Godząc się na zajście w ciążę, kobieta godzi też się na pewne ograniczenie swej wolności, stosownie do – od wieków przecież niezmiennych – obowiązków wynikających z ciąży, porodu i wychowania dziecka.
Ekspert Biura Analiz Sejmowych o projekcie zaostrzenia ustawy o aborcji
Napisał to oczywiście ekspert-mężczyzna. Kiedyś też wydawało mi się, że takie wytłumaczenie brzmi logicznie. Ale potem zastanowiłam się i doszłam do innego wniosku:
Ja się nie prosiłam na świat jako kobieta. Jest niesprawiedliwe, żeby połowa ludzkości była z racji urodzenia z macicą obciążona większą odpowiedzialnością za życie ludzkie, niż druga połowa. Mężczyźni nie mają żadnych takich „obowiązków”. Natomiast kobiety zgodnie z tą optyką zawsze muszą mieć na uwadze, że mogą zajść w ciążę i że wtedy na ich barkach spocznie odpowiedzialność za życie zarodka/płodu/dziecka. Mogą tylko albo podjąć „obowiązek” ciąży, porodu i wychowania, albo zostać „morderczynią”. Czyli po prostu od tego „obowiązku” nie mają ucieczki. Jest to sytuacja nierówności – jest kasta wyższa, obdarzona większą wolnością – mężczyźni; i kasta niższa, obdarzona mniejszą wolnością i większą odpowiedzialnością – kobiety. Biologia może sobie być niesprawiedliwa, ale my możemy tę niesprawiedliwość niwelować. Moim zdaniem nawet powinniśmy.
Nawiasam mówiąc, żyjąc w takiej logice – albo podjąć „obowiązek” ciąży, porodu i wychowania, albo zostać „morderczynią” – nic dziwnego, że kobiety w Polsce starają się jak najmniej zachodzić w ciążę. Każdy przy zdrowych zmysłach starałby się minimalizować szanse na obarczenie tak gigantyczną odpowiedzialnością.
Internautka pisze:
Całe rozumowanie oparte jest na łatwym do zakwestionowania (jakby bezdyskusyjnym?) założeniu „zgody na zajście w ciążę”. Odbycie stosunku nie jest równoważne takiej zgodzie.
Tu jest właśnie cały problem. Konserwatyści uważają, że odbycie stosunku jest równoważne zgodzie na zajście w ciążę. O tym jest cała katolicka etyka seksualna. O tym jest całe „wychowanie do życia w rodzinie” w szkołach. Nawet sytuacja gwałtu nie jest właściwie stąd wyłączona, bo zgodnie z konserwatywnymi normami kobiety powinny zdawać sobie sprawę, w razie gwałtu mogą zajść w ciążę, więc powinny unikać sytuacji, gdzie jest ryzyko gwałtu. Na tym właśnie polega to wrodzone obciążenie odpowiedzialnością z racji posiadania macicy. Masz macicę – musisz na co dzień żyć tak, żeby w każdej chwili móc podjąć odpowiedzialność za życie zarodka/płodu/dziecka.
pfg pisze:
Muszę wszakże uczynić zastrzeżenie do zastrzeżenia: jeśli ktoś mógł podjąć decyzję, ale tego zaniedbał, bo się upił lub tp, albo zlekceważył, bo jakoś to będzie, a pojawi się ciąża, to musi z konsekwencjami tego faktu żyć.
Właśnie coś takiego wydawało mi się do pewnego momentu logiczne, ale gdy przemyślałam, przestałam się z tym zgadzać. Oto dlaczego:
Bo na przykład chciałabym zupełnie tak jak mężczyzna móc spać z kim popadnie, i nawet gdy zaniedbam antykoncepcji bo się upiję, albo zlekceważę, to ponosić dokładnie taki sam stopień odpowiedzialności jak mężczyzna. Czyli móc w razie czego uciec, wycofać się, nawet jeśli nie jest to specjalnie chwalebne.
Jeśli nie mam takiego prawa, to znaczy, że jednak z racji urodzenia się z macicą ciąży na mnie większa odpowiedzialność niż na mężczyźnie. (Powtarzam: biologia nie jest sprawiedliwa, to oczywiste, ale ja tu nie mówię o biologii, tylko o kulturowym wytworze, jakim jest etyka.)
Bo właśnie w takich sytuacjach niekoniecznie chwalebnych szaleństw objawia się kulturowa nierówność kobiet i mężczyzn. Ty ostatecznie możesz sobie pozwolić na takie szaleństwo, jakie ono by nie było głupie. Ja – nigdy, bo ryzykuję resztą mojego życia. Chcę mieć prawo być dokładnie tak samo głupio beztroska jak mężczyźni.
