że skoro za 30zł (tyle kosztuje pełny magazynek) można jakiemuś głupkowi życie uratować, to dlaczego by nie ? Zauważ „niekonsekwencję” tego postępowania, będącą zapewne konsekwencją oddziaływania na naszych żołnierzy „niekonsekwencji” w nauczania Kościoła – powinni dla ratowania grzybiarzy zapewne użyć psów, zasieków, helikopterów, termowizji … .

Wolność słowa – wartość absolutna? Czy może jednak nie?

Ten pierwszy filmik, który zalinkowałam, a potem skasowałam – nie napisałam, o czym on był. W jakimś odruchu wyparcia.

Dziewczyna z kałasznikowem, w białym zimowym uniformie. Gdzieś w polu, na skraju lasu. Na głowie ma bielusieńką, puszystą, futrzaną czapkę. Istna Śnieżynka. Mówi głosem jasnym i radosnym:

„Na radość ludziom, na śmierć wrogom – z Bożym narodzeniem, z Noworosją! Zwycięstwo będzie z nami!
A jeśli będziemy przegrywać – unicestwimy cały świat!”.

Wykonuje kolisty gest ręką.
Rozbrzmiewa tęskna, szarpiąca za serce muzyka i w jej takt powoli, powoli rozkwita – grzyb atomowy.

Niektóre kopie tego filmu już poznikały z youtube.
Akurat w ostatnich dniach dużo się mówi o wolności słowa. Wolność słowa jako wartość absolutna? Czy może jednak nie?
Czy wolność słowa przysługuje przemysłowi, który seryjnie produkuje truciznę dla mózgów, mieszankę sekciarskiej religii i polityki?
W youtube jest opcja: Więcej > Zgłoś film > Przemoc/treści budzące odrazę > Propagowanie terroryzmu.


Komentarze

  • red.grzeg 11.01.2015Załamać się można.
  • pfg 12.01.2015O wolności słowa mówi się ostatnio głównie w kontekscie ataku na redakcję Charlie Hebdo. No i rozsądni ludzie przyznają, że choć pisemko jest szmatławe, a rysunki obraźliwe, tego typu medium ma prawo istnieć i nic nie usprawiedliwia mordowania jego redaktorów. Ani nawet prewencyjnej cenzury w imię dobrych obyczajów czy pokoju społecznego. Niestety, tak samo jest z publikacjami jakichś oszalałych „separatystów” – nie ma podstaw, aby ich zakazać. Wolność słowa oznacza zgodę na głoszenie treści, z którymi się gęboko nie zgadzamy. Inna rzecz, że YouTube, będąca firmą prywatną, nie ma obowiązku ich publikować. Jeśli YouTube uzna, że filmik narusza jakieś ichnie zasady lub tylko może pogorszyć wizerunek firmy, może go usunäć. Terms and conditions apply. Autorzy mogą sobie wtedy poszukać innej platformy, która ich dzieła opublikuje. Ale sądownie zakazać publikacji chyba się nie da. No i dobrze, że się nie dla – nie dlatego, że popieram „separatystyczne” treści, ale dlatego, że jestem za prawem do głoszenia najróżniejszych treści, nawet tych paskudnych.

    Autorzy wszelkich publikowanych, wystawianych czy w inny sposób wstawionych do przestrzeni publicznej treści muszą się za to liczyć z potencjalnymi procesami *cywilnymi*, wytoczonymi przez osoby, które poczuły się znieważone. Wytoczenie takich procesów jest z kolei prawem tych osób.

    No i ja bym takich filmów nie linkował. Jak słusznie poprzednio zauważyłaś, to je tylko promuje, przydaje im znaczenia, wreszcie może przyczynić się do tego, że te niebezpieczne bzdury dotrą do kogoś, kto im uwierzy.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 12.01.2015To się tak ładnie teoretyzuje. Ale weźmy konkretny przykład: Państwa bałtyckie chcą (a może już to zrobiły?) wyłączyć na swoich terenach dostęp do rosyjskiej telewizji. Popierasz czy potępiasz?

    Dla mnie w takich właśnie konkretnych sytuacjach pojawia się problem. Bo okazuje się, że ludzie są głupi. I że jak im się puszcza telewizję z 3-letnim chłopczykiem ukrzyżowanym w Słowiańsku, to wierzą, że w Słowiańsku ukrzyżowano 3-letniego chłopczyka. A nawet chwytają za karabin i jadą tam strzelać do Ukraińców, bo wierzą, że bronią dzieci przed faszystowskim bestialstwem. Za chwilę uwierzą, że jakieś tam miasto na Łotwie jest tak naprawdę rosyjskie, więc chwycą za karabin i rozpętają wojnę na Łotwie.

    I co z tym zrobić?
    Wolność słowa vs. głupota z karabinem w ręku…?

  • red.grzeg 12.01.2015Cmos konkretne podał swego czasu przykład Drezdna, które było jedynym miastem bez zachodnioniemieckiej TV w NRD, było tam najwięcej wniosków o wyjazd na Zachód.
    nrdblog.cmosnet.eu/2009/07/zegnaj-nrd-2-droga-na-zachod-i-tv/
  • pfg 13.01.2015Ale co to znaczy „wyłączyć dostęp do rosyjskiej telewizji”? Prawnie zakazać jej oglądania i rozpowszechniania, zakłócać sygnał? Oczywiście jestem przeciw. Jednak jeśli chodzi o to, że państwowa (kontrolowana przez państwo) sieć przekaźników przestanie transmitować sygnał, ale ludzie będą mogli oglądać czy to z satelity, czy na kablu, czy w internecie, czy korzystając z jakichś przekaźników alternatywnych, to byłaby to autonomiczna decyzja tych państw. Być może głupia i przeciwskuteczna (daje lokalnym, Boże uchowaj, separatystom argument „Rosjanie są dyskryminowani”, nawet jeśli w tym wypadku argument jest wątpliwy), ale nie stanowiąca pogwałcenia wolności słowa.

    Mówiąc krótko, państwo może ograniczać wolność wypowiedzi w bardzo wąskim zakresie. Państwo w zasadzie nie może swoim obywatelom ograniczać wolności słuchania cudzych wypowiedzi. Ale stąd nie wynika wniosek, że państwo ma rozpowszechniać, ułatwiać rozpowszechnianie wszystkich wypowiedzi, w tym takich, które uważa za skrajnie niebezpieczne dla samego państwa.

