Prawosławie – rzymski katolicyzm 1:0

Poranek wielkanocny w Polskim Radiu. W konkurencji „traktowanie ludzi jak dorosłych”: prawosławie – rzymski katolicyzm 1:0.

W programie I Polskiego Radia ksiądz katolicki wygaduje banialuki o całunie turyńskim – „Daje nam racjonalny powód do wiary w Zmartwychwstanie” (???!!). W tym samym czasie, w programie II, ksiądz prawosławny… Mógłby opowiadać podobne rzeczy o „cudzie świętego ognia„, który jakoby zapala się automatycznie w każdą Wielkanoc w Jerozolimie i nie parzy nikogo w ręce.

Mógłby, ale nie. On wygłasza, powtarzane co roku w Kościele prawosławnym, kazanie sprzed 1600 lat:

…I pierwsi, i drudzy nagrodę przyjmijcie. (…) Wstrzemięźliwi i leniwi, ten dzień uczcijcie. Ci, co pościli i co nie pościli, weselcie się dziś. Uczta przygotowana, rozkoszujcie się wszyscy.(…)

Piekło (…) zgorzkniało, spotkawszy Cię w otchłani. Zgorzkniało, bo zostało puste.

Dlaczego biskupi popierają Radio Maryja – rozwiązanie zagadki

Dlaczego polscy biskupi od wielu lat w ciemno i w zaparte popierają Radio Maryja?

Wyznawcy ośmiu przykazań – w tym artykule kolejny ksiądz dzielnie poddaje krytyce polski Kościół. Jest źle, jest źle, ale właściwie co konkretnie jest źle? Radio Maryja. Czytając zdałam sobie sprawę z dziwnej powtarzalności tej formy w kościelnej publicystyce.

Nagle nasunęło mi się wspomnienie dyskusji na zupełnie inny temat. Omawiano głośną w środowisku akademickim publiczną wymianę opinii o złej kondycji tegoż środowiska i o tym, że to u humanistów jest źle, a u ścisłowców zupełnie przyzwoicie. Internauta dala.tata zadał wtedy pytanie:

Czy troche nie jest tak (tak z reka na sercu), ze wam, fizykom, to troche (tylko troche) odpwoiada. bo macie najlepszy z dwoch swiatow. Z jednej strony jestescie lepsi od tych spolecznych (a te lepszosc czuje sie na kazdym kroku – to jest ten fizyk zadzierajacy nosa), a zdrugiej strony to wy ustalacie warunki tego konkurencyjnego swiata. (…) Dzieki kontrastowi z niescislymi, staliscie sie ‚sedzia we wlasnej sprawie’, chcac nie chcac. Skoro nie ma nikogo lepszego, to wy ustalacie, co to znaczy byc najlepszym.

I zrozumiałam: Radio Maryja jest naprawdę wszystkim potrzebne!

Biskupi utrzymują je przy życiu, a nawet zespołowo pielęgnują z duszpasterską troską – nie bez powodu: Radio Maryja to idealny odgromnik.

Gdy szeregowy ksiądz chce skrytykować złe działanie polskiego Kościoła, to nie krytykuje biskupów, lecz Radio Maryja. Przecież gdyby skrytykował osoby realnie odpowiedzialne za stan Kościoła, czyli biskupów, to by zdrowo od nich oberwał. A tak – jest Radio, jest komfort wolnomyślicielstwa.

Gdy lewak, liberał lub antyklerykał chce skrytykować polski Kościół, to największa szansa jest, że kogo zacznie bić? Chłopca do bicia, celowo wysuniętego na pierwszą linię – Radio Maryja! Po rzetelnym zaś zmieszaniu Radia z błotem, odetchnie on z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku.

Tymczasem Radio ma słuchalność zaledwie 2%. Ale o to właśnie chodzi! Gdy ktoś stwierdzi o Kościele, że jest źle, biskupi zawsze mogą powiedzieć: „To nie my, to Radio! A w ogóle, przecież prawie nikt go nie słucha. Znów lewactwo wykazuje się złą wolą i nie rozumie pięknej kościelnej różnorodności.”

Kto więc ma złe zdanie o Kościele, ten się rytualnie wyżyje na Radiu. I wszyscy są szczęśliwi.

Oto rozwiązanie zagadki: Dzięki Radiu Maryja biskupi mogą czuć się najlepsi.

Polski katolik ma twarz Michalika

Liberałowie zdają się iść pod rękę z konserwatystami w braku zaufania do rozsądku, przyzwoitości i sumienia zwykłych ludzi. W ten sposób liberałowie i lewica nad głowami ludzi dyskutują z instytucją kościelną. Obu stronom wygodnie zgadzać się, że to duchowieństwo przemawia głosem polskich katolików.

W Miesięczniku Idei Europa ukazała się seria niezwykle ciekawych debat o roli katolicyzmu we współczesnej Polsce: Środa – Bielik-Robson, Król – Bartoś, Jurek – Milcarek. Z tych trzech dwie pierwsze są mi bliższe swoim liberalnym spojrzeniem i dlatego je tu skomentuję. Skupię się tylko na najważniejszej sprawie. Na tym, czego rozmówcy w ogóle nie zauważyli.

