Przeprowadziłam się. Od teraz nadaję z Warszawy.
Warszawa wydaje mi się bytem nieco innego rodzaju, niż pozostałe polskie miasta. Jest to stolica, a więc dźwiga bagaż krajowej i międzynarodowej polityki. Jest prawdopodobnie najbardziej rozwiniętym cywilizacyjnie miastem w Polsce. Gdy patrzę na ładnie – w stosunku do reszty Polski – utrzymane parki, nawet zwykłe osiedla, gdy widzę witryny organizacji takich jak Zielone Mazowsze – to myślę, że w Warszawie jest większe niż gdziekolwiek w Polsce zagęszczenie ludzi, którym chce się coś robić. Jest to efekt pozytywnej selekcji – jeśli już ktoś tu się sprowadza, to po to by robić karierę. Odsetek ludzi obrotnych i przedsiębiorczych jest więc tutaj prawdopodobnie wyższy, niż w innych miejscach kraju.
Z drugiej strony – po tych wszystkich miejscach, które widziałam na świecie – mam pewne męczące poczucie. Otóż jeśli to jest najbardziej rozwinięte miasto w Polsce – to jaka to jest wciąż cholerna wiocha! Tyle tu jeszcze do zrobienia! Frustruje mnie uczucie, że pod wieloma względami to stanowi maksimum dobrego, które może mnie spotkać w Polsce.
Światła w centrum miasta psują się regularnie zawsze w godzinach szczytu. Zidiocenie kierowców dorównuje ogólnopolskiej średniej. Kompletny brak dróg rowerowych do centrum. Nierówne chodniki, wydeptane trawniki, obsmarowane klatki schodowe… i różne takie.
W kategorii Absurdy Warszawy będę od czasu do czasu pisać o tym, co mnie aktualnie najbardziej wkurza w stolicy.
Dziś byliśmy z Leszkiem na dniu otwartym Sejmu i Senatu. Było bardzo ciekawie. Pusty dziś budynek Sejmu udostępniono niemal w całości obywatelom. Zwiedzaniem bardzo sprawnie i profesjonalnie kierowała Straż Marszałkowska oraz pracownicy administracji. Jestem pod wrażeniem pięknej architektury i dopracowanych detali dekoracyjnych – ten budynek to perełka art deco. Aż chciałoby się tam pracować. I jakie piękne widoki z okien!
Można było poczytać ciekawe ulotki o historii parlamentaryzmu w Polsce, o tym jak działa dziś Sejm i Senat. Organizacje pozarządowe robiły konkursy o najnowszej historii Polski (ze szczególnym uwzględnieniem roku 1989!). Dzieci też dostawały rozmaite materiały edukacyjne.
Fajne wrażenie zrobił na mnie widok pewnego ojca z synkiem – ponieważ akurat łatwo było poznać, że z pochodzenia są cudzoziemcami. Najprawdopodobniej pochodzili z Afryki. Lecz na 100% byli to obywatele Rzeczypospolitej Polskiej: z ożywieniem komentowali po polsku, nieśli biało-czerwone chorągiewki, chłopiec pozował ojcu do zdjęcia – z puzzlami "Konstytucja 3. Maja". Daje to do myślenia: Dlaczego to cieszy, gdy widzimy, że ktoś wybiera nasz kraj na nową ojczyznę? Gdy widzimy, że jest mu lojalny i wpasowuje się w jego tradycje? Co znaczy być lojalnym obywatelem? Czy Polacy emigrujący do innych krajów też tak się zachowują? A powinni?…
Ale wracając do zwiedzania – cała ta piękna impreza wyglądała mi jak na Polskę aż za dobrze. Za cywilizowanie. Gdzie podziała się wiocha?
No i faktycznie nie trzeba było długo czekać. Wiocha pojawiła się.
Wiochę zrobiło kilku panów z PSL. Czatowali na zwiedzających w korytarzu na pierwszym piętrze. Z zaskoczenia wpędzali grupy ludzi do salki swojej partii. Tam wygłaszali jakieś propagandowe opowiastki. Jak kto nie chciał wejść, to starali się przynajmniej wcisnąć ulotki z Piechocińskim. Żałosne i żenujące. W całym pustym gmachu zaszyli się tylko oni. W święto narodowe urządzać sobie kampanię wyborczą…