Kościół jak zwykle niekonsekwentny

Ponieważ polska hierarchia kościelna właśnie rzuca gromy na tabletki „dzień po”, chciałabym zwrócić uwagę na ciekawą sprawę – Kościół katolicki na Zachodzie, uwaga! mając identyczny pogląd na kwestię śmierci niezagnieżdżonego zarodka, ma najwyraźniej bardziej zniuansowane podejście do tych pigułek:

Oto artykuł na jednym z zagranicznych portali katolickich.

Otóż zgodnie z argumentacją kościelną, jeśli dojdzie już do powstania zarodka, to nie wolno zapobiegać zagnieżdżeniu się go. Natomiast w powyższym artykule napisane jest, że w przypadku np. gwałtu jak najbardziej można wykorzystać drugi, i chyba główny, typ działania tabletki „dzień po”, mianowicie nie dopuścić do jajeczkowania.

Teoretycznie da się to zrobić. Po prostu zalecają, że z kościelnego puktu widzenia wolno zażyć tabletkę, jeśli wiemy (spodziewamy się), że kobieta jest w fazie przedowulacyjnej. Z uwagi na żywotność plemników ma to jak najbardziej sens, bo plemniki mogą w drogach rodnych poczekać na owulację nawet kilka dni. Trzeba pamiętać, że sama faza owulacji, czyli wypuszczenie gotowego na zapłodnienie jajeczka i jego czas życia trwa bardzo krótko – kilka godzin – więc „utrafienie” ze stosunkiem w samą owulację byłoby bardzo mało prawdopodobne. Raczej jest tak, że plemniki czekają na nadchodzące jajeczko.

Jeśli natomiast wiemy (spodziewamy się), że do owulacji prawdopodobnie już doszło, to tabletki zażywać nie należy, bo może ona zapobiec zagnieżdżeniu istniejącego już zarodka. Trzeba pamiętać, że zapłodnione jajeczko przez kilka dni wędruje przez jajowód, zanim wreszcie dotrze do macicy i zagnieździ sie w niej.

Oczywiście, gdyby wyznaczenie momentu owulacji było tak proste, to większość metod antykoncepcji przestałaby być potrzebna. Tym niemniej rzeczywiście na podstawie wywiadu z przebiegu cyklu miesiączkowego, usg jajników i z badań hormonalnych można w przybliżeniu wywnioskować, czy kobieta znajduje się w fazie przedowulacyjnej, czy około- lub poowulacyjnej.

Jak by nie patrzeć na skomplikowanie tych rozróżnień, jest to podejście Kościoła niewątpliwie łagodniejsze i bardziej oparte na wiedzy, niż w Polsce.

Do powyższego „oświeconego” podejścia zachodniego Kościoła oczywiście także można mieć zastrzeżenia:

Po pierwsze: Jeśli kobieta zażyje tabletkę zaraz po stosunku, to chyba małe jest prawdopodobieństwo, że za jej pomocą uśmierci zarodek – po prostu dlatego, że nawet w sam moment owulacji plemnikom zajmuje trochę czasu (godzin?), aby dotrzeć do jajowodu i spotkać się z komórką jajową. To wszystko nie dzieje się momentalnie! W tym samym czasie tabletka wchłania się, powoduje zmiany hormonalne zagęszczające śluz w drogach rodnych, przez co plemniki mają utrudniony ruch. Co nastąpi pierwsze? Zablokowanie ruchu plemników, czy jednak dotarcie plemników do jajeczka i zapłodnienie go? Trudno powiedzieć, jest to kwestia przypadku.

Po drugie: Po zmierzonym poziomie hormonów, po usg stanu jajników można stwierdzić, czy do owulacji już doszło – już, czyli ex post. Nie da się natomiast w żaden sposób stwierdzić, czy znajdujące się w drogach rodnych jajeczko jest zapłodnione czy nie – dopóki ono się nie zagnieździ, to nie wywołuje wykrywalnej reakcji hormonalnej organizmu. Zatem opisane wyżej podejście Kościoła to także loteria – zawężona, ale loteria – bo mówimy: jest prawdopodobieństwo (nie pewność!), że mamy do czynienia z zapłodnioną komórką, zatem na wszelki wypadek nie wolno nam robić nic, by ją uśmiercić.