Zacznijmy od faktu: Ze statystyk wynika, że – zarówno na świecie, jak i w Polsce – duchownych katolickich jest 1000 razy mniej niż katolików świeckich.

Tymczasem debatujący intelektualiści mówiąc o Kościele jako realnym bycie, mającym wpływ na polską rzeczywistość, mówią o duchowieństwie. Gdy natomiast rozmowa schodzi na świeckich katolików, to przybiera wyraz bardzo odstręczającej, wręcz obraźliwej, inteligenckiej wyższości nad „prostym ludem”. Bartoś ubolewa, że wszelkie wyższe formy kultury, w których mogłaby mieć zalążek głęboka religijność, to coś nie dla większości Polaków:

Ta potrzeba duchowa, „niepokój metafizyczny”, jeśli na nią ma odpowiadać poezja, literatura czy spekulacja teologiczna, to ona będzie z natury tych „mediów” elitarna. I pozostaje pytanie, co zagospodaruje tzw. masy?

Bielik-Robson ocenia polskich katolików jako bezmyślną gawiedź. Z faktu, że większość polskich katolików nie zgadza się w różnych punktach z nauczaniem duchowieństwa, wyciąga fałszywy wniosek, że są oni obłudni i niezainteresowani wyższymi wartościami:

Obie strony [katolicka prawica i laicka lewica] mają dosyć czegoś, co moim zdaniem jest upiorną cechą społeczeństwa polskiego, czyli tej magmowatości sprawiającej, że typowy Polak jest w stanie i chodzić do Kościoła, i robić sobie aborcję, i czytać „Nie”, i „Gazetę Polską”, i wysłuchać Urbana, i księdza na kazaniu. Żyje w stanie mentalnego uśpienia, inaczej tego nazwać nie można, w którym nie potrafi nawet zauważyć napięcia pomiędzy dwoma sprzecznymi stanowiskami.

Istotnie, na sąsiednich łamach Jurek i Milcarek dzielą katolików na mniejszość gorących i większość letnich. Im przynajmniej trudno się dziwić, bo są konserwatystami.

Gadanie ponad głowami „ludu”

Jestem jednak przekonana, że liberałowie debatujący w tych kategoriach robią gruby błąd. Jest to po pierwsze błąd oceny stanu faktycznego, a po drugie błąd taktyczny – świeccy katolicy, tak bez szacunku potraktowani, niezbyt chętnie ich poprą.

Argument Bartosia jest fałszywy, gdyż obecnie prawie już nie ma prostego ludu. I to właśnie dzięki powszechnemu wykształceniu Polacy przestają trawić idiotyzmy serwowane przez „chłopów przebranych w ornaty”. Zaryzykuję twierdzenie, że obecnie przeciętny świecki jest lepiej wykształcony od przeciętnego duchownego.

Argument Bielik-Robson też jest fałszywy. Liberałowie wymagający, by katolik musiał w stu procentach stosować się do nakazów duchowieństwa – po pierwsze – nie wiedzieć czemu nie widzą możliwości, by i katolik mógł być liberałem. Po drugie – paradoksalnie idą na rękę samemu duchowieństwu. Przecież ono też tak naprawdę uważa siebie za prawdziwą siłę sprawczą Kościoła, a lekceważy zwykłych wyznawców, mimo że jest ich tysiąc razy więcej od hierarchów.

Nie ma w Polsce ortodoksów

Tymczasem nie ma w Polsce świeckiego katolika, który w każdym drobiazgu zgadzałby się z nauczaniem duchownych. Na przykład, według badań prowadzonych w diecezji płockiej przez sam Kościół katolicki, 82% wiernych nie zgadza się z jego nauczaniem dotyczącym antykoncepcji, a 73% z nauczaniem dotyczącym zapłodnienia in vitro. W badaniach ogólnopolskich potwierdza to CBOS.

Nie przypuszczam, żeby te miliony ludzi były hipokrytami, ani bezmyślnymi durniami. Znam wielu religijnych katolików, a każdy z nich jest w jakiś drobniejszy lub grubszy sposób nieortodoksyjny. Jeden z kolegów – niedoszły ksiądz, a teraz ojciec rodziny – wykrzykuje: „Jestem katolem, ale nie popieram Świątyni Opatrzności Bożej!” Inny – relatywizuje prymat Rzymu, mówiąc: „Jestem chrześcijaninem wychowanym w tradycji katolickiej”.

Sądzę, że ludzie, których znam, to reprezentatywni polscy katolicy, wcale nie wyjątkowi w swoim podejściu do religii. Są to ludzie, którzy bardziej od narzucanych norm szanują własne sumienie. Mają wewnętrzne przekonania – choć u każdego rozmaite – o tym, jak powinno wyglądać chrześcijaństwo w ich własnym życiu i takim je realizują.

Nie dzięki temu, lecz pomimo tego, że mają głupców za biskupów i proboszczów. Oni tę głupotę dobrze widzą. Nie widzą jednak powodu, by zrywać z Kościołem, bo to oni czują się Kościołem. Wbrew temu, co sądzą zarówno laiccy liberałowie, jak i duchowni. I ja nie traktuję takich postaw jako hipokryzji – przeciwnie, żywię do nich szacunek.