    @red.grzeg – widać w Dreźnie RFN jawiła się jako owoc zakazany.

  • Gość szafir *.dynamic-ww-1.vectranet.pl 13.01.2015Mimo tego wszystkiego, dobrego Nowego Roku.
  • xyz123459 15.01.2015

    Rozróżnijmy dwie rzeczy: obraźliwe treści i nawoływanie do popełniania przestępstw czy terroryzmu. W pierwszym przypadku powinna zadziałać zasada: „nie chcesz – nie kupuj/ nie czytaj/ nie słuchaj / nie oglądaj”. Ja nikogo nie zmuszam do kupowania „NIE”, i choć można tam znaleźć treści zdecydowanie obraźliwe i wyjątkowo przekraczające granice dobrego smaku, nie zamykałbym tego pisma. Inaczej sprawa wygląda z pewnym reżyserem-dziennikarzem, który wzywał do rozstrzelania pracowników „Gazety Wyborczej” i TVN-u czy do zbrojenia się społeczeństwa przeciw okupantom z Wiejskiej – to już są treści niebezpieczne i tym powinien zająć się prokurator albo psychiatra.

    Jeśli telewizja rosyjska pochwala przemoc czy wzywa do nienawiści etnicznej, to Łotwa ma pełne prawo zakłócać sygnał. Jeśli tylko wylewa szambo – kto chce, niech to ogląda.

Ruś przed końcem świata

Jeszcze o ruskiej dziewoi, reklamującej tzw. „Noworosję” na youtube. Jest to rzeczniczka prasowa Striełkowa. Właśnie obejrzałam piękny, profesjonalny filmik, w którym ta pani wygłasza pochwałę stalinowskich czystek.

Tekst napisał kremlowski ideolog Dugin. Ruska dziewoja mówi więc, że poprzez czystki Stalin tylko przeciwdziałał biurokratycznemu zastojowi. I że Stalin, jak Iwan Groźny, uznał za konieczne wprowadzić terror państwowy, aby wdrażać misję duchową Rosji.

Ludzie produkujący te filmy to nie jest garstka niszowych, stukniętych hobbystów. To wszystko dzieje się za wiedzą, zgodą i inspiracją Kremla.

Strach. 

W innym filmie ta kobieta stoi na tle hipnotycznie wirujących fraktali i mówi:

„Ludzkość żyje tylko dlatego, że jest u niej wielki Projekt. Opłacony milionami żyć, krwią, niezmiernym cierpieniem za wybór drogi. Są tylko dwa bieguny. Oni i my. Oni – przeciw Projektowi. My – za Projektem. Przy czym – jakikolwiek by on nie był. Ważne, żeby był wielki i straszny. My – Rosjanie, wszyscy razem powinniśmy popierać Wielki Projekt. Ruś przed końcem świata weźmie na siebie całe brzemię ludzkiej historii.”

Leni Riefenstahl może za nimi statyw nosić

Mam teraz zgryza. Chyba wyszłam na pożytecznego idiotę.

Zalinkowałam na facebooku rosyjski filmik propagandowy z tzw. „Noworosji”. Zresztą znalazłam cały kanał na youtube z taką twórczością, gdzie ruskie dziewoje zagrzewają do walki. Co prawda udostępniłam ten filmik z komentarzem. Mój komentarz był to fragment „Kilera”, gdzie Siara mówi: „Mają rozmach, skurwysyny”. Komentarz niezrozumiały dla nie-Polaka.

I oto za chwilę – ktoś dał pierwszego lajka. Kto to taki? Patrzę, a to jeden pan z Moskwy. Wchodzę na jego profil – tam same rosyjskie nacjonalistyczne treści i… prywatne zdjęcia pewnej pani. Pani znajoma. Ona gra ruską dziewoję na tych jutubowych filmikach.

A więc twórcy obserwują rozprzestrzenianie się swoich filmów propagandowych. Pewnie teraz ucieszyli się, że zaraza rozsiała się na Polskę. Mojego komentarza albo nie zrozumieli albo wisi im.

Myślałam, że linkuję w celach poznawczych. Ale im o to właśnie chodzi. Im więcej linków, tym więcej możliwości ponownego udostępnienia. Jeden polski internauta skomentował potem całą historię: Idę o zakład, że to wszystko jest nadzorowane, a dane agregowane. Współczesna propaganda wykorzystuje te same metody co typowy marketing. Właśnie tak. Dlatego mój link to nie jest dla nich tylko jeden datapoint. Mój link może być linkowany dalej i dalej, oraz podbijać popularność filmu dla algorytmów wyszukujących i klasyfikujących gorące tematy. Więc na facebooku skasowałam, żeby nie nabijać ruchu łobuzom. Niestety popełniłam błąd i zalinkowałam to także w innym miejscu w internecie, gdzie usunąć mogę tylko poprzez prośbę do moderatora. Poprosiłam. Dla zasady. Mam nadzieję, że usunie.

Te filmiki to jest dokładnie to, o czym pisze Peter  Pomerantsev w najnowszym artykule w politico.com. Nie chodzi w nich o żadną informację. Przeciwnie, im więcej dezinformacji, tym łatwiej zdezorientować racjonalność i dotrzeć do pokładów emocjonalności. Pomerantsev porównuje to całkiem trafnie do technik psychomanipulacji, zwanych programowaniem neurolingwistycznym (NLP). Co prawda Tomasz Witkowski w bardzo ciekawej książce Zakazana psychologia dowodzi, że NLP nie działa. Ale mnie się coś tak zdaje, że owszem, nie działa jako całościowa doktryna, której uczą na drogaśnych kursach dla akwizytorów i menedżerów sprzedaży, natomiast pewne jej narzędzia działają, bo to jest eklektyczny zlepek metod. Czytałam kiedyś trochę o wersji NLP stosowanej na „kursach uwodzenia”. Są to zazwyczaj metody przaśne, ale jest w nich ziarno manipulacyjnej skuteczności: Na przykład urabianie partnerki poprzez wprawianie jej w zakłopotanie i dezorientację, aby potem – mini-syndrom sztokholmski – przedstawić siebie jako uwodzicielsko atrakcyjnego, któremu należy jeść z ręki. Albo wytwarzanie u partnerki pożądanego nastroju za pomocą opowieści, gdzie słowa muszą być nacechowane odpowiednimi znaczeniami.

