Ludzie się cieszą, że mają swojski rząd. To są "nasi". Czołowi politycy mają niezawiązane buty, są nieuczesani, a dochodzą do władzy. To, że nie mówią w obcych językach, jedynie podnosi dumę narodową, bo ucierają nosa tym zarozumialcom, co to mówią po francusku.
Radosław Markowski, socjolog, politolog
Nie mówią w obcych językach i są z tego dumni!… Jak to czytam, zaczynam się coraz bardziej skłaniać ku następującym alternatywnym pomysłom na demokrację:
1. Pierwszy jest kontrowersyjny w swej niedemokratyczności.
Niech głosy w wyborach będą ważone wykształceniem wyborców. Im wyższe wykształcenie obywatela, tym bardziej liczy się jego głos. Argument za taką metodą rządzenia jest następujący: Mimo, że i wśród profesorów znajdziesz głupców, jednak statystycznie wśród osób wykształconych jest więcej ludzi, którzy rozumieją funkcjonowania gospodarki i rozumieją, co jest, a co nie jest w interesie całego społeczeństwa. Byłaby to metoda niedemokratyczna, ale skuteczna. Statystyczny odsiew głupców, lub – jak kto woli – dyktatura wykształciuchów.
2. Jeśli ktoś poczuł się nazbyt przerażony, mam na pociechę pomysł drugi.
Ten pomysł w niczym nie uchybia zasadom demokracji, mogą więc czytelnicy odetchnąć z ulgą. Jest – w przeciwieństwie do poprzedniego – całkiem poważny i realistyczny.
Należy wprowadzić egzaminy wstępne do Sejmu. I na prezydenta, i na wszelkie inne funkcje państwowe. Każdy, kto chce się znaleźć na liście wyborczej, musiałby spełnić warunek: zdanie egzaminu ze znajomości prawa i ekonomii. Kandydaci na prezydenta, w związku ze specyfiką urzędu, polegającego głównie na reprezentacji państwa za granicą – zdawać powinni oprócz tego egzamin z zagadnień polityki międzynarodowej i oczywiście z języków obcych. Kandydaci na ministrów mogliby zostać wytypowani tylko spośród osób, które zdały egzamin z prawa, ekonomii i z dziedziny, którą zajmuje się ministerstwo.
Do organizacji i przeprowadzania egzaminów należałoby powołać komisję podobną do Państwowej Komisji Wyborczej – zasiadaliby tam mężowie zaufania będący jednocześnie specjalistami z dziedzin podlegajacych egzaminacji.
Procedura jest jak najbardziej demokratyczna. Wybory są wolne, każdy może głosować i wszystkie głosy są równe. Każdy może też przystąpić do egzaminu. Najwyżej nie każdy go zda. A kto naprawdę chce, ten siądzie i zakuje.