Teologia nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna

Można by tu przywołać jako kontrargument zdanie prof. Środy – iluż katolików w Polsce, tak jak większość jej studentów, nie ma najbardziej podstawowej wiedzy teologicznej! Moim jednak zdaniem ci ludzie po prostu trafnie zauważają, że chrześcijaństwo to nie teologia. A zwłaszcza w kraju, w którym teologii ze świecą szukać nawet wśród teologów – to, co tutaj podaje się ludziom za teologię, słusznie jest przez nich odbierane jako dyrdymały.

Tymczasem nie trzeba umieć wymienić poprawnie Osób Trójcy Świętej, by być przyzwoitym człowiekiem i źródła tej przyzwoitości wywodzić z najważniejszych idei chrześcijaństwa. To co piszę, nie jest postulatem, jakoby „bez chrześcijaństwa czekało Polaków zbydlęcenie”. (Nota bene, Środa i Bielik-Robson deklaratywnie przeciw niemu protestują, ale zarzucając Polakom „magmowatość” jako wynik niewierności Kościołowi, w rzeczywistości zdają się go popierać…) Ja jedynie stwierdzam fakt socjologiczny: w obecnie żyjących pokoleniach Polaków większość przyswoiła sobie etykę i elementy duchowości za pośrednictwem chrześcijaństwa. Spośród nich tylko nieliczni z chrześcijaństwa zrezygnowali, większość natomiast wciąż jeszcze uważa chrześcijaństwo za pewnego rodzaju ojczyznę duchowo-etyczno-kulturową i nie widzi powodu, by z niej emigrować.

Ciekawostka – znalazłam właśnie sojusznika w tego typu myśleniu po drugiej stronie barykady. O. Wiśniewski w dzisiejszej debacie Tygodnika Powszechnego, jako jeden z bardzo niewielu duchownych wzdraga się przed nazywaniem złymi chrześcijanami tych (również polityków), którzy w swoich decyzjach kierują się własnym sumieniem, a nie wytycznymi instytucji kościelnej.

Nie macie na nich wpływu, choć oni uważają się za waszych przedstawicieli!

Tu jednak pojawia się problem. Problem, którego z kolei nie dostrzegają owi katolicy, czy też chrześcijanie wychowani w tradycji katolickiej, gdy miłosiernie tolerują głupotę katolickiego duchowieństwa.

Po pierwsze – przez ludzi z zewnątrz są oni oglądani wyłącznie jako niemy tłum stojący za plecami funkcjonariuszy instytucji kościelnej. Po drugie – co gorsza – sami funkcjonariusze uważają siebie za prawowitych reprezentantów tego tysiąc razy od nich liczniejszego tłumu.

Po trzecie – jest jeszcze gorzej: Świeccy katolicy to naprawdę jest anonimowy i niemy tłum! Dzieje się tak, ponieważ katolicka instytucja kościelna skonstruowana jest w taki sposób, by obieg decyzji miał tylko jeden kierunek. Świeccy nie mają żadnego wpływu na decyzje duchownych i na treść głoszonego przez nich – niby w imieniu całego Kościoła – nauczania.

Tego nie zmienią ani oczekiwania niektórych księży, by świeccy „bardziej włączali się w życie Kościoła”, ani najbardziej zdesperowani świeccy zapaleńcy, którzy rzeczywiście się na to zdecydują. Po prostu dlatego, że hierarchiczna struktura Kościoła katolickiego sama w sobie nie pozwala na oddolne podejmowanie decyzji.

Polski Kościół ma twarz Michalika

Zauważmy interesującą sytuację, gdy po krytycznym liście o. Wiśniewskiego w sprawie stanu polskiego Kościoła abp. Życiński broni go poprzez uderzanie w świeckiego (już) prof. Bartosia. Życiński powiada: Wiśniewski ma prawo reformować Kościół, bo jest z Kościoła – Bartoś nie ma prawa, bo jest spoza Kościoła. Tymczasem Bartoś wystąpił jedynie z szeregów duchowieństwa, a z Kościoła katolickiego nigdy nie wystąpił. Zatem uchodzący za (hłe hłe) liberała abp Życiński też uważa, że Kościół to duchowieństwo.

Symptomatyczne, że świecka prasa lewicowa to jedyne w Polsce miejsce, gdzie odbywają się debaty teologiczne: Szef polskiego episkopatu, a więc formalnie głowa polskiego Kościoła katolickiego, abp Michalik powiedział niedawno, że „Kościół w Polsce ma twarz Chrystusa”. Sprzeciwił się temu prof. Bartoś, wykładając subtelne teologiczne argumenty. Sama debata nie miałaby dla mnie większego znaczenia, gdyby nie to, że podsunęła mi śliczną metaforę:

Powszechna zgoda zarówno ludzi nienależących do Kościoła, jak i kościelnych hierarchów co do tego, że to duchowieństwo reprezentuje katolików – powoduje, że prawda jest inna i bolesna: Polski Kościół ma twarz Michalika.