Mężczyźni właśnie tego nie rozumieją, że kobieta przez całe życie musi mieć w tyle głowy ewentualność takich sytuacji ekstremalnych. Nigdy nie może sobie pozwolić, nawet z zamiarem ewentualnym, na taki stopień beztroski, jak mężczyzna. To jest cholerne obciążenie psychiczne. Kobiety rezygnują z wielu rzeczy w życiu z tego strachu. Praktycznie cała kultura relacji damsko-męskich jest na tym strachu oparta.
Ograniczmy się więc do „obowiązków wynikających z ciąży, porodu i wychowania dziecka”. O ile więc ciąża i poród są sprawą wyłącznie kobiety, to wychowanie (i fundusze na to wychowanie) już nie. Skoro więc postulujemy, że mamy „niwelować niesprawiedliwości” przez umożliwienie przerwania ciąży przez kobietę – co oczywiście powoduje również brak obowiązków wychowawczych. To dlaczego ma być teraz poszkodowany mężczyzna, skoro będzie musiał albo takie dziecko wychowywać albo na nie płacić – a może nie chciał takiego „ograniczenia wolności”? Oczywiście nie postuluję tutaj konieczności współdecydowania o aborcji przez (niedoszłego) ojca. To, jak wspomniałem, wyłącznie domena kobiety. Ale może dla symetrii dać mężczyźnie opcje analogiczną – wykluczającą go z obowiązku jakiegokolwiek udziału (również finansowego) w wychowaniu dziecka?
Moim zdaniem dopiero wtedy zniwelujemy różnice i będzie „sprawiedliwie”. A przynajmniej na tyle sprawiedliwie, na ile pozwala biologia.
Nie bardzo rozumiem tę logikę. Dla mnie, to trochę jakby powiedzieć: jeśli państwo powiada, że (zdrowi) mężczyźni muszą obowiązkowo iść do wojska, państwo powinno zapewnić darmowe, łatwo dostępne orzeczenia o płaskostopiu.
Argument „mężczyzna ma mieć przyjemność, ale zero obowiązków” jest dziecinny. O prezerwatywie, synku, słyszałeś? Mam nadzieję, że dobrze ci poszły egzaminy gimnazjalne.
Nb, wbrew legendzie, płaskostopie nigdy nie reklamowało od wojska. Been there, done that.
Zaraz zaraz, ale czy to nie ten sam argument, co z aborcją? „Kobieta ma mieć przyjemność, ale nie ciążę”. A o tabletkach/spirali/wkładce/plastrze/implancie/pigułce „po” zapomniała?
I tu i tam państwo nagle wymaga poniesienia konsekwencji. Jasne różnica jest, ale cały wpis był o tym, żeby te różnice niwelować skoro możemy.
No i zauważ, że większość metod antykoncepcji dla kobiet jest bardziej kompleksowa i działa również w przypadku gwałtu/upojenia/narkotyków/czy innej utraty świadomości. Skoro prezerwatywa ma mężczyźnie wystarczyć za „zgodę” (czy w zasadzie jej brak), to dlaczego te rzeczy nie?
BTW: żeby było jasne, ja jestem za aborcją na życzenie do jakiegoś sensownego momentu ciąży (nie wiem dość, by go określić, od tego są mądrzejsi ludzie; pewnie Ci po gimnazjum :)). Ale argumentacja o „niesprawiedliwości” i „ograniczeniach” do mnie nie trafia.
Muszę wszakże uczynić zastrzeżenie do zastrzeżenia: jeśli ktoś mógł podjąć decyzję, ale tego zaniedbał, bo się upił lub tp, albo zlekceważył, bo jakoś to będzie, a pojawi się ciąża, to musi z konsekwencjami tego faktu żyć.
Właśnie coś takiego wydawało mi się do pewnego momentu logiczne, ale gdy przemyślałam, przestałam się z tym zgadzać. Oto dlaczego:
Bo na przykład chciałabym zupełnie tak jak mężczyzna móc spać z kim popadnie, i nawet gdy zaniedbam antykoncepcji bo się upiję, albo zlekceważę, to ponosić dokładnie taki sam stopień odpowiedzialności jak mężczyzna. Czyli móc w razie czego uciec, wycofać się, nawet jeśli nie jest to specjalnie chwalebne.
Jeśli nie mam takiego prawa, to znaczy, że jednak z racji urodzenia się z macicą ciąży na mnie większa odpowiedzialność niż na mężczyźnie. (Powtarzam: biologia nie jest sprawiedliwa, to oczywiste, ale ja tu nie mówię o biologii, tylko o kulturowym wytworze, jakim jest etyka.)
Bo właśnie w takich sytuacjach niekoniecznie chwalebnych szaleństw objawia się kulturowa nierówność kobiet i mężczyzn. Ty ostatecznie możesz sobie pozwolić na takie szaleństwo, jakie ono by nie było głupie. Ja – nigdy, bo ryzykuję resztą mojego życia. Chcę mieć prawo być dokładnie tak samo głupio beztroska jak mężczyźni.