I właśnie o uwodzenie chodzi w tych filmach. Nie o informację. Lecz o wytworzenie określonego nastroju emocjonalnego. Właściwie nie jest to wojna informacyjna, lecz wojna psychologiczna. Granie na emocjach. A Pomerantsev wie co pisze, bo sam jest Rosjaninem. Nie podam linków do tych filmów. Kto chce, sam znajdzie. I uwierzcie mi – nas, Polaków, te filmy też mogą zahipnotyzować. Swojskie i duszeszczypatielne. W końcu jesteśmy z tego samego kręgu kulturowego. Muzyka jest tam rzewna i dramatyczna. Piękne kobiety wypowiadają słowa proste, słowiańskie, nasze. O dobru i sprawiedliwości. Albo nawet nic nie mówią, tylko przemawiają gestem.

Kremlowscy spece wiedzą, co robią. Leni Riefenstahl może za nimi najwyżej statyw nosić.


Komentarze

  • pfg 06.01.2015Oj tam, oj tam. Kremlowscy spece na pewno studiowali klasykę filmów propagandowych. Uczniowie przerośli swoich mistrzów, coś takiego się w końcu zdarza, ale gdyby nie ci mistrzowie, uczniów by nie było.
  • Gość kravietz *.as13285.net 11.01.2015Działa… ale na kogo? Na fanatycznych zwolenników Noworosji jak najbardziej, ale oni zalajkują wszystko co pasuje do ich wizji. Ale jak pokazuje obecna sytuacja polityczna na świecie skuteczność tych technik w przekonywaniu do rosyjskiej wizji świata poza Rosją jest bliska zeru. A skuteczność w Rosji wynika wyłącznie z bardzo ograniczonego dostępu do informacji.
  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 11.01.2015Co ty opowiadasz – ograniczonego? Rosyjskojęzyczny internet jest gigantyczny. I można tam znaleźć rzeczy zarówno pro-reżimowe, jak anty-reżimowe. Więc twórcom tej propagandy zależy na zdominowaniu najbardziej popularnych przekazów.

Putinowskie jasełka – inspiracja

Pamiętacie te Putinowskie jasełka na Krymie? Ten musical ze swastyką? 

Już wiem, skąd inspiracja dla tego widowiska!

Komedia Producenci z 1968 roku. Bohaterowie planują przekręt i w tym celu organizują występ kabaretowy w tak złym guście, żeby na pewno skończył się klapą. Niestety plan nie wypala. (Swastyka pojawia się w 2:34).

W 2001 zrobiono z tego musical, a następnie w 2005 – filmową wersję musicalu. Ta sama scena z większym rozmachem (swastyka 6:50):

(Dzięki Jirme-Jahu.)

Uczymy prawdziwej matematyki?

Prawdziwej? Serio?

Wywiad z autorką matematycznej części rządowego podręcznika dla szkół podstawowych. Pomieszanie z poplątaniem. W części spraw panie dydaktyczki mają rację. Ale w innych…

Najpierw mówią, że matematyka powinna być bliżej życia. A potem…

Wprowadzamy elementy baśniowości, by dzieci poczuły, że matematyka może być pasjonująca, intrygująca (…) Ważna jest fabularyzacja. W czasie nauki będzie nam towarzyszyć roztargniona królewna, która ciągle czegoś zapomina, pojawi się syn Robin Hooda – Robcio.

Ratunku!

Nauka matematyki, żeby była zrozumiała dla wszystkich, musi pokazywać, do czego to wszystko przydaje się w realnym życiu. A nie opowiadać pierduły o królewnach.

Niedawno napisał do mnie znajomy, który przygotowuje materiały dydaktyczne z jednego działu matematyki dla gimnazjów. Rozsyłał ludziom próbki tych materiałów dla recenzji. I niestety. Były to opowiadania o królewnach. Dla gimnazjum!

Odpisałam, że ubajkowienie w niczym nie pomaga, tylko zaciemnia problem. Fabuła – nie, właściwie nawet nie fabuła; raczej: konkretny, nie skrótowy, ale i nie przegadany opis – musi dotyczyć konkretnego problemu z życia. Ubajkowienie uczniów uzdolnionych matematycznie zirytuje, natomiast humanistom – odwróci uwagę od istoty rzeczy, a w momencie, gdy w bajce wypłynie matematyczny konkret, to i tak się na nim zatną. Jedyny ratunek to użyciowienie. Precz z ubajkowieniem!