A świeccy katolicy, realizujący w cichości serca swoje własne ideały chrześcijaństwa, chyba nie zauważają konsekwencji tego stanu rzeczy: Od teraz, dla świata – każdy polski katolik ma twarz Michalika!

I trudno będzie im znaleźć sposób, by taką gębę sobie odlepić. Ja widzę tylko jedną możliwość jakiejkolwiek sygnalizacji od dołu do góry: głosowanie nogami. Po pierwsze – nie płacić. Po drugie – o ile przekonania na to pozwalają – nie chodzić na msze (dopiero gdy pustki w kościołach zaczną bić duchownych po oczach, to jest szansa, że coś zauważą). Po trzecie – być może – nie posyłać dzieci na religię (tu wziąć pod uwagę należy nie tylko własne przekonania, lecz i to, że głupota kościelnego duszpasterstwa o wiele łatwiej może skrzywdzić dziecko, niż dorosłego człowieka). Niektórzy doradzają czwartą ewentualność – formalnie przenieść się do innego Kościoła chrześcijańskiego – ale wątpię, by taka możliwość urządzała większość Polaków, ze względu na silne tradycje kulturowe.

Liberałowie wymagają od katolików braku liberalizmu

Po tych nieśmiałych poradach dla mniej lub bardziej liberalnych katolików, zwracam się z poradą do liberałów tworzących politykę i media.

Jest dla mnie dziwne, że to właśnie liberałowie wymagają od katolików braku liberalizmu i ścisłego trzymania się narzuconych norm. Widocznie chcą sobie ulepić przeciwnika ideowego, bo jak na złość nie bardzo mogą go w społeczeństwie znaleźć. Jednak jeszcze dziwniejsze jest owo negatywne zdanie na temat stanu umysłu i moralności milionów rozsądnych i przyzwoitych ludzi, którzy w końcu tę Polskę budują.

Widocznie środowiska opiniotwórcze – od prawicy do lewicy – chcą sobie ustawić perspektywę my-lud, żeby mieć przed kim odgrywać inteligenckie zadzieranie nosa. Liberałowie powinni  jednak zdać sobie sprawę, że tylko meblują sobie scenę po przeciwnej stronie barykady. Właśnie dlatego, że popieram liberalizm, radziłabym im raczej pomyśleć, jak zwiększyć szeregi po własnej stronie. A będą to mogli zrobić tylko wtedy, gdy zaczną żywić większy optymizm co do rozsądku, przyzwoitości i – tak! – sumienia zwykłych ludzi.

Zawodówka dla robotników winnicy Pańskiej

Z pewnością żadna teologia nie jest nauką w sensie science. Być może jednak można ją traktować jak art, bo w naukach humanistycznych przeróżne dziwne rzeczy się mieszczą… Czemu by i nie teologie dowolnej religii. Ale nawet wtedy akademickość tych dyscyplin polega na twórczości i wolności dyskusji: Niechże ludzkość ma coś nowego i świeżego z tych humanistycznych rozważań. Nie wykluczam, że w dobrych okolicznościach mogłaby ona odnieść – z całkiem świeckiego punktu widzenia – korzyści intelektualne z dyskusji teologicznych, np. zyskać jakieś nowe spojrzenia na etykę.

Tygodnik Powszechny ostatnio odważył się napisać coś o nędzy intelektualnej polskiej teologii katolickiej. Piszę: „odważył się”, bo dla zainteresowanych tematem zjawisko jest  znane od bardzo wielu lat, ale prawie nigdy nie pisze się o tym pod szyldem kościelnym. Temat jest tabu.

Dla mnie problem jest ciekawy ze względu na ową domniemaną akademickość teologii. Jeśli wydziały teologii znajdują się nawet na świeckich uczelniach, to wypadałoby teologię traktować jak każdą inną humanistyczną dyscyplinę akademicką, gdzie trzeba – w wolnej dyskusji – weryfikować jakość intelektualną swoich poszukiwań.

Tymczasem polskie nauki humanistyczne leżą. Lecz pośród nich teologia katolicka to już dno dna. Gdzieś czytałam, że nawet inne Kościoły w Polsce zaraziły się od katolickiego niemrawością umysłową. Nie potrafię teraz znaleźć źródła tej opinii, ale wystarczy się zastanowić, czy jest w naszym kraju jakiś światowej sławy teolog np. ewangelicki?

Tygodnik przytacza takie kwiatki:

Jeśli przyjąć za miarę poziomu teologii w Polsce poziom toczonych u nas debat, to jesteśmy blisko zera – stwierdza A, duchowny, teolog z wyższym stopniem akademickim. Zastrzega anonimowość, jak i inni nasi rozmówcy-teologowie. Tłumaczą: bo dam oręż do ręki niechętnemu mi dziekanowi, bo moja pozycja na wydziale i tak jest słaba, bo zablokują dalszą karierę.(…)

Wysłałem do branżowego periodyku artykuł na mało poruszany u nas temat z prośbą o zaproszenie przez redakcję polemistów – wspomina B, świecki teolog. – Cisza, więc zadzwoniłem do redaktora naczelnego i usłyszałem: „Publicystyczne przepychanki nas nie interesują”.(…)

Wśród polskich teologów powszechnie działa autocenzura – dodaje A, wyjaśniając: o pewnych rzeczach strach pomyśleć, bo sama myśl poczytywana bywa za zdradę.(…)

Odtwórczy charakter polskiej teologii tak zobrazował ks. Grzywaczewski: „Upstrzyć swój wykład cytatami jest w pojęciu prelegenta wyrazem tego, że jest on na bieżąco zorientowany w swojej dziedzinie, tymczasem w pojęciu słuchaczy on tylko kopiuje to, co już napisali inni” – tak wygląda odbiór gościnnych wykładów polskich teologów za granicą.