Mężczyźni właśnie tego nie rozumieją, że kobieta przez całe życie musi mieć w tyle głowy ewentualność takich sytuacji ekstremalnych. Nigdy nie może sobie pozwolić, nawet z zamiarem ewentualnym, na taki stopień beztroski, jak mężczyzna. To jest cholerne obciążenie psychiczne. Kobiety rezygnują z wielu rzeczy w życiu z tego strachu. Praktycznie cała kultura relacji damsko-męskich jest na tym strachu oparta.
To dopiero jest dziecinne myślenie. Tobie się serio wydaje, że faceci tak podchodzą do sprawy? Nie neguje, że tacy istnieją – ale raczej większość się przejmuje czy ma te gumki czy nie. No i musi mieć tu i teraz, a nie jak „beztroska” kobieta przykleić sobie plaster raz na tydzień, albo w ogóle wstrzyknąć implant i mieć wszystko z głowy na parę lat.
No i jak już mamy tak bardzo uściślać, to nie ryzykujesz „resztą mojego życia”, a „jedynie” ~9 miesiącami. Potem możesz przecież to dziecko zostawić, czyli „uciec, wycofać się, nawet jeśli nie jest to specjalnie chwalebne”.
Jeśli natomiast mowa o możliwości „ucieczki, wycofania się”, to we współczesnych społeczeństwach bogatej Północy, do których się zaliczamy, rzeczywiście jest możliwość oddania dziecka zaraz po porodzie. Nigdzie też, zwróć uwagę, nie pisałem, że kobiety nie powinny mieć prawa do aborcji na życzenie, choć nie zmieniam zdania, że ja, pfg, aborcji prawidłowo rozwijających się płodów pochodzących z dobrowolnego seksu nie pochwalam. Nie dlatego, że chciałbym utrwalać niższą pozycję kobiet, ale ze względu na szacunek dla życia. Brak symetrii? Owszem, ale biologia nie jest symetryczna.
Wiem że za twoich czasów tego nie mówili, ale mógłbyś już tę wiedzę uzupełnić.
Więc oto opinia mężczyzny: Jeśli kobieta godzi się na zajście w ciążę, co obejmuje także zgodę ewentualną, rzeczywiście godzi się na pewne ograniczenia, które z faktu urodzenia dziecka wynikają. Trzeba jednak uczynić ważne zastrzeżenia:
Po pierwsze, zgoda musi być zgodą. Nie może być seksu wymuszonego, w tym seksu bo-jak-nie-to-on-odejdzie-do-tej-drugiej, kobieta musi być intelektualnie i emocjonalnie dojrzała do podjęcia takiej decyzji (często wątpliwe w wypadku młodych dziewczyn), decyzja musi być podjęta świadomie (co wyklucza sytuację, gdy kobieta jest pijana, naćpana albo z innych powodów nieprzytomna, nawet jeśli upiła się lub naćpała z własnej woli i *z tym* nie miała żadnego problemu), dalej, musi być świadoma rezygnacja z antykoncepcji (co nie obejmuje przypadku, że on nie lubi w gumce, więc jak mu się każe w gumce, to odejdzie itd) i pewnie coś jeszcze, ale zgoda, także ewentualna, na ciążę musi być zgodą. Dopiero wtedy można przyjąć, że kobieta, wyrażając zgodę na ciążę, wyraża też zgodę na wynikające stąd ograniczenia jej wolności.
No i owszem, ograniczenia te nie są symetryczne. Dla kobiet są o wiele większe, niż dla mężczyzn. Jak pisałem, biologia jest niesymetryczna.
Muszę wszakże uczynić zastrzeżenie do zastrzeżenia: jeśli ktoś mógł podjąć decyzję, ale tego zaniedbał, bo się upił lub tp, albo zlekceważył, bo jakoś to będzie, a pojawi się ciąża, to musi z konsekwencjami tego faktu żyć. Nie wycofuję się z niczego, co pisałem półtora roku temu, w notce i komentarzach.
Po drugie, co ma zastosowanie do aktualnej opinii w sprawie projektu pani Godek, ludzie chcą mieć zdrowe dzieci. Jeśli więc nawet kobieta zgodziła się na możliwość zajścia w ciążę i wynikające stąd konsekwencje, a okaże się, że płód jest ciężko chory, zdeformowany, musi mieć prawo do wycofania swojej zgody. Oczywiście jeśli ktoś postanowi takie dziecko urodzić, trzeba ją wspierać, także medycznie, społecznie i materialnie, a przede wszystkim uszanować taką decyzję. Ale w żadnym wypadku, pod żadnym pozorem nikogo nie można do tego zmuszać. Prawnik, który pisał opinię, o której wspominasz w notce, jest sadystycznym idiotą.
Dla równowagi, uwaga kobiety, mojej córki (ognista feministka, wyborczyni lewicy i w ogóle): jeśli państwo powiada, że kobieta ma jakieś obowiązki wynikające z możliwości zajścia w ciążę, państwo powinno zapewnić darmową, łatwo dostępną i skuteczną antykoncepcję.