Komentarze
2015/01/02 22:42:01
Ani ubajkowienie, ani użyciowienie – chyba, że „użyciowieniem” miałyby być proste problemy geometryczne. Na poziomie podstawówki – bo o tym, zdaje się, mówimy – powinna wystarczać prostota, jasno przedstawiane reguły i przykłady, przykłady, przykłady. Oraz zasada, że nie można iść dalej z materiałem, dopóki wszyscy nie opanują tego, co było, przynajmniej w stopniu dostatecznym. To zapewne oznacza, że dość szybko potrzebna będzie praca indywidualna z uczniami bardziej i mniej „zdolnymi”, oraz idące za tym trudności organizacyjne. Cóż, pewnie tak. Ale ja nie o tym, tylko o uczeniu *prawdziwej* matematyki, która nie jest ani bajkowa, ani zbytnio życiowa, a jej główną cechą jest logiczna spójność i jasne zasady.
2015/01/02 22:55:35
Mówisz to jako osoba uzdolniona matematycznie, czyli już na starcie mająca skłonność do rzeczy spójnych logicznie i cechujących się prostymi zasadami. Ja potrafię się domyślić, co czują osoby nie posiadające tego typu uzdolnień. Gdy rozejrzeć się naokoło, widać, że masy ludzi w ogóle nie żywią żadnych pozytywnych uczuć do logiki i jasności zasad. Oni nie czują do tego fascynacji ani pociągu sami z siebie. Oni potrafią przeżyć całe życie, myśląc li tylko logiką rozmytą, metaforami i symbolami. Zbyt często bywa, że z opłakanym skutkiem, ale sami się nie domyślają, dlaczego. Takich ludzi trzeba dopiero przekonać, że logika i jasne zasady do czegoś się przydają.
2015/01/02 23:09:01
I żeby żaden humanista mi się tu nie obraził, jakobym dezawuowała myślenie logiką rozmytą, metaforami i symbolami: Nie. Myśleć logiką rozmytą, metaforami i symbolami można i przy wielu okazjach nawet trzeba. Ale nie zawsze! Bo stąd się biorą tysiące wkręconych w podejrzane inwestycje finansowe, nieprzemyślane kredyty, miliony nabranych na pozorne promocje wszelkich produktów, wreszcie – miliony nabrane przez dziennikarzy i polityków na „słupki” sondażowe. Są takie momenty, że człowiek nie myślący logicznie staje się jedną z masy bezbronnych ofiar drapieżnika, który umie myśleć logicznie (albo ma od tego ludzi, którym płaci). I niestety – ludzi nie mających naturalnej skłonności do logiki trzeba zachęcić przyziemnymi korzyściami płynącymi z używania jej.
2015/01/02 23:15:49
Mowa o podręczniku dla drugoklasistów = siedmiolatków. Jak miałyby dla nich wyglądać przykłady zastosowań matematyki w realnym życiu?
Realne życie siedmiolatka i siedmiolatki jest przepełnione bajkami.

Problemem ze słowem ‚ubajkowienie’ jest być może jego dwuznaczność. Może być ubajkowienie = ‚wiara w czary’ i od tego powinien się jeżyć włos, a może być ubajkowienie = ‚budowanie odwzorowania pomiędzy dwoma abstrakcyjnymi rzeczywistościami’ i to może być niezła zabawa.

Zobaczymy podręcznik, łatwiej będzie krytykować lub chwalić, bo diabeł tkwi w szczegółach wykonania.

2015/01/03 17:53:31
Anuszko, dlaczego przypomniało mi się jak porucznik Steven Hauk puszcza w radio polki uwielbiającym je żołnierzom? (Wskazówka dla bardzo młodych ludzi: Good Morning, Vietnam).
2015/01/03 21:40:45
Nie wiem o co chodzi. Nie oglądałam tego filmu.
2015/01/04 01:51:09
To da się odrobić. A warto 🙂
2015/01/05 10:54:39
” Bo stąd się biorą tysiące wkręconych w podejrzane inwestycje finansowe, nieprzemyślane kredyty, miliony nabranych na pozorne promocje wszelkich produktów”

Nie, nie z tego.
Podejmowanie nierozsądnych decycji finansowych nie jest związane z brakiem umiejętności matematycznych.

Problem z matematyka jest taki, że pomijając względnie nielicznych specjalistów, matematyka NIE jest specjalnie użyteczna w życiu. Wyższa niż poziom bardzo podstawowy do niczego nie jest użyteczna jak słusznie PFG zwraca uwagę.

Zwróć uwagę na ogromny rozkwit rynku szkół językowych – j. obcy jest użyteczny. Gdyby matematyka była użyteczna na podobnych poziomie i problem byłby w tym że matematyka jest kiepsko nauczana mielibyśmy podobną ilość szkół matematycznych. Tymczasem, cały istniejący rynek korepetycji nakierowany jest na rozwiązywanie sztucznego problemu „zaliczania” poszczególnych etapów edukacji.

2015/01/05 11:47:39
Nie zgadzam się. Ludzie po prostu nie widzą zbyt dalekich związków przyczynowo-skutkowych. Stąd też nie doceniają, w jaki sposób brak edukacji matematycznej sprzyja nierozsądnym decyzjom finansowym. Widzą tylko bliskie skutki, typu: nauczę się wypełniać test, dostanę papierek uprawniający mnie do wstępu na studia.
2015/01/05 12:58:45
Umiejętność odkładania gratyfikacji – o to jest cenne, ale nie ma związku z matematyką.
2015/01/05 13:13:30
Rzecz w tym że względna użyteczność technik matematycznych bardzo zmalała ponieważ okazały się one bardzo łatwe do zapakowania do urządzeń zewnętrznych, systemów wsparcia sprzedaży, analizy ryzyka, kas fiskalnych, mierników laserowych itp. itd.
2015/01/05 13:23:55
Wrócę tutaj do analogii językowej: solidne opanowanie pożądanego języka obcego daje samo w sobie przepustkę do może niezbyt ciekawej, ale stabilnej i przyzwoicie płatnej pracy.

Porównywalny wysiłek intelektualny wydatkowany na poznawanie matematyki, nie daje nic, co najwyżej można dawać, kiepsko płatne, korepetycje.
(stawka uznanego na rynku, dr matematyki, w Krakowie – 60 pln za godzine).

2015/01/05 21:16:47
@Red.Grzeg

Problem w tym, że nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze i wywalić na zasadzie „nieużyteczne => nie rokuje na rynku pracy => nieopłacalne => wywalamy z programu”. Wiedza każdego ucznia powinna być możliwie wszechstronna – w ten sposób buduje się kompetencje kulturowo-cywilizacyjne całego społeczeństwa. Gdyby tak nie było, to w Niemczech nie uczono by dzieci grać na pianinie czy grać w szachy, nie byłoby też tam lekcji filozofii czy łaciny. Za Hitlera planowano zresztą uczyć Polaków tylko tabliczki mnożenia i podpisywania się na dokumentach – i wystarczy, plebs nie musi nic wiedzieć wiedzieć, bo i tak będzie przeznaczony do czyszczenia kanałów i słuchania panów.

A że w polskiej szkole uczono wszystkiego źle i w sposób nieinteresujący (przynajmniej za moich czasów), to już inna sprawa. Ale zamiast spróbować zwiększyć kompetencje nauczycieli, zainteresować uczniów wiedzą i przekazywać ją w sposób interesujący, zdecydowano się pójść na łatwiznę i po prostu okroić do granic możliwości program nauczania. Ciemnota nie musi dużo wiedzieć – wystarczy, że będzie umiała obsługiwać Excela i wypełnić PIT. Albo będziemy kształcić wszechstronnie, albo obudzimy się w społeczeństwie a’la USA, gdzie połowa uczniów nie potrafi pokazać własnego kraju na mapie, wierzy, że świat został stworzony w 6 dni i że ewolucja to lewacki mit, ogląda Fox TV i głosuje na Tea Party.