Jeśli jednak trzymać się konsekwentnie tej postawy probabilistycznej, to Kościół powinien zabraniać wszelkich aktywności, które mogłyby przypadkowo powodować śmierć potencjalnie zaistniałego zarodka. Podam przykład: niektóre kobiety mają za krótką ostatnią fazę cyklu. Faza ta służy w przypadku zapłodnienia do tego, aby zarodek miał czas się zagnieździć. Wiele kobiet nie wie, że ma za krótką tę fazę i leczy to dopiero gdy chce zajść w ciążę. Konsekwentnie, Kościół powinien wymagać jednak od wszystkich kobiet obowiązkowego leczenia takiej dysfunkcji, bo przecież prowadzi ona do przypadkowego niezagnieżdżenia zarodka.

Co więcej – w naturze, u zdrowych par starających się o dziecko, 3/4 zarodków się nie zagnieżdża. Konsekwentnie, Kościół powinien zastosować tu retorykę używaną przeciwko in vitro: Naturalne poczęcie każdego dziecka okupione jest „śmiercią trojga jego braci i sióstr”. Osoby wielodzietne mają więc na sumieniu więcej uśmierconych zarodków, niż osoby stosujące prezerwatywy. A osoby mające problemy z płodnością, spowodowane trudnością z zagnieżdżeniem zarodka, powinny w ogóle nie próbować poczynać dzieci, bo skazują jeszcze większą liczbę zarodków na śmierć. Tak wynika z kościelnej logiki, gdyby trzymać się jej konsekwentnie.

Kościół odpowiada na to, że tutaj liczy się intencja: czy robię coś celowo, żeby uśmiercić zarodek, czy śmierć dzieje się „naturalnie”. Ale tu przyłapuję Kościół na niekonsekwencji. Jeżeli niezagnieżdżony zarodek jest naprawdę pełnym człowiekiem, to taka argumentacja wobec życia ludzkiego nie powinna mieć miejsca. Jeśli np. wiemy, że dzieje się naturalny kataklizm, w którym ginie 75% ludzi, to brak przeciwdziałania i prób ratowania tych ludzi Kościół nazwałby grzechem, prawda? Naturalność kataklizmu nie usprawiedliwiałaby naszej bezczynności.

Na koniec chcę zwrócić uwagę na największą niekonsekwencję Kościoła w Polsce: Najzwyklejsze, funkcjonujące od lat w sprzedaży, tabletki antykoncepcyjne robią dokładnie to samo, co tabletka „dzień po”. Zapobiegają owulacji, ale ewentualnie też jeśli mimo wszystko doszłoby do zapłodnienia, to zapobiegają zagnieżdżeniu zarodka. Będąc konsekwentny, Kościół powinien z równym zapałem żądać zakazu sprzedaży zwykłych tabletek antykoncepcyjnych i nazywać je „aborcją” oraz „trutką na dzieci”.

Samo w sobie ciekawe jest, jak często efektem tabletek (czy to zwykłych, czy „dzień po”) jest zahamowanie owulacji, a jak często – zapobieganie zagnieżdżeniu. Nie udało mi się znaleźć wiarygodnych danych na ten temat. Z czysto naukowej ciekawości chciałabym to wiedzieć.

