Tymczasem ważniejsze od wyników w nauce jest wychowanie do życia w społeczeństwie. Raczej o tym warto podyskutować.
Przypowieść do przemyślenia (inspirowana wpisem forumowiczki ysobeth):
W czasach, gdy szkoły jednopłciowe były jeszcze standardem, psychologowie uważali, że typową fazą w rozwoju dorastających dziewcząt jest okres zakochiwania się w nauczycielkach. Irena Krzywicka opowiada o przedwojennej szkole żeńskiej:
Przez rok chyba wykładałam też w gimnazjum, i to w jednej z wyższych klas. (…) Miałam wówczas lat dwadzieścia, a uczennice szesnaście, siedemnaście. (…) Dziewczynki były miłe i z zainteresowaniem słuchały lekcji, bo ja – obok głupstw – mogłam im dać i rzeczy cenne, byłam bowiem naprawdę oczytana. Ale co gorsza, tłumnie, jak to bywa u pensjonarek, kochały się we mnie. Pewnego dnia, kiedy weszłam do klasy, zobaczyłam na wszystkich pulpitach moje fotografie. Zareagowałam niezmiernie ostro: kazałam fotografie schować i powiedziałam, że gdyby coś podobnego jeszcze raz się powtórzyło, będę zmuszona zrezygnować z nauczania. Bardzo były potem markotne, niektóre płakały. Stare krowy, były przecież prawie moimi rówieśnicami. Odprowadzały mnie też po kilka do domu, ale i temu musiałam położyć kres, bo inne były zazdrosne. Jedna kochała się we mnie rozpaczliwie, gorączkowo, zasypywała mnie listami. Słowem, bez mojej wiedzy i woli, wytworzyła się w klasie niezbyt zdrowa atmosfera.
Irena Krzywicka, Wyznania gorszycielki