2015/01/06 10:06:55
„połowa uczniów nie potrafi pokazać własnego kraju na mapie, wierzy, że świat został stworzony w 6 dni i że ewolucja to lewacki mit, ogląda Fox TV i głosuje na Tea Party.”

Nic z powyższych nie ma nic wspólnego z matematyką.

Żeby to było jasne, bardzo chciałbym żyć w światłym społeczeństwie, które rozumie np. efekty uboczne rozmaitych ordynacji wyborczych, ale jak się zastanowić, do tego rzeczywiście wymagane jest bardzo niewiele ponad 4 podstawowe działania.

2015/01/06 10:18:05
manierę przedstawiania matematyki jako bajki ( „Na tronie wielkiego królestwa Rózniczkolandii zasiadał poczciwy król Tensor. Miał trzech synów, Gradienta, Dyvergenta i Rotatora…”) zapoczątkował o ile mnie pamięć nie myli Michał Szurek? Profesor UW o ile wiem. Tego typu historyjki pojawiały się w Młodym Techniku. Właściwie nigdy mi się nie podobały – chciałem sie czegoś dowiedzieć, a z tych banialuk nie wynikało dosłownie nic. No ale był to jakiś oryginalny pomysł, i zapewne okazja dorobienia sobie paru groszy dla pana profesora.
Niestety w dzisiejszych czasach upadku cywilizacyjnego kraju, kiedy odkąd ludzie prostaccy ( z pewnością większe prymitywy niż komunistyczni karierowicze, więc nie nazwę ich karierowiczami bo chodzi o jeszcze niższa cywilizacyjnie kategorię ludzi) zaczęli radzić krajem, niestety tego typu działania stały się normą. Prymityw bowiem nie jest w stanie przełknąć tezy ze matematyka, sztuka, teatr, poezja, literatura, są wartością same w sobie, i są częścią wychowania w kulturze, także narodowej, częścią bagażu cywilizacji, który pozwala promować postawy, kształcić charaktery, budzić aspiracje. Niestety – tego typu argumentacja nie pasuje do ideologii neoliberalizmu, a jego apologeci chcą po prostu jeść ośmiorniczki, pić kradzione winko za 8stówek i to jest cała ich życiowa motywacja. I taką starają się wpoić młodzieży. Nawet takie osoby jak Anuszka, czy PFG wpadają w tą poetykę, jakby nie rozumiały znaczenia prosty spraw: tego że od Sienkiewiczowego Kmicica uczymy sie podnoszenia z upadku, że od Borowskiego zaczynamy rozumieć ogrom zła, że od matematyki uczymy sie rzetelności i zdobywamy wiedzę że istnieją obiektywne zasady których nie da się ominąć „ustawą” albo groźbą, że uczenie sie fizyki wskazuje na ogrom i piękno świata i że są to rzeczy których trzeba dzieci uczyć by umiały podnosić się z upadków, rozumiały ogrom zła i były wobec siebie samych uczciwe. I aby dostrzegały piękno i ogrom świata a od życia oczekiwały czegoś więcej niż tylko więcej konsumpcji plastikowych miłości.
2015/01/06 21:01:20
@kakaz,
jeśli chcemy nauczyć X, to może prostu uczmy X?
2015/01/06 22:13:13
@RED.GRZEG – jak chcemy uczyć honoru uczmy honoru? Odyseusz by zrozumieć swoje miejsce w świecie odbył długoletnią podróż. Tylko człowiek głupi może chcieć wlecieć na Mt.Everest śmigłowcem sądząc że dokona tego samego co Hillary I Tenzing. Z samego Twojego pytania, wynika że nie rozumiesz na czym polega wychowanie dzieci.
2015/01/07 00:33:31
@kakaz,
No dokładnie, jak chcemy uczyć honoru to uczmy honoru.

Wiemy przecież co to jest i jak budować takie poczucia. Sienkiewicz i spółka do tego są całkowicie zbędni (podobnież jak matematyka).

2015/01/17 18:20:13
Zamiast iść w stronę bajki, autorzy powinni pójść w stronę reporterską, podając przykłady praktycznych błędów czy sukcesów związanych z matematyką. Na przykład mogliby opowiedzieć historię Szybowca z Gimli aby opisać przeliczanie jednostek (Szybowiec z Gimli to samolot pasażerski, któremu w trakcie lotu skończyło się paliwo i który musiał wylądować na nieużywanym pasie startowym lecąc do niego lotem ślizgowym, jak szybowce – przyczyną wszystkiego był błąd operatorów, którzy zamiast zatankować X kilogramów paliwa wlali X funtów). A przy liczeniu pól różnych figur mogą się posłużyć przykładem układania posadzki z kafelków, czy jakąś historyjką o błędzie przy wyznaczaniu działki. Procenty można ubarwić opowieścią o jakimś oszukańczym banku z lichwiarskimi pożyczkami na kilkadziesiąt procent miesięcznie. Do każdego działu można dobrać prawdziwą opowieść o ludziach, którzy mieli problem, który należało rozwiązać matematyką, i wtedy nie będą potrzebne żadne księżniczki czy smoki.
2015/01/18 08:31:52
@zaciekawiony,
bardzo bym docenił jakbyś podał przykład który można rozwiązać matematycznie.

Bo błąd funty/kilogramy to nie matematyka (i robią takie błędy nawet ludzie świetni matematycznie). Podobnie z procentami, kafelkami, itp. Albo bardzo prosta matematyka, albo nie od tego zależy.

Cały czas wracam do tego samego: bardzo trudno znaleźć niespecjalistyczny przykład życia codziennego w którym umiejętności matematyczne, wyższe niż połowa podstawówki się przydają.