Zasłyszałam też ciekawą, i chyba prawdopodobną informację, że tabletki „dzień po” (nie wiem, czy EllaOne, ale inne owszem – te oparte na dawce progesteronu) jeżeli zastosowane są przypadkiem w momencie już po zagnieżdżeniu zarodka, to mają działanie właśnie dobroczynne na ciążę. Otóż wprowadzają organizm sztucznie w „ostatnią fazę cyklu”, fazę progesteronową, która chroni zagnieżdżony zarodek przed poronieniem.*

*) Edit: Ta informacja nie dotyczy EllaOne, lecz tabletek z gestagenami. Natomiast polecam wpis na blogu doktora endokrynologii, Jacka Belowskiego, na temat EllaOne: blog.endokrynologia.net . Co ciekawe, autor przedstawił kilka wątpliwości związanych z niedostatecznym wyjaśnieniem działania leku przez producenta. I w zasadzie te wątpliwości mogłyby zostać wykorzystane jako argument przez działaczy kościelnych z Terlikowskim na czele.


Komentarze

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 18.01.2015Warto przeczytać ten wpis na blogu red. Sporniaka z Tygodnika Powszechnego, i koniecznie dyskusję pod nim: sporniak.blog.onet.pl/2013/01/30/rygoryzm-moralny/
    Z prostego wyliczenia wynika, że szansa na to, iż zażycie tabletki spowoduje niezagnieżdżenie zarodka, wynosi mniej niż 1 na 70.

    Jeszcze ciekawostka: Wielu poważnych katolickich moralistów opowiada się za momentem zagnieżdżenia (w Polsce zwolennikiem takiego poglądu jest ks. prof. Tadeusz Ślipko SJ).

  • xyz123459 18.01.2015Będąc konsekwentny, Kościół powinien z równym zapałem żądać zakazu sprzedaży zwykłych tabletek antykoncepcyjnych i nazywać je „aborcją” oraz „trutką na dzieci”

    Ależ robią to. Co bardziej nawiedzeni kapłani zrównują antykoncepcję hormonalną z aborcją, bo i jedno, i drugie to przecież mordowanie dzieci. Jeszcze bym to zrozumiał – choć nie popierał – bo przynajmniej są konsekwentni w swoim uporze, ale ci sami ludzie zarazem z zapałem głoszą, że prezerwatywa, która w ogóle likwiduje ten problem, to wynalazek z piekła rodem, bo rzekomo uprzedmiatawia kobiety. Stosunek przerywany również jest be, bo podobno ingeruje w jakieś boskie plany. Czyli: jak ktoś nie chce mieć dzieci, to powinien korzystać z kalendarzyka. Z kolei jak ktoś bardzo chce je posiadać, to nie wolno mu korzystać z in vitro – powinien zdać się na NPR. Jest to sprowadzanie ważnych decyzji życiowych do gry w totolotka.

    Dogmatycy wszelkiej maści z reguły forsują głupie i przeciwskuteczne rozwiązania:

    => Kościołowi rzekomo chodzi o zmniejszenie liczby aborcji, ale jego działania faktycznie prowadzą do zwiększenia liczby „wpadek”, a co za tym idzie – aborcji, czy to wykonywanych w podziemiu, czy za granicą, a w skrajnym przypadku do horrorów typu kiszenie dzieci w beczkach (…no bo przecież można stosować „naturalne metody”…).

    => Kościołowi rzekomo chodzi o zmniejszenie zachorowalności na HIV w biednych krajach, ale zakaz stosowania prezerwatyw prowadzi faktycznie do zwiększenia odsetka populacji, zarażonej chorobami wenerycznymi (…no bo można nie uprawiać seksu przed ślubem, to takie proste, przecież zawsze można wziąć zimny prysznic…).

    => Rządom wielu państw zależy rzekomo na wyeliminowaniu narkotyków z rynku czy na leczeniu narkomanów, ale z uporem maniaka stosują przeciwskuteczne rozwiązania, polegające wrzucaniu wszystkich środków psychoaktywnych do jednego worka, kryminalizowaniu użytkowników na zasadzie „ćpuny do więzień” czy niechęci do leczenia substytucyjnego, a czasem nawet – jak parę lat temu na Ukrainie – do niechęci wobec programów typu wymiana igieł (…no bo po co uzależnionemu od heroiny metadon – może nie ćpać, to przecież takie proste, a niedzielny użytkownik trawki zawsze może kupić pół litra w sklepie…).