Podobnie rozmówcy „TP” opisują prace powstające na wydziałach teologii: autor X o temacie Y; temat Y w ujęciu autorów X i Z; Jan Paweł II w dowolnych kombinacjach.

Na pewno część tej niezdrowej atmosfery to zasługa samego Watykanu, który dzieli i rządzi, odbierając nieprawomyślnym teologom prawo głosu w imieniu Kościoła. Dla większości z nich, niestety księży, jest to równoznaczne z odebraniem głosu w ogóle – gdyż związani są jednocześnie wymogiem posłuszeństwa hierarchii kościelnej. Nie mogą więc zazwyczaj wypowiadać się jako „prywatny teolog”. Chyba że się postawią, jak np. Hans Küng, najbardziej medialny z kościelnych dysydentów.

Ale w Polsce dochodzi do tego jeszcze lokalna atmosfera samozadowolenia, feudalizm kościelno-akademicki, korporacyjność duchownych, nie dopuszczających do stanowisk akademickich teologów świeckich, no i cienizna intelektualna  – wynikająca, sądzę, z negatywnego odsiewu do zawodu księdza.

Jeśli ktoś na to powie: Nie mój cyrk, nie moje małpy – to pewnie będzie miał rację.  Należałoby zatem zaprzestać finansowania wydziałów teologicznych z pieniędzy podatników.  Jestem za. Jednak niezależnie od tego – zdawało mi się, że rolą chrześcijaństwa jest stanowić ferment, a więc zaczyn do jakichś światopoglądowych dyskusji, w które powinny dawać światu coś konstruktywnego, nawet gdy okaże się, że strona kościelna nie ma racji. Paul Evdokimov, teolog prawosławny, twierdził w tym właśnie duchu, że ateizm jest herezją chrześcijaństwa. Podobnie było z myślą oświeceniową, która powstała w konfrontacji ze starymi poglądami religijnymi.

Tymczasem obecnie…

W rękach w głowach cichosza
w ustach w oczach cichosza
nie ma samozwańców
i nie ma rokoszan

Tu cichosza tam cicho
szaro brudno i śnieży
nie ma kosmonautów
i nie ma papieży

Bartoś: Rodzice, ratujcie dzieci przed spowiedzią!

Mądry tekst Tadeusza Bartosia. Dobrze, że ktoś wreszcie ujął się za bezbronnymi. Katechizacja małych dzieci i wprowadzanie ich w sakramenty Kościoła odbywa się w Polsce z zupełnym lekceważeniem psychologii rozwojowej (zresztą, psychologii jakiejkolwiek). Rodzice nie mają złej woli, lecz po prostu bez świadomej refleksji prowadzą dzieci drogą, którą sami przechodzili. Moja znajoma, Polka z Niemiec, była oburzona sposobem przygotowywania jej syna do pierwszej komunii: „Jak to, oni tutaj nie uczą się na pamięć tych wszystkich przykazań i grzechów!” W dzieciństwie wbito jej do głowy, że właśnie tak jest dobrze…

Fantazje wygłodzonych

Lednickie „Spotkania Młodych” tradycyjnie uchodzą za sztandarowy produkt polskiego Kościoła katolickiego. Produkt dyżurny, służący w razie czego do udowadniania, że Kościół potrafi mieć nowoczesny wizerunek i stanowi atrakcyjną ofertę dla młodzieży. Jeżeli kiedykolwiek ten marketing miał coś wspólnego z prawdą, to już na pewno nie dziś.

Kilka dni temu odbyło się kolejne spotkanie w Lednicy, szeroko nagłaśniane w mediach, pod hasłem „zgłębiania tajemnicy kobiety”. Obecnych było 80 tys. gimnazjalistów i licealistów. Zadałam sobie trudu, żeby opierając się na danych GUS wyliczyć, że w przeciętnej klasie szkolnej jedna osoba wybrała się na Lednicę. Na szczęście nie jest to wiele. Dawniej były to spotkania studentów. Organizatorzy imprezy przyznają, że średnia wieku uczestników obniża się z roku na rok. Zdaje się, że ludzie idą po rozum do głowy w coraz młodszym wieku. Z drugiej strony, im młodsze dzieci, tym łatwiej wcisnąć im ciemnotę.

Nagłówki takie jak ten: Młodzi na Lednicy poznali dar i tajemnicę kobiety pojawiły się nie tylko w kościelnych mediach, ale (najprawdopodobniej z gotowymi pakietami prasowymi) zawędrowały też do mediów świeckich. Lecz dziennikarze bez komentarza pozostawili dziwactwo całego pomysłu.