Gość: ccccc, *.dynamic.gprs.plus.pl
2015/02/21 00:17:05
Już starożytni wiedzieli, że matematyka jest królową nauk, już to że dyskutujemy o tym czy jest ona potrzebna czy nie świadczy o upadku cywilizacji.
Gość: Doprawdy?, *.b-ras2.prp.dublin.eircom.net
2015/03/16 17:04:36
„Już starożytni wiedzieli, że matematyka jest królową nauk…” Nieprawda. W starożytnej Grece mathema oznacza mniej więcej ‚to, czego się uczy’, czyli prościej ‚nauka’. Zatem twierdzenie, że już starożytni wiedzieli, że nauka jest królową nauk podpada pod tautologię, od której zęby bolą. Powszechne dziś, czy potoczne rozumienie matematyki jako swoistego języka wyrażania wielkości i mnogości oraz zachodzących między nimi stosunków dających przedstawić się w sposób liczbowy to trochę późniejsze czasy. W średniowieczu termin ‚matematyk’ równoznaczy był z dzisiejszym ‚astrologiem’ lub ‚astronomem’…
2015/04/22 13:44:43
Nie uczmy dzieci matematyki tylko logicznego myślenia – nauka matematyki wtedy przyjdzie łatwiej.

Takich ludzi trzeba dopiero przekonać, że logika i jasne zasady do czegoś się przydają.
Nie przekona się, skoro na wcześniejszym etapie edukacji zostali przekonani, że się nie przydają.

To tak jak w tym żarcie:

Wiele razy wam mówiłam, że nie ma mniejszej i większej połowy – one obie są równe! Ale pewnie większa połowa klasy tego nie rozumie.

😀

2015/04/22 13:50:46
Mówisz to jako osoba uzdolniona matematycznie, czyli już na starcie mająca skłonność do rzeczy spójnych logicznie i cechujących się prostymi zasadami.
Nie ma czegoś takiego jak wrodzone uzdolnienia matematyczne. 😛 Skłonność ‚na starcie’ to po prostu skłonność wybrana dzieciom przez rodziców i nauczycieli na początku procesu edukacji.

Oni nie czują do tego fascynacji ani pociągu sami z siebie.
To działa tak – masz dziecko którego rodzice swoje decyzje wychowawcze tłumaczą nielogicznie i niespójnie. W dodatku, dostaje ono przekaz że dziecko myślące logicznie jest mniej cenione, oraz w praktyce społecznej słabiej sobie radzi niż to które intuicyjnie łapie inne metody rozumowania. Dlaczego miałoby więc ono po tym doświadczeniu chcieć włożyć wysiłek aby zrozumieć przedmioty ścisłe? Wloży tyle, żeby mieć 4 z matematyki, i mieć spokój – co się za tą wiedzą kryje z ulgą zapomni. Potem dowie się, że nie ma uzdolnień matematycznych, i nigdy nie miało, więc szkoda wysiłków aby nadrobić materiał.

2015/04/22 14:01:18
I jeszcze jeden stereotyp zauważyłam, który też mnie niepokoi. Mylenie matematyki, fizyki, chemii itd. w szkole z logiką. Otóż szkolna matematyka (i inne podobne) nie mają wiele wspólnego z jakąkolwiek logiką, tylko z czystą pamięciówką. ‚Logiczne’ zostają te dzieci, które lepiej zapamiętują informacje podane językiem podręcznika i nauczyciela. Te które mają słabszą zdolność koncentracji na wiedzy podanej w ten sposób, i przez to słabiej ją zapamiętują, zostają zakwalifikowane jako nielogiczne.

Przekonanie o logice lub jej braku jako trwałej cesze obosobości a nie tylko konkretnego ciągu rozumowania pozostaje na całe życie.

To co piszę opieram na swoim doświadczeniu jako korepetytorka. Większość definiujących się jako humanistycznych, nie rozumiejących matematyki uczniów, lepiej radziło sobie z tworzeniem logicznych ciągów myślenia i wnioskowania na codzień, niż ścisłowo uzdolnieni uczniowie, oraz pozostawali bardziej krytyczni wobec swoich pierwszych intuicji poza matematyką. Uczniowie przekonani o uzdolnieniu matematycznym byli natomiast znacznie mniej krytyczni wobec swojej wiedzy i przekonań, oraz programu nauczania przedstawianego im w szkole.

Problem jest w przenoszeniu nawyków myślenia z matematyki do codziennego życia. Uczniowie niematematyczni odnoszą swoje rozumowanie bezpośrednio do świata który ich otacza przez co w praktyce jest ono logiczniejsze, utwierdzają się więc w przekonaniu że zajmowanie się matematyką nie ma sensu.

Nowy portal „Nauka i religia”

Dziś otwarto nowy portal: naukaireligia.pl . Firmowany jest przez krakowskie Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych, organizację pod patronatem ks. Michała Hellera. Ciekawy projekt w czasach masowych polemik z ideą, jakoby w ogóle dało się pogodzić naukę i chrześcijaństwo, a w szczególności katolicyzm.

Teksty na tym portalu na pewno mogą skłonić do polemiki. Ale jego unikalność polega na tym, że stawia poprzeczkę wyżej, niż typowe obiekty internetowych polemik „z Kościołem”.

Powiedzmy sobie szczerze: Internetowi „racjonaliści” w ogromnej masie myślą, że dyskutują z katolicyzmem, a w rzeczywistości dyskutują z pieprzniętymi amerykańskimi protestantami. Takimi, co na przykład zaprzeczają teorii ewolucji. (Ileż razy robiłam w internecie za adwokata diabła i tłumaczyłam, że mnie już w podstawówce na Podkarpaciu uczyli na religii, iż katolicyzm nie ma problemu z ewolucją). Ewentualnie polemizują z „katolikami” z Frondy, co na jedno wychodzi – bo tamci niby potępiaja ekumenizm, ale w rzeczywistości garściami czerpią z owych amerykańsko-protestanckich wzorców. Zawsze żal mnie ściska, że przeciwnik jest tak łatwy.

Po nowym portalu widać ambicję, żeby prezentować katolicki punkt widzenia z wyższej półki. Liczę na to, że blogerzy – racjonaliści i ateiści zechcą podjąć rękawicę i podyskutować z tym nieco trudniejszym przeciwnikiem. Byłoby też świetnie, gdyby redakcja portalu dawała wówczas odzew. Liczę na smakowite dysputy.