    => Greenpeace’owi podobno zależy na zmniejszeniu emisji CO2 do atmosfery, ale z zapałem forsują zamykanie elektrowni atomowych w Niemczech (bo z jakichś bliżej mi nieznanych powodów nie pasuje im to do ich dogmatycznego światopoglądu), co przełoży się – w taki czy inny sposób – na zwiększoną emisję tego gazu (…no bo przecież można pozakładać fermy wiatrowe, to takie proste…).

    Tak bywa, gdy ktoś żyje na księżycu i, kierując się dogmatyzmem, ignoruje rzeczywistość. Fanatyzm różnych zakutych głów jest nie tyle głupotą, ale wręcz zbrodnią, bo prowadzi do nie tylko absurdu, ale często też do tragedii.

  • Gość ver *.bg.us.edu.pl 19.01.2015Najzwyklejsze, funkcjonujące od lat w sprzedaży, tabletki antykoncepcyjne robią dokładnie to samo, co tabletka „dzień po”.

    Zwykłe tabletki antykoncepcyjne zawierające lewonorgestrel można wykorzystać również w antykoncepcji doraźnej (tzw. metoda Yuzpe).

    Mechanizm uniemożliwiający zagnieżdżenie jest możliwy także we wkładkach domacicznych (zarówno tych hormonalnych, jak i miedzianych). Czy i wkładki należy wycofać z rynku?

    Inna niekonsekwencja polskiego Kościoła. Zespół Ekspertów KEP stwierdził, że biorąc pigułkę „po” nie zaciąga się kary ekskomuniki jaka grozi za aborcję, ale ten sam zespół stwierdził, że w świetle polskiego prawa karnego mamy do czynienia z przestępstwem łamania ustawy antyaborcyjnej. Czyli prawo świeckie bardziej surowe niż kanoniczne?

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Dodam, że wkładki są w największym stopniu na indeksie kościelnym, bo one w ogóle nie hamują owulacji, a wyłącznie działają antyimplantacyjnie. Zgodnie z logiką oszczędzania życia zarodków, rzeczywiście jest to metoda, która w największym stopniu te zarodki marnuje. Jednak Kościół nie żąda wycofania z rynku wkładek i nie krzyczy, że są niezgodne z ustawą antyaborcyjną. Wygląda na to, że wg Kościoła wystarczy aby środek był na receptę, a w magiczny sposób przestaje łamać prawo.

    Kościół zdaje się myśleć, że jeśli pomiędzy apteką a pacjentką jest jeszcze lekarz, to zawsze można oddziaływać na sumienie tego lekarza, aby odmawiał wypisywania recept. Więc tak naprawdę chodzi o utrudnianie, wszelkimi sposobami utrudnianie, i wszystkie chwyty są tu dozwolone.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Oto „umiarkowanie liberalny” portal katolicki, prowadzony przez księży jezuitów:
    Piszą tu, że pigułka „dzień po” może powodować ciążę pozamaciczną.
    …Bo zarodek zagnieździł się tam, gdzie miał do tego warunki, czyli w jajowodzie, a nie w macicy, w której wyściółka była sztucznie zmniejszona przez działanie pigułki „dzień po”.

    Już to widzę, jak zarodek wpływa do macicy, rozgląda się, widzi, że nie ma warunków do zagnieżdżenia, więc cofa się do jajowodu.

    Tak ordynarne kłamstwa firmuje polski Kościół.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Tu jest link do tego artykułu:
    www.deon.pl/wiadomosci/komentarze-opinie/art,784,pigulka-dzien-po-trutka-na-lemingi.html
    Wcześniej nie mogłam go wkleić ze względu na jakiś problem z filtrem antyspamowym.
  • Gość ver *.bg.us.edu.pl 19.01.2015I pojawia się inny mem: kobiety zażywające te tabletki będą klientkami klinik in vitro . Wiadomo więc kto za tym stoi…
  • Gość x *.free.aero2.net.pl 19.01.2015Anuszko, jeśli chodzi o „ordynarne kłamstwa firmowane przez polski Kościół”, to przynajmniej w przypadku podlinkowanego przez Ciebie tekstu podejrzewałbym raczej, że publicystka nie tyle kłamie, ile zwyczajnie nie rozumie, podobnie zresztą jak większość komentatorów. To wcale nie jest mniejszy problem: jeśli ktoś z powagą i troską na łamach prasy katolickiej czy podczas kazania (jednego takiego dane było mi wysłuchać podczas wczorajszej mszy) głosi kompletne bzdury, w które święcie wierzy, to dobre chęci nie zmniejszają szkodliwości bredzenia.