Bo jak to – 40 tysięcy dziewcząt i młodych kobiet musiało tam „zgłębiać tajemnicę” siebie samych? Ba, formuła spotkania zakłada nie tylko, że jakiś „dar i tajemnica” istnieje, ale że  kobiety są nieświadome, iż stanowią „dar i tajemnicę”. Impreza polegała na tym, aby je przekonać, że zawierają w sobie coś, o czym nie wiedzą. Gdy już zostaną przekonane, następnie powinny zgłębiać, na czym ta ich tajemnicza zawartość polega. W ciągu kilku dni usilnego zgłębiania życzliwi mężczyźni-księża wyjaśnili dziewczynkom i młodym kobietom, na czym polega ich tożsamość. Hura, jesteśmy uratowane!

Na witrynie lednickiego zjazdu udostępnione są materiały dydaktyczne ze spotkania. Są to krótkie wykładziki wypełnione pytaniami w rodzaju „Kto jest twoim bohaterem i dlaczego Józef Stalin?” oraz fantazjami jakby wyjętymi z głów wygłodzonych celibatariuszy.

Posłuszeństwo. Aby doszło do poczęcia nowego życia kobieta musi pozwolić mężczyźnie zbliżyć się do niej. Autonomia, niezależność i skrajna samodzielność nie są życiodajne, tylko postawa przyjęcia i posłuszeństwa wobec mężczyzny prowadzi do życia. To nie znaczy że kobieta ma być ,,submisywna”, ale żeby zechciała polegać na mężczyźnie. W ten sposób może ona nauczyć mężczyznę jak być otwartym dla innych i jak polegać na Bogu.

Przyzwoitość. Skoro nowe życie rodzi się w kobiecie, powinny one dbać o przyzwoitość ubioru i zachowania, chronić to ,,święte miejsce” przed wykorzystaniem.

Wychowanie Mężczyzn. Powinnością kobiety jest także dopomożenie mężczyźnie odnaleźć Boga. Kobieta już jest matką od poczęcia dziecka, mężczyzna stoi obok i jedynie może przyglądać całemu procesowi ciązy i porodu. Kobiety mogą i powinny pomóc mężczyźnie przełamać swą samotność i nauczyć go bycia ojcem – nawet duchowym ojcem. Kobiety uczą mężczyzn poczucia obowiązku i bycia obrońcą.

Przejdzmy więc to refleksji nad kobiecym ciałem. Kontemplacja taka może dopomóc nam w zrozumieniu szczególności jej powołania. Pierwszą rzeczą, jaka można zauważyć jest fakt, że w przypadku kobiecego ciała organy intymne nie są widoczne, że w całości są one ukryte w kobiecie. W tym względzie kobieta rożni się od mężczyzny. Fakt ten zawiera głęboką symbolikę, albowiem to co ukryte odnosi się zwykle do czegoś tajemniczego; do czegoś co powinno być chronione przed niedyskretnymi spojrzeniami.

Już sama budowa kobiecego ciała symbolizuje jakiś ogród, który powinien być starannie strzeżony, ponieważ klucze do niego znajdują się w rekach Boga. W pewnym szczególnym znaczeniu ogród ten stanowi jego własność i powinien zostać nietknięty, dopóki On sam nie zezwoli na to, by panna młoda wręczyła przyszłemu mężowi klucze od tego, co w Pieśni nad Pieśniami jest nazwane “ogrodem zamkniętym”. Jakie to smutne jeśli ogród ten został już wcześniej podeptany przez czyjeś nieczyste stopy i spustoszony przez lubieżność.

Kobieta jest w jakiś specjalny sposób ,,wcielona” w swoje ciało, nawet może bardzej niż ciało mężczyzny. Z tego właśnie powodu, jeśli już się oddaje, czyni to bez reszty; jeśli plami siebie, wówczas jest to dla niej samej szczególnie niszczące. (…) Kiedy kobieta po raz pierwszy ma relacje z mężczyzną, przedziera się tkanina w jej ciele o czym nie można ona, tak jak mężczyzna, zapomnieć. Kobieta nigdy nie zapomina utraty dziewictwa.

(1) Dlaczego kobiety są skryte, tajemnicze?
(2) Czy ciało kobiety jest chronione w dobie teraźniejszości?
(3) Co możemy zrobić żeby bardzej chronić kobiece ciało – czy mają to robić mężczyźni czy same kobiety?

Pozostawiam bez komentarza, jedynie z pytaniem: Na co Kościół liczy? Kto w dzisiejszych czasach na to pójdzie?

Proces przeciwko szefowi episkopatu

Odnotowuję:

Ponad rok temu porównywałam katolickich hierarchów kierujących Kościołami w Polsce i w Niemczech. Porównanie wypadło wówczas na zdecydowaną korzyść niemieckiego abp. Zollitscha. Choć jak na Niemcy konserwatywny, robił wrażenie osoby o otwartych i nowoczesnych poglądach w porównaniu z jego polskim odpowiednikiem. Lecz najważniejsza różnica pomiędzy nimi była taka: Abp. Michalikowi miałam przede wszystkim do zarzucenia krycie księży-pedofilów.