Komentarze
2015/01/01 21:51:58
A po co?

Pytam nie jako zdecydowany bezbożnik, ziewający przy napotykaniu pierwszych terminów metafizycznych, ale jako człowiek przekonany, że nie są możliwe jakiekolwiek dowody naukowe na poparcie przekonań teistycznych – tak samo zresztą jak i ateistycznych, więc czym to się różnić będzie od głębokich rozważań na temat wyższości szczypiorniaka nad koszykówką lub na odwrót?

2015/01/01 22:25:20
Jejku, no właśnie po to, że te tysiące blogerów i internautów widzą sens w udowadnianiu, że katolicyzm nie ma racji. Ty nie widzisz sensu, ale inni widzą, inaczej by tak ogniście nie polemizowali.
2015/01/01 23:07:04
nie są możliwe jakiekolwiek dowody naukowe na poparcie przekonań teistycznych – tak samo zresztą jak i ateistycznych

To nie takie proste. Jeśli np. ktoś wierzyłby w Dzeusa ręcznie miotającego piorunami z Olimpu, to nauka pokazałaby mu, że takiego konkretnie boga, jak on sobie wyobraża – nie ma. Wielu ludzi sądzi, na zasadzie jakiejś indukcji, że wobec tego nauka (dziś lub w przyszłości) może sfalsyfikować istnienie każdego boga, jakiego człowiek mógłby pomyśleć. Osobiście nie byłabym tego taka pewna, czy nauka jest w stanie „obrać” świat z sacrum do zera. Może się mylę, ale mam przeczucie, że coś powinno zostać – z tym, że wówczas byłoby to bardzo inne od popularnych wyobrażeń, czym jest Bóg.

2015/01/01 23:58:12
No tak, masz rację, bezzasadność pewnych przekonań teistycznych i pewnych ateistycznych można odrzucić przy pomocy uznanych dziś za sprawne i powszechnie przyjętych w świecie nauki narzędzi. Ale co robić z oświadczeniami (wcale nie biorącymi się z jakiegoś amerykańskiego protestanckiego zagłupia), że ponieważ ludzie dużo grzeszą to PB zesłał na Afrykę ebolę? Oczywiście nowy portal może być z tak wysokiej półki, że istnienie podobnych opinii do niego nie dotrze i będzie omawiał tylko rozbieżności umysłowe miłe i niewinne, ale taka działalność by miała tyle praktycznego wpływu na świat co – powiedzmy – tworzenie przez podanie sobie rąk łańcucha dobrej woli wokół okropnej restauracji, żeby przekazać jej pozytywne fluidy.
2015/01/02 00:03:59
Aha, też jestem daleki od „obierania świata z sacrum do zera”. Różne wiary w niedostrzegalne (i dla mnie i z założenia) byty wielu osobom znacznie w życiu pomagają a mnie w niczym nie przeszkadzają – dopóki ktoś nie wysnuwa z nich wniosków o pozaziemskim pochodzeniu pojęć etycznych. Tu bardzo szybko kończy się moja tolerancja, bo aż za dobrze znam ciąg dalszy takiego serialu.
2015/01/02 09:15:52
Andsol wyłożył dokładnie mój punkt widzenia, tylko pewnie ładniej, niż ja bym potrafił. Swojego czasu z upodobaniem brnąłem w takie wysokopoziomowe dyskusję, a nawet (o nieszczęsny) bryki z tomistów czytywałem na to konto. Z czasem dotarła do mnie kompletna jałowość takich działań. Wiara i niewiara na wszelkich poziomach oznacza nieprzemakalność na argumenty, a któż by sobie zawracał głowę rozmemłanymi, choć do bólu poprawnymi logicznie, agnostykami.
Boga kurwa nie ma i tyle.
2015/01/02 09:39:24
Ale pierwszy zestaw tekstów na portalu wyborny.
2015/01/02 09:49:28
Jeśli o mnie chodzi, to także niewiele się spodziewam po dyskusjach np. o Wielkim Wybuchu – tak naprawdę spodziewam się tylko uświadomienia rozmaitym narwanym antykatolickim polemistom, że dyskutują z chochołem.

Mnie natomiast ciekawiłoby co innego: Dyskusje o tym, gdzie katolicyzm dziś naprawdę ma problem w zderzeniu z nauką. Psychologia. Seksuologia. Także po części neuronauka. Jeśli idzie o ewolucję, to mogłoby być o tyle ciekawie, że pozycje w dyskusji powinny się w zasadzie odwrócić – bo obecnie to konserwatyści używają teorii ewolucji do podparcia swoich kulturowo-religijnych tez.

Oraz to, co wspomniano powyżej na przykładzie „ebola karą za grzechy” – dyskusja o przypadkowości w świecie. Katolicyzm zamyka oczy na przypadkowość – co prawda potrafi ją jako tako przełknąć, gdy mowa o teorii ewolucji – ale zawiesza się na obserwowalnym fakcie, że złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom bez niczyjej winy. Ten fakt znacznie okraja pulę możliwych do przyjęcia definicji Boga.

2015/01/02 11:28:47
Ba, przypadek. Słaby punkt przykrywany od zawsze frazesami o „niezbadanych wyrokach”, czy przypowieścią o Hiobie.
Rzecz w tym, że każdy kto z potrzeby „uracjonalnienia ” religii otwiera się na fakty i logikę, nieuchronnie oddaje pole pod naporem sprzecznego z wiarą racjonalizmu właśnie. Jest w chronicznej defensywie i aż za łatwo Anuszka się nad kimś takim znęcać. Na koniec taki – inteligentny przecież – gość siedzi sobie zagnany do czarnej dziury i tworzy w miejsce Boga osobowego zawikłane konstrukty, których nawet on sam nie do końca rozumie.
Mnie zresztą Jahwe – tego starego Żyda z brodą – trochę żal. Zawsze miałem do niego sentyment.
2015/01/02 12:15:33
Ponieważ andsol wyłożył również moje poglądy, to ja pozwolę sobie jedynie na pytanie/facepalm – kto wymyślił tego potworka w postaci nazwy „Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych”???? Co to jest, na wszystkich bogów Schroedingera, Kopernik Badań? Czy naprawdę nikomu nie przyszło do głowy, że konstrukcja tej nazwy jest niezgodna z polską normą językową i stanowi kaleką kalkę czegoś, co brzmiałoby OK po angielsku (The Copernicus Centre of Interdisciplinary Studies – całkowicie naturalne, tylko że jeśli już to tłumaczyć _dosłownie_, to powinno być Kopernikańskie Centrum Badań Interdyscyplinarnych). Facepalm, facepalm, facepalm.
2015/01/02 15:51:46
@starszy58
To nawet nie chodzi o to, czy Bóg jest „osobowy” (co to znaczy?). Chodzi o sprzeczność: albo wszechmocny, albo miłosierny.