    Problem, jaki Kościół ma z nauką i argumentami naukowymi, nie dotyczy chyba – wbrew temu, co na ogół się podnosi – kwestii poznawczych. Głębiej leży ogólna ambiwalencja chrześcijaństwa wobec świata fizycznego i życia doczesnego. Oczywiście jest wielka tradycja wyjaśniająca tę ambiwalencję w kategoriach Upadku i Odkupienia, ale w praktycznym, codziennym zderzeniu z realiami zawsze powstaje napięcie – np. czy dobry katolik powinien jeść smaczne jedzenie, chwaląc tym dobroć Boga, który zesłał mu ten dar, czy raczej zważać na to, by przyjemność z jedzenia nie przerodziła się w grzeszną fascynację światem? Podczas wielkich świąt chrześcijańskich kładzie się akcent raczej to pierwsze, podczas postu – na drugie, a poza tym? Sądzę, że ta sama nieufność podminowuje stosunek Kościoła do zmian społecznych czy postępów nauki. Nie chodzi tylko o chęć utrzymania wpływów czy świadome utrzymywanie wiernych w ciemnocie (choć i tak niestety bywa), lecz raczej o zagubienie samych księży, hierarchów nie wyłączając, w kwestii tego, czy wolno nam zmieniać jakkolwiek sposób życia i czy wpływ na rzeczywistość motywowany ludzkimi chęciami i potrzebami jest z natury czymś dobrym (czyńcie ziemię sobie poddaną etc.), czy też raczej złym (jako arogancki sprzeciw wobec planów Bożych). Kościelny konserwatyzm w naszym wciąż przyspieszającym świecie może pełnić pożyteczną rolę, zmuszając do poważniejszego i dłuższego namysłu nad konsekwencjami zmian, a także zwracając uwagę na to, że postęp niekoniecznie zawsze niesie ludziom dobro. Natomiast bredzenie jest zawsze i nieodmiennie szkodliwe i naganne, a już zwłaszcza wtedy, gdy dopuszcza się go kapłan sprawujący liturgię, któremu nikt nie przerwie, by zmusić go do dyskusji.

  • anuszka_ha3.agh.edu.pl 19.01.2015Tak, krótko mówiąc, chodzi o wystawianie cennika za przyjemność.
  • Gość x *.free.aero2.net.pl 19.01.2015Tak, krótko mówiąc, chodzi o wystawianie cennika za przyjemność.

    Tak, często to jest główny punkt programu. A czasem chodzi chyba też o frajdę z tego, że się innym mówi, jak mają się zachowywać.

    Ale oczywiście nie tylko o to chodzi, poważniejsze względy też często wchodzą w grę. Nie tylko chrześcijanie, i nie tylko osoby wierzące, zastanawiają się, czy dobre życie polega na maksymalizacji przyjemności, dochodząc przy tym do wniosku, że niekoniecznie. Kościół ma głęboki problem z określeniem swego stosunku do świata, próbując pogodzić słowa Jezusa o tym, że Królestwo Jego nie jest z tego świata, a także zawartą w wielu miejscach Biblii pochwałę wstrzemięźliwości, z uznaniem we wczesnych wiekach naszej ery koncepcji manichejskich (mówiąc skrótowo, bo chodzi tu raczej o różne nurty gnozy niż tylko o manicheizm w sensie ścisłym) za herezję. Nie żeby Biblia jakkolwiek implikowała tezy manichejskie, w wielu kwestiach wprost przeciwnie, choć gdzieniegdzie w późnych księgach Starego i w pewnych fragmentach Nowego Testamentu przezierają już zarówno tendencje „protognostyczne”, jak i polemiki z nimi. Ale spór głównego (obecnie) nurtu chrześcijaństwa z manicheizmem i innymi nurtami gnozy nie bez przyczyny ciągnął się tak długo, wygląda przecież na to, że w kwestii złej/dobrej natury świata (podobnie zresztą jak w pokrewnej kontrowersji dotyczącej natury Chrystusa, o co toczono boje m.in. z arianizmem i nestorianizmem) teksty biblijne po prostu są niezbyt spójne i umożliwiają nader różnorodne interpretacje.