Jednak ostatnie wiadomości donoszą, że abp. Zollitsch został również oskarżony o to samo!

O prawdziwości zarzutów rozstrzygnie sąd. Istnieje w każdym razie możliwość, że myliłam się co do niemieckiego arcybiskupa.

I jeszcze jedna refleksja: Czy w Polsce byłoby możliwe wytoczenie podobnego procesu Michalikowi?

Pod twoją obronę

To jest Erzulie Dantor. Bogini miłości, sztuki, seksu, zazdrości i namiętności. Kocha noże. Dwóch blizn na policzku dorobiła się w bójce z rodzoną siostrą – o kochanka. Jej cnotliwa siostra, Erzulie Freda, miała trzech mężów. Gorąca Erzulie Dantor nie miała męża, lecz za to siedmiu kochanków. A jeden z nich był mężem Fredy. Podczas gwałtownej sceny zazdrości Dantor przebiła siostrze serce. Lecz ta wyjęła ostrze ze swego ciała i dwukrotnie raniła przeciwniczkę w twarz. Nigdy się nie pogodziły, a Erzulie Dantor nosi blizny dumnie, jako znak swojej nieustępliwości.

Dantor jest heteroseksualna, ma ze swymi kochankami liczne dzieci, a przedstawiana jest z córką na ręku. Ale jest również patronką lesbijek. Płomiennie kocha kobiety i broni ich z zawziętością. Pod jej obronę uciekają się ofiary męskiej przemocy. Wspomożenie samotnych matek, pocieszycielka kobiet zdradzonych przez kochanków. Orędowniczka kobiet niezależnych i strażniczka kobiecych finansów. Królowa burz, o jej łaskę ubiegają się się ofiary huraganów.

Erzulie Dantor pojawiła się w panteonie religii voodoo w 1791 roku. Przyjęła jakoby postać jednego spośród wiernych, zgromadzonych na rytualnym nabożeństwie i wezwała Haitańczyków do rewolucji przeciwko białym. Po stronie francuskiej stanęli Polacy z Legionów Dąbrowskiego. Część z nich opuściła napoleońskie szeregi i przeszła na stronę uciemiężonych Haitańczyków. Tam walczyli o wolność naszą i waszą. Tak ikona Matki Boskiej Częstochowskiej trafiła na Haiti. Wizerunek Czarnej Madonny stał się dla czarnych niewolników symbolem wyzwolenia.

***

A propos – jak do pozornie oczywistych obrazów ludzie dopisują najbardziej zaskakujące historie. W ostatniej Krytyce Politycznej jest taki artykuł: W Muzeum Powstania Warszawskiego rodzice kupili jedną z tych okropnych patriotycznych kolorowanek. Dali ją 6-latkowi. Dzieciak przemalował powstańca na Supermana, a transporter opancerzony – w czerwone ciapki („to od strzelania dżemem truskawkowym”). Do bohaterskich scen dorysował kupy, siusiaki, roboty i smoki. Każdy obrazek opowiedział mu zupełnie inną historię, niż planowali autorzy kolorowanki. Nie przytoczę cytatów, bo nie chciało mi się kupować tej cegły dla jednego artykułu, ale warto zobaczyć w Empiku te obrazki i przeczytać opisy podane przez dziecko.

***

P.S.

Niewyjaśnione zjawisko. Albo jestem telepatką, albo memy unoszą się w powietrzu jak wirusy grypy. Po raz kolejny udało mi się napisać na blogu coś, co w tym samym czasie zostało niezależnie napisane przez kogoś innego.

Tak było z „Nie płakałam po Jacksonie” – jednocześnie to hasło napisał Krzysztof Varga w Gazecie Wyborczej. Niektórzy internauci zrozumieli ten zbieg okoliczności jako plagiat czy też wtórność z mojej strony. Tymczasem publikując tamtą notkę nie znałam artykułu z Gazety.

Dziś zaś, sprawdzając po jakich linkach ludzie tu wchodzą, trafiłam na forum Frondy. Dowiedziałam się z niego, że właśnie ukazał się nowy numer popularno-naukowego pisma Focus, w którym piszą o Erzulie Dantor. Nic o tym nie wiedziałam, pisząc mój tekst. Na wzmiankę o Erzulie natrafiłam w artykule na angielskiej Wikipedii o obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej. A weszłam tam, bo chciałam sprawdzić, czy była jakaś legenda o kradzieży tego obrazu przez Polaków (chyba nie, musiało mi się coś pomylić). I nie, ta wzmianka  w Wikipedii raczej nie jest skorelowana z pojawieniem się artykułu w Focusie. Nie ma jej w polskiej wersji, a w angielskiej pojawiła się 12 października 2009.

Jan Paweł II sam sobie zrobił polski Kościół

Mało kto w Polsce zdaje sobie sprawę, skąd się wzięli polscy biskupi. Media narzekają na słabą kondycję intelektualną władz polskiego Kościoła. Narzekają na biskupów, którzy czują się bezradni  wobec złego świata bez ojcowskich wskazówek Jana Pawła II. Zapominamy jednak, że to on sam powołał większość biskupów!