Co do niezrozumiałych konstruktów: najwięksi ortodoksi też nie rozumieją swoich konstruktów (zapytaj ich choćby, co to znaczy Bóg osobowy).

@drakaina
Facepalm facepalmem, ale lepszy taki portal niż żaden. Chyba że należysz do tych, którzy woleliby, żeby katolicyzm był zbiorem tępych i zabobonnych buców, bo taki przeciwnik jest łatwiejszy?

2015/01/02 16:45:56
@anuszka
No ale o ortodoksach tutaj nie mówimy, bo oni swoich konstruktów konfrontować z nikim (z logiką też) nie zamierzają. A wzmiankowany portal uznają za heretycki. To zresztą taktyka najlepsza z możliwych:)
2015/01/02 16:58:02
@starszy58
Kogo masz na myśli, mówiąc „ortodoksi”? Bo chyba trochę kogoś innego niż ja. Ja mówię o uznanych przez Kościół katolicki teologach – oni w większości nie są aż tak głupi, żeby nie konfrontować swoich konstruktów z logiką. I tych konstruktów nie rozumieją do końca, ale nie uznaliby tego za zarzut.
2015/01/02 18:05:11
@anuszka
No tak, to kwestia definicji. Dla mnie każdy, który wychodzi poza „tak, tak – nie, nie” ortodoksą nie jest. Owi „doktorzy kościoła ” o których wspominasz rzeczywiście łatają logikę tajemnicami i dogmatami, więc i o nich można powiedzieć „dogmatycy”. Ale nie ortodoksi, bo ci ani o włos nie myślą odstąpić od wszelkich wersji kanonicznych, jakby nie były absurdalne. Ale ostatecznie to tylko słowa.
2015/01/02 22:23:05
Np. Karl Rahner używa takiego konstruktu, o jakim chyba oboje mówimy:

…artykuł K. Rahnera opublikowany w „O możliwości wiary dzisiaj”, Kraków 1983. Na str 69 czytamy:
[…] z drzewa tego świata nie da się wystrugać sobie żadnego obrazu Boga. Zadanie dzisiejszego uczonego (które jest bólem, lecz zarazem i łaską) polegałoby więc na tym, aby przyjąć to doświadczenie, i nie usiłować zbyt pochopnie wciskać go w tanią apologetykę antropomorficznego wierzenia w Boga, i widzieć jego właściwe znaczenie, czyli rozumieć, że nie ma nic wspólnego z prawdziwym ateizmem. Przyznawajmy się otwarcie do niedoli naszej wiary. To nic nie szkodzi. Nie da się już dziś po prostu doświadczać rządów Boga w świecie z taką naiwnością, jak za dawnych czasów. Nie da si nie dlatego, że Bóg umarł, lecz dlatego, że jest większy, bardziej bezimienny, bardziej niepojęty, bardziej poza rzeczami.

(Wzięte stąd.)

2015/01/06 11:04:40
Taki cytat o rozłącznych magisteriach: „Nie istnieją rozłączne magisteria, a najprawdopodobniej nawet żadne magisteria bo rzeczywistość jest tak złośliwie zrobiona, że wczorajsza, niewinna opinia na temat gruczołów szczura ma wpływ na nasza opinię na pojęcie ekstazy św. Teresy. „
2015/01/06 12:02:16
@kakaz
Tak, bardzo dobrze utrafione z tymi gruczołami szczura. Religia jest w konflikcie z nauką w tym sensie, że to religia zawsze jest w odwrocie, a nauka ją wypiera.

Z tym, że trzeba uważać, czy nie robimy cichego założenia, na jakiejś pseudo-zasadzie indukcji: Że skoro dotychczas nauka była w stanie wygonić religię z tylu zagadnień, to w przyszłości wygoni religię ze wszystkich zagadnień. Bo tak naprawdę nie da się tego udowodnić.

2015/01/06 15:59:03
@Anuszka – przeczytaj mój wpis z bloga który podlinkowałem. Żadne prostackie założenie nie jest tam robione. I wcale nie jest prawdą że religia zawsze jest w odwrocie. Z historii znamy całe stulecia kiedy to nauka była w odwrocie. Nie mam mowy o czymś takim jak „gwarancja że nauka zwycięży”. Natomiast pewne jest jedno – nauka i religia są w konflikcie. Konflikcie który niestety nie pozwala na dłuższą metę ich godzić ( choć oczywiście każdy człowiek ma zdolność tak głębokiego oszukiwania siebie, że może uwierzyć nawet że jedna druga potwierdza! ), zmiany społeczne jakie powoduje rozwój nauki wypiera religię z życia publicznego. To nie zawsze jest dobrze. Często to jest dobrze. Jedyna możliwość pogodzenia religii z nauką to przejście religii w sferę prywatnego poglądu. Wszakże dla religii oznacza to śmierć bo religia jest zjawiskiem społecznym. Nie istnieje coś takiego jak „prywatna religia praktykowana w samotności”. Nawet jeśli kilku gryzipiórków z Wyborczej widzi w takiej postawie szczyt intelektualnej subtelności, to pozostaje to wyłącznie ich prostackim złudzeniem.
2015/01/09 10:03:52
@Anuszka, jak zapewne się domyślasz, Hellera znam osobiście i oczywiście, że wolę jego (niszowy) katolicyzm od katolicyzmu Rydzyka et consortes, ale moja wypowiedź wzięła się z poczucia, że noblesse oblige i na pewnym poziomie (intelektualnym zwłaszcza) nie powinno się popełniać tak rażących błędów językowych.