    Ten mętlik nawet z perspektywy osoby niewierzącej nie powinien prowadzić do przekonania, że brak w tym dobrej woli lub sensu. W istocie zarzut niekonsekwencji trzeba w kwestiach etycznych traktować z ostrożnością, bo i rozważane pojęcia są zwykle nieostre, i ewolucyjne źródła odczuć moralnych przynajmniej w znacznej części są najprawdopodobniej przedrozumowe, instynktowne – nie ma więc chyba żadnego powodu, by dawały się bez istotnych modyfikacji rozwinąć w całkiem spójny, logicznie niesprzeczny system. A jak już modyfikujemy, to pojawia się w tym arbitralność, gra sił itd. Z perspektywy osoby wierzącej w to, że Biblia czy też prawo naturalne (rozumiane jako domniemany zestaw takich powszechnych wśród ludzi „pierwotnych intuicji moralnych”, przy czym istnienie takiego zestawu i jego treść budzą sporo wątpliwości) zawierają bezbłędny i nieodparcie jednoznaczny przekaz jakichś od Boga danych absolutnych norm moralnych, kłopot oczywiście jest. Ale chyba nikt z dzisiejszych chrześcijan, poza kompletnymi i bezmyślnymi fundamentalistami, nie upiera się jednocześnie przy bezbłędności i nieodpartej jednoznaczności tekstów biblijnych (koncept nieomylności Biblii podlegał od dawna zmianom). Ba, można się wręcz w Piśmie Świętym doczytać, że Duch Święty stopniowo będzie objawiać Kościołowi, co i jak, czego raczej nie można pogodzić z poczuciem osiągnięcia przez nauczanie kościelne całkowitej pewności i bezbłędności przed końcem świata. Po nim zaś nauczanie owo będzie już zbędne.

  • Gość zaz *.xdsl.centertel.pl 20.01.2015

    Jakiś czas temu czytałem opowieść o tym, jak przedstawiciele jakiejś firmy zbrojeniowej przyjechali z prezentacją swoich granatników do Polski. Na polskim poligonie przed grupą polskich wojskowych już mieli rozpocząć strzelania do tarcz, gdy wtem szef poligonu wziął kałacha i puścił kilka serii w powietrze. Pięć minut później zezwolił na strzelanie z granatnika. Zdziwionym gościom, którzy już a dziesiątkach poligonów całego świata strzelali i takiej procedury jeszcze nigdzie nie widzieli, wyjaśniono, że w ten sposób ratuje się życie ewentualnych grzybiarzy, którzy mimo ostrzeżeń, łażą po poligonowych lasach. Innostrańce w śmiech, bo w ich przekonaniu, skoro ktoś świadomie łazi po poligonie, to świadomie się naraża i nie warto się jego życiem przejmować. Tymczasem dla naszych było to normalne, że skoro za 30zł (tyle kosztuje pełny magazynek) można jakiemuś głupkowi życie uratować, to dlaczego by nie ? Zauważ „niekonsekwencję” tego postępowania, będącą zapewne konsekwencją oddziaływania na naszych żołnierzy „niekonsekwencji” w nauczania Kościoła – powinni dla ratowania grzybiarzy zapewne użyć psów, zasieków, helikopterów, termowizji … .

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s