Na 136 biskupów polskich, 103 zostało mianowanych przez Jana Pawła II. W tym takie gwiazdy estrady, jak Michalik, Głódź, czy Paetz. Tu sporządziłam tabelkę, w której można detalicznie sprawdzić, kto rządzi polskim Kościołem i dzięki któremu papieżowi.

Czy może Jan Paweł II wybierał betonowych biskupów po to, aby skutecznie opierali się komunie? Nie! Ponad połowa została mianowana już po upadku komunizmu. Dokładnie – 42 biskupów za komuny, a 61 w wolnej Polsce. Wśród tych wybranych do służby w państwie demokratycznym są biskupi Głódź i Paetz.

W przykry sposób godzi to w wizerunek Jana Pawła II – ale to on sam konsekwentnie wybierał takich biskupów, którzy nie potrafią sobie bez niego poradzić. I którzy nie umieją kierować Kościołem we współczesnym świecie.

Kościelna anoreksja seksualna

Pewien psycholog opisuje mechanizmy anoreksji. Lecz robi to tak – chyba mimowolnie? – że uderza analogia z podejściem Kościoła katolickiego do seksu!

Wróćmy znów do zabawy w podmienianie słów. Co znaczą słowa zaznaczone na czerwono?

Spożywanie pokarmu wskazuje na zależność człowieka od świata, ukazując jego brak samowystarczalności. Uczucie głodu uzmysławia zależność ja od sfery popędowej organizmu. Te groźne dla autonomii ja zależności są dla anorektyczki źródłem lęku, dlatego stara się je przeciąć.

W anorektycznej odmowie jedzenia występuje obawa przed niekontrolowanym łaknieniem (skojarzenie Izy, 16 lat: pękająca tama i woda zalewająca wszystko), w tym sensie nad anoreksją stale wisi widmo bulimii jako kompensacyjnej reakcji sfery popędowej organizmu. Ta izolowana sfera staje się bowiem coraz bardziej ciemna i archaiczna, a jej przejawy są coraz bardziej impulsywne. Anorektyczka może więc robić ze spożywania posiłków swoiste misterium, które (…) ma obwarować spontaniczne ujawnianie się związanej z lękiem czynności popędowej (Alicja, 21 lat: „Wszystko musi być odpowiednio podane, zawsze muszę mieć obiad na swoim talerzu. Nie potrafię jeść, gdy coś jest inaczej”).

Anorektyczki są często niezwykle krytyczne względem przejawów ludzkiej popędowości i cielesności, która to niechęć główny kanał swojej ekspresji odnajduje w krytyce zachowań związanych z jedzeniem. (Marzena: „Nie mogłam patrzeć, gdy ludzie spożywali posiłki, bo to wydawało mi się takie zwierzęce, jakby zupełnie nie kontrolowali tej czynności”; „(…) To budziło taki wstręt czy pogardę, że on leci za tym jak na sznurku.”).

Anorektyczka, chociaż odmawia sobie pokarmu, nie potrafi mentalnie odciąć się od spraw związanych z funkcją jedzenia, a wręcz przeciwnie, jest od nich w natrętny sposób uzależniona. Wypełniają one jej myśli i kierują ku sobie jej zachowania. Przejawia się to w przejmowaniu kontroli nad kuchnią i przygotowywaniem posiłków w rodzinie. Zwykle anorektyczka odczuwa niemożliwy do odparcia przymus przyrządzania posiłków, porcjowania i podawania ich pozostałym członkom rodziny oraz obserwowania ich zachowań w kuchni lub wobec jedzenia. Może to być źródłem wielu rodzinnych konfliktów, gdyż chora dziewczyna zwykle bardzo impulsywnie reaguje na ewentualne sprzeciwy domowników wobec ciągłego narzucania im tego, co i kiedy mają jeść. Jeśli jest odsuwana od kuchni, odczuwa to jako zagrożenie.

Tak naprawdę, moglibyśmy się wszyscy w takim podmienionym tekście zobaczyć. Bo on mówi  w jakimś stopniu o całej kulturze chrześcijańskiej i ludziach w niej wychowanych. Ale dla większej atrakcyjności przyjmijmy interpretację najbardziej wyrazistą, a więc dotyczącą stricte instytucji kościelnej. Oto słownik:

Anorektyczka – ksiądz rzymsko-katolicki
Jedzenie – seks
Głód – popęd seksualny
Odmowa jedzenia – celibat
Bulimia – rozwiązłość seksualna
Talerz – chrześcijańskie ramy realizacji seksualności, np. małżeństwo.
Kuchnia – wyznaczanie społecznych ram realizacji popędu płciowego
Przygotowywanie posiłku – umieszczanie określonych zachowań seksualnych w tych ramach, np. uznawanie małżeństw
Rodzina – społeczeństwo

Opis anoreksji pochodzi z książki: Damian Janus, Psychopatologia a religia. O dziwo, w cytowanym rozdziale autor nigdzie nie wspomina ani o seksie, ani o tak silnie narzucającej się analogii z Kościołem.

Porównaj też np.: Papież Paweł VI, encyklika Humanae vitae.